Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Sami widzicie. Dobrze powiedziałem, że jesteście najdzielniejszymi ze znanych mi ludzi! Pomyślcie tylko: zbrojni w widły i stylista siekier ruszyliście na czarownika obdarzonego aż taką mocą! No, no, no, ależ dzielni! — przeciągnął ostatnie słowa i z zadziwieniem potrząsnął głową. Tłum zaczął się niepokoić. Jednostajnym tonem, przeciągając słowa, Zedd opowiadał, co też mógłby zrobić czarownik. Omawiał działania frywolne i przerażające, nie darował słuchaczom żadnego szczegółu. Mężczyźni stali jak sparaliżowani i słuchali w skupieniu. Richard i Kahlan też słuchali, znudzeni, i przestępowali z nogi na nogę. Na- 109 pastnicy Wpatrywali się w starca z szeroko otwartymi oczami. Stali nieruchomo, milczeli; tylko ich pochodnie migotały i skwierczały. Zmienił się nastrój tłumu. Zniknął gniew. Pojawił się strach. Odmienił się również głos czarodzieja: już nie był uprzejmy i grzeczny, lecz twardy i groźny. — I co, waszym zdaniem, powinno się teraz stać? — Myślimy, że powinieneś nas puścić, nie czyniąc nam żadnej krzywdy — odpowiedzieli śmielsi słabym głosem, inni potakująco kiwnęli głowami. — Nie. — Czarodziej pogroził im długim, kościstym palcem. — Ja tak nie sądzę. Przyszliście tutaj, żeby mnie zabić. Życie jest moim najcenniejszym skarbem, a wy chcieliście mi je odebrać. Nie mogę tego puścić płazem. Tłum zadrżał z przerażenia. Zedd poszedł na skraj ganku, a tamci cofnęli się 0 krok. — Wyście chcieli odebrać mi życie, a ja za karę odbiorę wam... Nie, nie wasze życie... Lecz to, co jest dla was najcenniejsze, najdroższe, najwartościowsze! — Dramatycznym gestem wyrzucił w górę rękę, a napastnicy wstrzymali oddech. — Dokonało się — oznajmił czarodziej. Richard i Kahlan, podpierający dotąd ścianę domu, wyprostowali się teraz, zaciekawieni. Przez chwilę nikt się nie poruszył, potem ktoś z tłumu wsunął rękę do kieszeni 1 sprawdził. — Moje złoto! Zniknęło! — Nie, nie, nie. — Zedd przewrócił oczami. — Mówiłem: to, Co najcenniejsze, najważniejsze. To, co cenicie ponad wszystko. Zamarli na moment, skonfundowani. Potem na kilku twarzach odmalowała się panika. Któryś wsunął rękę do kieszeni i sprawdził. Wytrzeszczył przerażone oczy, jęknął i zemdlał. Najbliżej stojący zaraz się od niego odsunęli. Coraz to inni wkładali ręce do kieszeni i sprawdzali ostrożnie. Rozległy się jęki i zawodzenia, spanikowani mężczyźni łapali się za krocze. Zedd uśmiechnął się z satysfakcją. W tłumie napastników rozpętało się pandemonium. Podskakiwali, płakali, czepiali się jedni drugich, biegali w kółko, błagali o pomoc, rzucali się na ziemię i łkali. — Idźcie stąd, ludzie! Odejdźcie! — zaryczał Zedd. Odwrócił się ku Kahlan i Richardowi, uśmiechnął łotrzykowsko i mrugnął do nich. — Błagamy cię, Zedd! — wołało parę głosów. — Nie zostawiaj nas tak! Pomóż nam, błagamy! Zedd odczekał trochę i odwrócił się ku nim. — O co chodzi? Czyżbyście uważali, że byłem zbyt surowy? — zapytał z szyderczym zdumieniem i powagą. Potwierdzili. — A czemuż to tak sądzicie? Nauczyliście się czegoś? 110 — Tak! — wrzasnął John. — Teraz wiem, że Richard miał rację. Byłeś naszym przyjacielem. Nigdy nie skrzywdziłeś żadnego z nas. — Reszta potwierdziła to krzykliwie. — Tylko nam pomagałeś. Głupio się zachowaliśmy. Prosimy cię o wybaczenie. Wiemy, że jest tak, jak mówił Richard, to on miał rację, a nie my. Magia wcale nie zrobiła cię złym. Pozostań naszym przyjacielem, Zedd, prosimy cię! Nie zostawiaj nas tak! — Pozostali się przyłączyli do błagań. — Hmm — starzec namyślał się, skubiąc dolną wargę — hmm, chyba mogę przywrócić poprzedni stan rzeczy. — Tamci przysunęli się bliżej. — Lecz tylko wtedy, gdy przyjmiecie moje warunki. Uważam, że są sprawiedliwe. — Ukarani gotowi byli zgodzić się na wszystko. — Dobrze więc. Jeżeli powiecie każdemu, kto będzie twierdził inaczej, że magia nikogo nie czyni złym, że liczą się czyny osób znających czary; jeśli po powrocie do domu opowiecie rodzinom, iż o mało dziś nie popełniliście straszliwej pomyłki, i wyjaśnicie, dlaczego się myliliście, to odzyskacie to, coście utracili. Zgoda? Jednomyślnie potaknęli. — To uczciwe — powiedział John. — Dzięki, Zedd. Napastnicy odwrócili się i chcieli pospiesznie odejść. — Jeszcze coś, panowie — rzucił obserwujący ich czarownik. Zamarli. — Pozbierajcie z ziemi swoje narzędzia. Jestem starym człowiekiem, łatwo mógłbym na któreś nastąpić i skaleczyć się