Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Przemoczyła ich piana, lecz walczący nie zwracali na nich uwagi, zbyt pochłonięci swym bezmyślnym antagonizmem. Eksplozje orały powierzchnię morza jedna za drugą. Pewne drzewa Ziemi Niczyjej, oblegane stulecie po stuleciu na wąziutkim skrawku swojego terytorium, zagłębiły korzenie w jałowe piachy w poszukiwaniu nie tylko pokarmu, lecz także sposobu obrony przed napastnikami. Odkryły węgiel drzewny, wyciągnęły siarkę, dobyły azotan potasu. W swych węźlastych trzewiach oczyściły to i zmieszały. Otrzymany proch strzelniczy wędrował zielonymi żyłami na najwyższe gałęzie do łupin orzechów. Teraz te gałęzie rzucały swoje pociski na wodorosty. Nieruchome uprzednio morze kipiało pod bombardowaniem. Plan Toy nie był dobry, powiódł się bardziej dzięki szczęściu niż przemyślności. U nasady półwyspu wielki kłąb wodorostów wytoczył się daleko od wody, pokrywając drzewo prochowe. Zgiął je wpół samym swym ciężarem i rozgorzała walka na śmierć i życie. Maleńkie istoty ludzkie przebiegły obok, zmykając pod osłonę wysokiego perzu. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że nie ma wśród nich Grena. Gren ciągle jeszcze leżał w oślepiającym słońcu, skulony za obwałowaniem wieży. Strach stanowił główny, lecz nie jedyny powód tego, że tu pozostał. Czuł, że tak jak powiedziała Toy, dyscyplina jest bardzo ważna. Z natury jednak ciężko przychodziło mu słuchać. Szczególnie w tym wypadku, kiedy przedstawiony przez Toy plan zdawał się zawierać tak nikłą nadzieję przeżycia. Miał też swoją własną ideę, choć nie potrafił wyrazić jej słowami. - Och, jak tu w ogóle mówić! - powiedział do siebie. Jakby brakowało słów. Kiedyś musiało ich być więcej! Pomysł dotyczył wieży. Reszta grupy nie myślała tyle co Gren. Zaraz po wylądowaniu ich uwagę zaprzątnęło co innego. Zupełnie inaczej było z Grenem: uświadomił sobie, że wieża nie stanowi części skały. Zbudowano ją z pomocą inteligencji. Znał tylko jeden gatunek, który mógłby tego dokonać, a gatunek ten zadbałby o bezpieczne wyjście z wieży na brzeg. Tak więc wkrótce po tym, jak odprowadził spojrzeniem swych towarzyszy zbiegających kamienistą ścieżką, Gren zapukał rękojeścią noża w mur tuż obok siebie. Z początku nie zauważył żadnej odpowiedzi na pukanie. Po chwili jednak część wieży za jego plecami rozwarła się bez ostrzeżenia. Usłyszawszy słaby szmer, obrócił się i stanął oko w oko z ośmioma mocarmitami, które wyłoniły się z ciemności. Kiedyś zdeklarowani przeciwnicy, obecnie mocarmity i ludzie patrzyli na siebie z poczuciem solidarności, jakby upływające tysiąclecia zmian ukuły więź między nimi. Teraz, gdy ludzie stali się bardziej wyrzutkami Ziemi niż jej dziedzicami, spotykali się z owadami na równej stopie. Mocarmity otoczyły Grena, badając go pracowitymi czułkami. Stał spokojnie, bez ruchu, gdy ich białe odwłoki muskały go lekko. Wielkością prawie mu dorównywały. Czuł ich zapach, cierpki, ale nie przykry. Nabrawszy pewności, że jest nieszkodliwy, mocarmity pomaszerowały do obwałowania. Gren nie miał pojęcia, czy widziały w ostrym świetle dnia, lecz mogły przynajmniej słyszeć odgłosy nadmorskich zmagań. Tytułem próby podszedł do otworu w wieży Wypływał z niego obcy, chłodny zapach. Para mocarmitów szybko nadbiegła, zagradzając mu drogę, sięgając szczękami ku jego szyi. - Chcę zejść na dół - powiedział. - Nie sprawię wam kłopotu. Wpuśćcie mnie do środka. Jedno ze stworzeń znikło w otworze. Za chwilę powróciło w towarzystwie innego mocarmita. Gren aż się cofnął. Nowy przybysz miał na głowie gigantyczną narośl. Sinobrązowego koloru, gąbczasta w strukturze i dziurkowana jak plaster miodu wytwarzany przez pszczelce, narośl rozlewała się po czaszce mocarmita i obrastała jego szyję jak kreza. Pomimo tego przerażającego ciężaru mocarmit robił wrażenie całkiem sprawnego. Gdy podchodził bliżej, pozostałe ustępowały mu z drogi. Gren stwierdził, że mocarmit przypatruje mu się bacznie, po czym odwraca głowę. Zaczął coś kreślić w piasku pod nogami. Topornie, lecz przejrzyście naszkicował wieżę i linię, łącząc obie wąskim pomostem utworzonym przez dwie równoległe krechy Pojedyncza linia wyraźnie przedstawiała wybrzeże, pomost zaś cypel