Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Rosła w jego dłoniach, wirowała i koziołkowała, ryczała i syczała wściekle. Trzy kobiety się cofnęły. Abby słyszała o takim ogniu. Słyszała kiedyś, jak matka wymieniła cicho jego nazwę: ogień czarodzieja. Nawet wtedy - choć nie miała pojęcia, co to, i nigdy tego nie widziała - Abby poczuła chłód. Ogień czarodzieja przywoływano, by pognębić wroga. Owa kula nie mogła być niczym innym. - Za to, że zabiłeś moją ukochaną, moją Erilyn, matkę naszej córeczki, i za śmierć niewinnych ukochanych innych niewinnych ludzi posyłam ci, Panisie Rahlu, dar śmierci - wyszeptał Zedd. Czarodziej otworzył ramiona. Przyzwany przez swego pana błękitno-złoty płynny ogień ruszył, nabierając prędkości, i pomknął ku D’Harze, rozdzierając z rykiem powietrze. Gdy kula mijała rzekę, urosła; gnała z wściekłym rykiem, odbijając się jak w lustrze w tysiącach kropel. Ogień czarodzieja przemknął nad rozrastającą się ścianą zielonego blasku, ledwo musnąwszy jej górny brzeg. Strzelił zielony płomień, część się oddzieliła i poleciała za kulą niczym dym za ogniem. Śmiercionośna mieszanina gnała z rykiem ku widnokręgowi. Wszyscy patrzyli za nią, aż zniknęła w oddali. Blady i wycieńczony Zedd odwrócił się ku nim, a Abby wczepiła się w jego szatę. - Tak mi przykro, Zeddzie. Nie powinnam... Położył jej palce na ustach i uciszył. - Ktoś na ciebie czeka. Skinął głową. Abby się odwróciła. Przy sitowiu stał Philip, trzymając Janę za rączkę. Abby poczuła taką radość, że aż wstrzymała oddech. Jej mąż obdarzył ją swoim charakterystycznym uśmiechem. Obok niego stał ojciec; również uśmiechał się i z aprobatą kiwał głową. Kobieta wyciągnęła ramiona i pobiegła ku nim. Jana skrzywiła się i przytuliła do Philipa. Abby padła przed nią na kolana. - To mama. Tylko ma jakieś nowe ubranie - uspokoił małą ojciec. Abby zrozumiała, że jej córka przestraszyła się czerwonego skórzanego uniformu. Uśmiechnęła się przez łzy do swego dziecka. - Mama! - krzyknęła Jana na widok owego uśmiechu. Abby objęła córeczkę. Śmiała się i tak mocno ściskała Janę, że mała zaczęła protestować. Philip czule dotknął ramienia żony. Kobieta wstała i przytuliła się doń; łzy odebrały jej głos. Ściskała rączkę Jany, a ojciec uspokajająco położył jej dłoń na plecach. Zedd, Delora i Matka Spowiedniczka poprowadzili ich ku ludziom czekającym na szczycie wzgórza. Wraz z uwolnionymi więźniami czekali żołnierze - przeważnie oficerowie, niektórych z nich Abby rozpoznała - kilku innych ludzi z Aydindril i czarodziej Thomas. Wśród uwolnionych byli również mieszkańcy Coney Crossing, ludzie, którzy nie darzyli względami Abby, córki czarodziejki. Lecz to byli jej ludzie, ludzie z jej rodzinnej miejscowości, ludzie, których chciała ocalić. Zedd położył dłoń na ramieniu Abigail. Młoda kobieta zauważyła ze zdumieniem, że jego faliste, kasztanowe włosy były teraz miejscami białe jak śnieg. Nawet nie patrząc w lustro, wiedziała, że i jej włosy tak się zmieniły, kiedy tkwiła w owym miejscu poza światem życia. - Oto Abigail, zrodzona z Helsy - zawołał czarodziej do zgromadzonych ludzi. - To ona przybyła do Aydindril, by prosić mnie o pomoc. Choć nie ma magicznego daru, to właśnie jej zawdzięczacie wolność. Niepokoiła się o was wystarczająco, by błagać o wasze życie. Abby - obejmowana w talii przez Philipa - trzymając w dłoni rączkę Jany, popatrzyła na czarodzieja, na czarodziejkę i na koniec na Matkę Spowiedniczkę. Ta uśmiechnęła się. Abigail pomyślała, że to dowodzi nieczułości, skoro dopiero co na ich oczach zamordowano córkę Zedda. Wyszeptała to. Uśmiech Matki Spowiedniczki stał się jeszcze szerszy. - Nie pamiętasz? Nie pamiętasz, jak go nazywamy? - spytała, nachylając się ku młodej kobiecie. Abby, otumaniona wszystkimi wydarzeniami, nie mogła pojąć, o czym mówi zwierzchniczka Spowiedniczek. Przyznała, że nie pamięta, a wtedy Matka Spowiedniczka i czarodziejka odciągnęły ją i poprowadziły ku domowi obok grobu, w którym na nowo pogrzebała po powrocie czaszkę matki. Matka Spowiedniczka uchyliła drzwi do sypialni. Na łóżku, tam gdzie Abby ją położyła, wciąż spała córeczka Zedda. Młoda kobieta z niedowierzaniem patrzyła na dziecko. - Sztukmistrz. Przecież mówiłam ci, że tak go nazywamy - powiedziała Matka Spowiedniczka. - I nie jest to pochlebne określenie - mruknął Zedd, stając za nimi. - Ale... jak? - Abby ścisnęła skronie palcami. - Nie rozumiem. Zedd wskazał na coś. Abby dopiero teraz dostrzegła leżące tuż przy tylnych drzwiach ciało. To była Mariska. - Kiedy pokazałaś mi tę izbę, gdy byliśmy tu pierwszy raz, zastawiłem kilka pułapek na tych, którzy chcieliby wyrządzić zło. Pułapki zabiły tę kobietę, bo przyszła tu z zamiarem porwania mojej śpiącej córeczki - wyjaśnił Zedd. - Więc tamto wszystko było złudzeniem? - spytała osłupiała Abby. - Jak mogłeś zrobić coś tak okrutnego? Jak mogłeś? - Zamierzają się na mnie zemścić - tłumaczył czarodziej. - Nie chciałem, żeby moja córka zapłaciła tę samą cenę co żona. Ponieważ mój czar zabił tę kobietę, kiedy chciała skrzywdzić mi córkę, mogłem się posłużyć jej zjawą i wprowadzić ich w błąd. Wrogowie znali Mariskę, wiedzieli, że działa na rozkaz Anarga. Wykorzystałem to, co spodziewali się zobaczyć, żeby przekonać ich i tak wystraszyć, by uciekli, zostawiwszy wcześniej więźniów. Rzuciłem czar śmierci, by wszyscy myśleli, że oglądają śmierć mojej małej. Dzięki temu wróg sądzi, że moja córka nie żyje i nie będzie jej ścigał, nie będzie próbował jej skrzywdzić. Zrobiłem to, żeby uchronić ją od nieprzewidzianego. Czarodziejka spojrzała nań gniewnie. - Gdyby to był ktoś inny, Zeddicusie, i zrobił to z innego niż ty powodu, to już ja bym zadbała, by poniósł karę za rzucenie czaru śmierci. - Uśmiechnęła się. - Dobra robota, Pierwszy Czarodzieju. Wszyscy czekający na zewnątrz oficerowie chcieli wiedzieć, co się dzieje. - Dziś nie będzie bitwy. Właśnie zakończyłem wojnę - powiedział im Zedd. Krzyknęli ze szczerej radości. Abby podejrzewała, że gdyby Zedd nie był Pierwszym Czarodziejem, podrzuciliby go. Wyglądało na to, że pokój sprawił największą radość tym, którzy mieli za zadanie walczyć o niego. Bardzo spokorniały czarodziej Thomas - Abby jeszcze nigdy go takim nie widziała - odchrząknął i powiedział: - Zoranderze... po prostu nie mogę uwierzyć własnym oczom. - Jego twarz przybrała w końcu zwykły, gniewny wyraz. - Ale ludzie niemal buntują się przeciw magii