Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Rolfa, ty niezguło! Milena poczuła się zdradzona. Międliła w ustach kęs. Po co ja to robię? Przecież wcale nie muszę jeść. Wypluła focze mięso na talerz. Macie, oto co o was wszystkich myślę. - Jak chcesz, usmażę ci omlet - zaproponowała Zoe. Rozmawiać też nie muszę. Milena potrząsnęła głową. Łyknęła wina. Miało kwaśny i ostry smak, w sumie odpowiedni dla wina. Do diabła z całą waszą rodzinką! Czemu jeszcze tu siedzę? Przełknęła ostatni łyk i wstała. Rolfa ruszyła się w końcu, od- wracając gwałtownie w jej stronę. - Wszystko w porządku! Możesz nadal siedzieć - powiedziała Milena. Obrzuciła wzrokiem resztę domowników. - Życzę smacz- nego - rzuciła i wyszła z jadalni. Na schodach zaczęła biec. Dopadła drzwi i zrzuciła pożyczone futerko. Zauważyła kryształki lodu między włóknami dywanu. Na co komu zima? Szarpnęła frontowymi drzwiami i zostawiwszy je otwarte na oścież, nurknęła w strefę bardziej ludzkiego klimatu. Ciepłe powietrze otuliło ją jak koc. Na rękach miała ciągle zno- szone rękawiczki. Zaczęła iść, tak wściekła, że nie mogła zebrać myśli. Na wła- sne uszy słyszała zapowiedź tragedii, tak strasznej, że zdawała się wyzierać przez żelazne sztachety balustrady, wisieć nad klasycz- nymi portykami Kensington, nad odcinającymi się od nieba ko- minami, stając się udziałem innych ludzi, którzy przechodzili obok przygarbieni, z wahaniem, jak gdyby niepewni, czy wy star- czy miejsca na chodniku. Milena krążyła w kółko i w kółko po nieznanych ulicach, aż w końcu trafiła na powrót przed dom Niedźwiedzi Polarnych, cały kremowy i lodowo błękitny w świe- tle letniego wieczoru. Coś w niej pękło. - Rolfa! - zawołała. - Rolfa! Rolfa! Jej okrzyki przeszły w pisk. Podniosła z ziemi odłamek kra- wężnika i cisnęła nim w stronę budynku. - Jestem tutaj - usłyszała. - Ciii... Z otwartego okna na górnym piętrze wychylił się jakiś kształt, jakby cień głowy. To była Rolfa, siedząca sama w ciemności. Milena czekała w zupełnej ciszy przy blasku księżyca, objąw- szy się rękami. Przytupywała, po części aby przywrócić krążenie krwi w przemarzniętych palcach stóp, po części z niecierpliwości. Coś zgrzytnęło, po stopniach przed wejściowymi drzwiami zeszła Rolfa, niosąc pled. Przebrała się już w swoje codzienne szorty i płócienne tenisówki. Przemykała się chyłkiem, ostrożnie, kuląc się, jak gdyby szła po skorupach rozbitych talerzy. Boi się mnie, wszystkich się boi. Kiedy IGa była już blisko, Milena wybuchnęła: - Pozwalasz im! Wszystkim pozwalasz sobą rządzić. Godzisz się, żeby cię tam posłali. Nie masz prawa roztrwonić tak talentu. Chcesz przeżyć życie, tłukąc jakieś kamienie? Co za głupie, cho- lernie durne marnotrawstwo! Rolfa milczała. Z jej oczu wyzierała rozpacz. Milena słyszała, jak wiatr szumi wśród drzew. - Nie stój tak. Tylko liście zaszeleściły potakująco w odpowiedzi. - Zrób coś! Milena wyciągnęła ręce nad głową, palce rozcapierzyła jak szpony. Rolfa objęła ją, zamknęła w uścisku długich, miękkich i cie- płych ramion, przyciskając ciasno do brzucha. - Ciii, kruszyno, sza - powiedziała. Milena miała przed oczami czarną, gruboziarnistą plamę. Za- raz zemdleję, stwierdziła w duchu, myśląc, że żart i rozśmiesze- nie samej siebie to dobra metoda, by tak się nie stało. Kolana się pod nią ugięły. Ja naprawdę zemdleję, pomyślała. Przecież nor- malni ludzie nie mdleją. - Muszę... usiąść - wykrztusiła. W tej samej chwili została wywindowana w górę. Zrobiło jej się ciężko na żołądku - tym razem pomyślała, że zwymiotuje. Księżyc na niebie nurknął niczym jaskółka. Milena poczuła, jak opada miękko na murawę. Umościła się błogo na trawie. Zrobiło się bardzo spokojnie. - Takie kruszyny nie powinny tyle pić - odezwała się Rolfa. Milena marzyła, żeby zrzucić ubranie. Chciała dotknąć ko- niuszkami palców dłoni Rolfy, ale nie mogła jej znaleźć. Wszę- dzie była tylko trawa. Potem zapadła ciemność. Czy Rolfa naprawdę pocałowała ją w czubek głowy? Czy rze- czywiście zanurzyła palce w jej włosach? ROZDZIAŁ PIĄTY Komedia dla mas (My, Wampiry) Milena obudziła się uleczona. Miała dość wrażeń