Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Tymczasem było wiadome i powszechnie znane, że w tymże czasie Robert d'Artois chciał się najpierw schronić u swej siostry pani hrabiny de Namur, ale Król, Nasz Miłościwy Pan, zabronił pani de Namur wspomagać i gościć rebelianta, przeto wzbroniła rzeczonemu Robertowi swemu bratu pobytu w jej włościach. Następnie rzeczony Robert pragnął schronić się u Dostojnego Pana Wilhelma na jego ziemiach w Hainaut, lecz na usilną prośbę Króla Naszego Miłościwego Pana Dostojny Pan hrabia de Hainaut wzbronił rzeczonemu Robertowi pobytu w swym państwie. A także rzeczony Robert prosił o gościnę i azyl diuka Brabancji, który to diuk na prośbę Króla Naszego Miłościwego Pana, aby nie czynił zadość owemu żądaniu, wpierw odpowiedział, iż nie będąc wasalem Króla Francji może gościć, kogo mu się podoba wedle swej woli, ale następnie wobec przestróg udzielonych mu przez Wielce Dostojnego Pana z Luksemburga, Króla Czech, diuk Brabancji ustąpił i dwornie się zachował wypędzając Roberta d'Artois ze swego księstwa." Filip VI obrócił się ku hrabiemu de Hainaut i królowi Czech, każdemu z nich składając owym ruchem przyjazną i smutną podziękę. Filip wyraźnie cierpiał; i nie tylko on sam. Jakkolwiek Robert d'Artois był winny, ci, którzy go znali, wyobrażali sobie, jak wędruje od jednego małego dworu do drugiego, dziś witany, wypędzany nazajutrz, znów odjeżdża dalej, by znów zostać wygnany. Dlaczego z takim zacietrzewieniem nastawał na własną zgubę, skoro król aż do końca oczekiwał go z rozwartymi ramionami? - "Mimo że śledztwo zostało zakończone po przesłuchaniu siedemdziesięciu sześciu świadków, w tym czternastu zamkniętych w królewskich więzieniach, a Sąd królewski miał dostateczne rozeznanie, mimo że wymienione zarzuty były dostatecznie udowodnione, Król Nasz Miłościwy Pan pomny na dawną przyjaźń zawiadomił rzeczonego Roberta d'Artois, iż daje mu glejt, by wrócił do Królestwa i wyjechał zeń, gdy tylko zechce, bez żadnej krzywdy wyrządzonej ni jemu osobiście, ni jego ludziom, lecz by mógł wysłuchać zarzutów, bronić się, uznać swe winy i uzyskać wybaczenie. Rzeczony Robert zaś, głuchy na zaofiarowaną mu łaskę, nie wrócił do Królestwa, lecz w różnych miejscowościach, gdzie przebywał, zadawał się z niegodnymi ludźmi, banitami i wrogami Króla, i uprzedził wiele osób - które to powtórzyły - iż zamierza zgładzić mieczem lub rzuceniem uroku marszałka de Trye i różnych doradców Króla Naszego Miłościwego Pana, a wreszcie wypowiadał te same pogróżki nawet pod adresem samego Króla." Zebranie zaszemrało długim szeptem oburzenia. - "Zważywszy, że wszystkie pomienione sprawy były wiadome i powszechnie jawne, zważywszy, iż rzeczony Robert d'Artois po raz ostatni został wezwany obwieszczeniem zgodnym z prawem na dzisiejszą środę dnia 8 kwietnia przed Palmową Niedzielą, po raz czwarty wzywamy go do stawienia się..." Szymon de Bucy przerwał i skinął na sierżanta z laską, który głosem donośnym obwieścił: - Pan Robert d'Artois, hrabia de Beaumont-le' Roger niech się stawi! Wszystkie spojrzenia odruchowo skierowały się ku drzwiom, jakby oskarżony miał naprawdę wejść. Minęło kilka sekund w zupełnej ciszy. Później sierżant zastukał laską w podłogę, a prokurator ciągnął dalej: - "...i stwierdzamy, iż rzeczony Robert nie stawił się, przeto w imieniu Króla Naszego Miłościwego Pana żądamy: pozbawienia rzeczonego Roberta tytułów, praw i przywilejów para Królestwa, jak również wszystkich innych tytułów, lenn i posiadłości; nadto konfiskaty dóbr, włości, zamków, domów, wszystkich ruchomości oraz nieruchomości i przekazania ich do Skarbu, aby Król nimi rozporządził wedle swej woli; nadto zniszczenia w obecności parów i baronów jego godeł, by nigdy już się nie pojawiły na chorągwi lub pieczęci, oraz wygnania jego osobiście na zawsze z ziem Królestwa z zakazem wydanym wasalom, sojusznikom, krewnym i przyjaciołom Króla Naszego Miłościwego Pana, by mu nie udzielali żadnego schronienia; wreszcie żądamy ogłoszenia i otrąbienia niniejszego wyroku na głównych placach Paryża i zawiadomienia bajlifów w Rouen, Gisors, Aix i Bourges, jak również seneszalów w Tuluzie i Carcassonne, aby wyrok ten wykonali... w imieniu Króla." Szymon de Bucy zamilkł. Król zdawał się śnić. Błądził wzrokiem po zebranych. Po czym pochylił głowę, najpierw w prawo, następnie w lewo. - Parowie, wasza rada - wyrzekł - jeśli nikt nie przemówi, oznacza to, iż potwierdza. Nie uniosła się żadna ręka, żadne usta nie otwarły. Filip VI uderzył dłonią w głowę lwa na poręczy swego tronu. - Sprawa osądzona! Tedy prokurator rozkazał obu sierżantom dzierżącym tarczę herbową Roberta d'Artois, aby się zbliżyli do stóp tronu. Kanclerz Wilhelm de Sainte-Maure, jeden z tych, którym Robert na wygnaniu groził śmiercią, postąpił ku tarczy, zażądał od sierżanta miecza i nadciął brzeg tkaniny. Po czym z przeciągłym trzaskiem jedwabna tarcza została przepołowiona. Parostwo Beaumont przetrwało. Ten zaś, dla którego je ustanowiono, książę krwi, potomek króla Ludwika VIII, olbrzym słynący siłą i niezliczonymi intrygami, był już tylko banitą, już nie należał do królestwa, którym rządzili jego przodkowie, i nic w tym królestwie doń nie należało