Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zabrnęli w ślepą uliczkę. — No dobrze, zaproszę cię na tę chińszczyznę — zgodził się Wes. — Musisz tylko pogodzić się z faktem, że się myliłaś. — Wcale się z tym nie pogodzę. Było coś takiego w głosie pani Birnbaum... — Prawdopodobnie jest zmęczona opieką nad mężem — powie- dział Wes, po czym dodał rozdrażniony: — Czy nic nie jest w stanie cię usatysfakcjonować? — Może rozmowa z doktorem Birnbaumem. — Mówiłaś, że nie życzy sobie żadnych rozmów. — Tak twierdzi jego żona. W przyszłym tygodniu jadę do Chi- cago, by przedstawić fundacji swój raport. Myślę, że zahaczę po drodze o Columbus i złożę wizytę Bimbaumom. Wzmianka o fundacji wzdrygnęła Wesem, ale w sumie przecież ufał Elizabeth i był pewien, że nie posłuży się tym, co się stało, by zakończyć eksperyment. Siedzieli przy kuchennym stole, sącząc w milczeniu kawę. Wes wpatrywał się w twarz Elizabeth i czuł, że między nimi coś się budzi — tylko jeszcze nie wiedział co. — Cały czas myślę o tych wypadkach — powiedziała Elizabeth. — Wszystkie były takie dziwaczne... Ludzie nie wjeżdżają ot tak, po prostu, pod koła rozpędzonego pociągu ani nie wchodzą na obracające się śmigło. — Ależ tak, robią to. Niektórzy w zamyśleniu nagle schodzą z peronu metra wprost pod nadjeżdżający pociąg. Nigdy ci się nie zdarzyło w roztargnieniu dotknąć gorącego garnka albo przejechać na czerwonym świetle? Takie rzeczy naprawdę się zdarzają. — Pewnie, że tak, ale nigdy w tak krótkim czasie ludziom wykonującym ten sam zawód. — To odbywało się na przestrzeni lat i w odległych od siebie zakątkach kraju. Czy kiedykolwiek robiłaś rozeznanie, jak często zdarzają się wypadki przedstawicielom konkretnego zawodu? Więc skąd wiesz, że zdarzały się one nienormalnie często? — Może dzięki temu, co przytrafiło się Marshallowi. Wes zapomniał, że jej pierwszy asystent również zginął w wy- padku. — Zginął tak jak pozostali — po prostu bezsensownie. Czekał z rodziną na skrzyżowaniu na zielone światło i nagle wszedł na jezdnię. Jego żona powiedziała, że nawet planując to, nie mógłby wybrać lepszego momentu. — Znajomość kogoś takiego rzutuje na cały nasz sposób myślenia. — Rozumiem, o czym mówisz, ale ile nieszczęść musiałoby się zdarzyć, żeby przestały one być uważane za wypadki? Wiedząc, że nie zdoła odpowiedzieć na to pytanie, Wes poddał się i pozwolił Elizabeth próbować znaleźć sens w tym, co się wyda- rzyło. Pijąc kawę, żałował, że nie wybrał innego miasta do przepro- wadzenia swego eksperymentu. 24 POKAZ Dwa dni po śmierci pastora Roy Winston przyszedł na obiecany pokaz. W drzwiach powitał go Ralph serdecznym potrząśnięciem ręki i gromkim: — Siemanko! — Kiedy Elizabeth pospieszyła mu z odsieczą, policjant popatrzył na trzymane przez nią pudełko, mó- wiąc: — To puzzle. Po co, u licha, wam one? Elizabeth z puzzlami pod pachą zaprowadziła go do laborato- rium, gdzie przygotowywano fenomeny. Wes skrzywił się na widok policjanta. Niechęć Wesa wzrosła od czasu, gdy zaproponował po- kaz, ale Elizabeth przykazała mu, by był otwarty. Starał się więc objaśniać wszystko w wyczerpujący sposób. Winston słuchał, nie przerywając. Włączał się tylko po to, by od czasu do czasu powie- dzieć: — Skoro tak twierdzisz... Elizabeth przejęła trud wyjaśniania tego, co się dzieje, kiedy fenomenom i Gilowi zakładano kaski. Wes zajął swoje stanowisko i przyglądał się jak przesyłane przez Shamitę fale mózgowe ukazują się na ekranie. Rozpoczął połączenie, lecz się zawahał. Pisząc szybko, zmodyfikował program. — Co robisz? — wyszeptała Shamita. — Użyjemy Daphne jako matrycy i zmniejszymy parametry Yu i Luisa. Musimy jeszcze tylko mieć coś od Gila. — Nie uda nam się połączyć Frankie, jeśli zrobisz coś takiego. — To przecież tylko pokaz — powiedział Wes. Shamita zrozumiała, do czego zmierza, i nic nie powiedziała. Potem fale zaczęły się zmieniać. Wes ustawiał właśnie Daphne jako matrycę, kiedy w rogu jego ekranu pojawiła się migająca głowa klauna — to Len przesłał mu wiadomość. Potem przeleciał mały samolocik, zostawiając za sobą napis: „Dlaczego zmieniamy para- metry? W ten sposób nie połączymy Frankie, a tylko popłaczemy jej wspomnienia". Len spojrzał znad swojego pulpitu, robiąc zdziwioną minę. „Zrobimy to na krótko, unikając tworzenia jakichś komplekso- wych wspomnień", odpisał Wes. Nie dodał, że boi się, iż Frankie znów zacznie mówić o zabiciu Ralpha albo Shamity. Potem zaś przypomniał sobie o Elizabeth — czy będzie współpracowała? — Elizabeth, potrzebna mi twoja pomoc — powiedział. — Karon, opisz panu Winstonowi zasady działania naszych urządzeń. Zmieszana Elizabeth podeszła i stanęła za Wesem. — Chcę zmienić program: użyć Daphne jako matrycy, wyłącza- jąc Gila — powiedział cicho. — Dlaczego? Co za różnica? — Dokonamy połączenia tak samo, jak przedtem, ale ta osobo- wość będzie inna — więcej w niej będzie Daphne. Poza tym, ponie- waż wprowadzimy pewne modyfikacje, to nie będzie Frankie — nazywaj to Pat albo jakoś tak. Elizabeth skrzywiła się, ale kiwnęła głową. Shamita skończyła zmienianie parametrów, po czym odchyliła się, wzdychając głęboko. Kiedy matryca Daphne była gotowa, Wes włączył program składa- jący nową inteligencję, po czym zaraz go przerwał. —? No dobrze, Elizabeth, zaczynamy pokaz — powiedział. Elizabeth podchodziła do każdego z fenomenów, nachylała się nad nim i dawała mu do rozwiązania zagadkę związaną z kalenda- rzem lub opartą na dalekich skojarzeniach, proste puzzle do ułożenia, polecała przeczytać jakąś stronę i wyrecytować ją. Każdy z fenome- nów rozwiązywał tylko zadania związane ze swoimi uzdolnieniami. Policjant patrzył, nie zadając żadnych pytań. Kiedy wszystko było gotowe, Wes uruchomił program połączenia, składając razem nową inteligencję. — Gil będzie słyszeć, a Yu — mówić — obwieścił. — Masz na imię Pat. Czy mnie słyszysz? — Mam na imię Frankie. Przecież to wiesz, Elizabeth. Zaskoczona Elizabeth odwróciła się do siedzącego z otwartymi ustami Wesa. Shamita i Len wymienili spojrzenia, po czym Len wyszeptał coś do ucha Karon. Wes szybko ukrył swoje zdziwienie, kiedy przypomniał sobie o obecności policjanta. Oprzytomniawszy, Elizabeth powiedziała: — Oczywiście, że masz na imię Frankie. Jak się dzisiaj czujesz? — Czuję się jakoś inaczej. — Jestem pewna, że to chwilowe. — Co się tu dzieje? — zapytał Roy. — Mówiłaś, zdaje się, że oni będą połączeni? — Wszystko w porządku, Elizabeth — powiedziała Shamita. — Wyłączyłam słuch. — Połączyliśmy funkcje mózgu, by stworzyć unikatowo funk- cjonujący umysł — wyjaśniła Elizabeth tonem znawcy. — Więc dlaczego tylko jedno z nich mówi? — To jeden umysł, a więc i jeden głos. Wes, zadowolony z Elizabeth, pozwolił jej kontynuować. — Shamito, czy możesz przekazać głos Luisowi? — spytała