Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
A może po tamtej stronie też było tylko otwarte morze? W takim razie sprawa wygląda źle. Za statkiem nic nie widać. Przed statkiem... serce podskoczyło jej niespokojnie. Na horyzoncie dostrzegła majaczącą linię brzegu, daleko, daleko stąd. Wąski strzęp lądu, wrzynający się długim cyplem w morze. Żeby tylko wytrzymała na tej linie, dopóki się tam nie zbliżą! Jedna rzecz ją irytowała. Po tamtej stronie statku mogły być wysepki, mógł być stały ląd, tylko ona tego nie widziała. Może mijali właśnie teraz, w tej chwili, jakąś wysepkę na bogatych szkierach u wybrzeży Bohuslan? Nic nie mogła na to poradzić. Zdać się na los szczęścia i teraz opuścić statek byłoby najgłupszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Wtedy naprawdę mogła pozostać w falach otwartego morza. A znowu nie była taką wspaniałą pływaczką. Dostatecznie się namęczyła, zanim wydostała się na ląd z Oresund. Nie chciała więcej takich przygód. Bolały ją ramiona, którymi uczepiła się liny, ale to był jedyny ratunek. Miała szczerą nadzieję, że piraci nie wejdą do kajuty. Bo wtedy zaczną szukać i bez wątpienia ją znajdą... Za wszelką cenę musiała utrzymać się nad wodą. Strzęp lądu zniknął w mroku i nie widziała teraz nic. Zamknęła oczy w udręce. Nie zdawała sobie sprawy, jak długo już tak wisi; miała wrażenie, że całe życie. Przypadek sprawił, że spojrzała za siebie. I oczom jej ukazały się wystające z morza skaliste wysepki. Tuż przy burcie! Nie wahała się ani chwili. Puściła linę i wpadła do wody, a po chwili w szybkim tempie odpływała od statku. Zanurzyła się wraz z głową na wypadek, gdyby ktoś stał na rufie i patrzył w dół. Nie mogła jednak długo płynąć pod wodą, była na to zbyt wyczerpana. Musiała się wynurzyć. Ze zdumie niem stwierdziła, że statek jest już daleko od niej, a ląd tuż, tuż... Miała do pokonania nie więcej niż piątą część tej odległości, którą pokonała w Oresund. Dzięki Bogu, bo siły zaczynały ją opuszczać. Zbyt długo musiała wisieć na linie. Ramiona bolały nieznośnie. Była tak zmęczona, że pierwszy odcinek przepłynęła leżąc na plecach. Gdy jednak trochę odpoczęła, ruszyła z uporem przed siebie. Brzeg znajdował się chyba dalej niż się z początku wydawało. Ruchy Villemo stawały się coraz bardziej ociężałe, oddech coraz głośniejszy. W końcu jednak poczuła dno pod stopami i wdrapała się na wąski pas lądu pod wysoką, połyskliwą skałą. Położyła się na nadbrzeżnej trawie. Długo leżała, wsłuchując się w swój świszczący oddech. Potem odwróciła się na plecy i uśmiechając się, szeptała: - Widzisz, ty moje nieznane maleństwo? Poradzi- liśmy sobie, ty i ja. Teraz wyruszymy do domu. Do domu, w którym pewnego dnia przyjdziesz na świat i spotkasz swojego ojca. On jest bardzo piękny, ten twój tata, wiesz. Bardzo piękny... - W głosie Villemo brzmiała duma. - Ale tak naprawdę to mieliśmy potężnych sprzymierzeńców, nie zapominaj o tym! ROZDZIAŁ XIII Zapadła już ciemna noc. Szafirowe niebo nie dawało zbyt dużo światła; Villemo nie bardzo wiedziała, co robić, ale przecież nie może chyba dłużej leżeć tu, gdzie fale prawie liżą jej stopy. A jeśli woda jeszcze się podniesie? Tak niewiele wiedziała o morzu. W każdym razie powinna sobie znaleźć bardziej osłonięte miejsce. Deszcz ustał już jakiś czas temu, ale nie ociepliło się. Poza tym była przemoczona, wkrótce zmarznie na kość. Wstała i przez chwilę z całych sił zabijała rękami a potem biegała po brzegu w tę i z powrotem, żeby się rozgrzać. Suknia była jednak kompletnie mokra i właściwie bardziej ją ziębiła niż grzała. Nie może tu pozostać. Zaczęła się wspinać na najwyższą, jak jej się zdawało, skałę, żeby rozejrzeć się po okolicy. Wiedziała już, że znalazła się na po tej samej stronie co cypel, który dostrzegała wisząc na linie. Sam cypel wciąż majaczył jak czarny cień daleko na południu. W każdym razie myślała, że to kierunek południowy i że jest to wybrzeże Bohuslan. W porządku, cypel wyglądał obiecująco, a ona mimo wszystko znajdowała się na stałym lądzie. Niełatwo było wspinać się po stromych, śliskich skałach. Zdjęła buty i szła boso. W końcu znalazła się na szczycie. Szczyt jednak wcale nie okazał się szczytem, otaczały go inne, wyższe skały. Dała za wygraną; trzeba zaczekać do rana i dopiero wówczas dokładniej zbadać okolicę. Znalazła niewiel- kie zagłębienie między skałami, w którym rosła miękka nadmorska trawa i kilka wysmaganych wiatrem sosenek. Jakieś kwiaty bielały w mroku. Chyba rumianki. Villemo nazbierała trawy, ile tylko mogła. Potem zdjęła mokre ubranie, ułożyła się na trawie i próbowała się też nią okryć. Nie bardzo się to udawało, ale innego wyjścia nie miała. Drżąc, kuliła się w chłodnym wietrze od morza. Nigdy tu nie zasnę, pomyślała. Dostanę znowu zapalenia płuc albo tego mojego okropnego kataru i kto mnie wyleczy, skoro nie ma Mattiasa? Myśli Villemo błądziły rozmaitymi drogami... Jestem już dorosłą kobietą. Dwadzieścia lat. I mężatką. Jestem żoną Dominika i oczekuję naszego pierwszego dziecka. A zupełnie nie odczuwam zmiany. W dalszym ciągu wydaję się sobie dziecinna i nieodpowiedzialna. Wciąż jestem tą samą Villemo, która przysparza tylu kłopotów swoim bliskim. Oczy poważnie spoglądały w mrok. Lękliwie przy pomniała sobie to, co stało się w kajucie. Nie, nie miała odwagi o tym myśleć. Nie rozumiała. Próbowała skupić się na myśli o Dominiku i jego pełnym miłości spojrzeniu. To pomogło. Twarde posłanie stało się wygodniejsze, wiatr cieplejszy, własna krew ją rozgrzała i Villemo zasnęła pod osłoną letniej nocy na szkierach. O brzasku zesztywniałą z zimna Villemo obudził krzyk jakiegoś morskiego ptaka. Słońce już wzeszło, ale nie zdołało się przebić przez powłokę chmur. Nie może już dłużej leżeć na posłaniu z trawy, musi wstać, rozruszać się trochę. Było jeszcze bardzo wcześ- nie i tylko zwierzęta się pobudziły, ale gdzieś za skałami muszą się przecież znajdować ludzie. Domowe ciepło. Wkładanie na wpół mokrego ubrania nie należało do przyjemności, lecz cóż, nie było innego wyjścia. Ubrała się i rozpoczęła wędrówkę w głąb lądu. Villemo wracała do domu, do Elistrand. Jeśli się pospieszy, może zdążyć przed rodzicami. Ale to by była niespodzianka! Ożywiona tą myślą nie zatrzymała się, dopóki nie weszła na najwyższą skałę w okolicy. Stała tam i rozglądała się w milczeniu. Cypel należał do tej samej linii brzegowej, to prawda. Lecz w głębi, za skałami, rozciągał się błękitny pas morza i dopiero daleko, daleko na horyzoncie majaczyło wybrzeże Bohuslan. Znajdowała się na wyspie. Odczuwała rozczarowanie niczym dotkliwy głód. Wyspa była duża, ale co z tego? Wyspa jest wyspą, a poza tym nigdzie ani śladu ludzkich siedzib