Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

– Przytul mnie. Proszę. ...zawsze z tobą walczyłam... ale już o tym wiesz. Przytul mnie... Odwrócił się do niej, czując ucisk w gardle. Pod powiekami widział czerwone płomienie. – Jesteś pewna? Tym razem to ona się nie odezwała, ale otoczyła ramionami jego kark i złożyła głowę na ramieniu, a jej ciche łkanie wstrząsnęło obojgiem. Tak trudno jest kochać... – Po prostu... mnie przytul. – Słowa były szlochem...nie puszczaj mnie... – Zawsze... Zawsze...! Morze szeptało, a fale nadpływały i cofały się. Po chwili mężczyzna i kobieta poszli wzdłuż białej plaży na północny wschód, w stronę Wież Zachodzącego Słońca. Oboje milczeli otuleni w czerń, którą widzieli tylko oni i paru innych. Pojedynczy promień słońca uderzył w piasek przed nimi, po czym wycofał się przed nadchodzącymi. Burze na zachodzie przygniatały Wieże Zachodzącego Słońca. Trzymały je w miejscu, tworząc czarny łuk, ku któremu oboje zmierzali, ręka w rękę, dusza w duszę. Część trzecia MISTRZ ŁADU C Creslin mozolnie posuwał się w górę po piaszczystym zboczu, niosąc ręcznie robione nosidło z wiadrami słonej wody. Była to jego druga wędrówka, choć słońce ledwo wyjrzało znad Oceanu Wschodniego. Zsunął nosidło, aż wiadra stanęły na czarnym kamiennym chodniku, i koncentrując się, stanął przy jednym z nich. Woda zawirowała i na kamieniach, przy drewnianym wiadrze, pojawił się stosik brudnobiałych ziarenek. Powtórzył cały proces z drugim wiadrem, wlał czystą już wodę do kamiennego zbiornika i zasunął pokrywę. – Creslin? Creslin... ty idioto... Ustawił nosidło i wiadra w schowku i poszedł na taras, gdzie czekała Megaera w cienkiej spłowiałej koszuli. – Wiesz, że to nie jest zbyt skuteczne. – Och? – Otarł czoło, spoglądając ponad jej ramieniem. Fale gorąca, niczym na wpół widoczne czarne węże, już falowały ponad zbrązowiaiymi wzgórzami, na zachód od Czarnego Domostwa. Megaera się uśmiechnęła. – Czy ktoś inny nie mógłby nosić wody? – Nawyk... – Ale jesteś jedynym, który potrafi wytrącić z niej sól. – Ty potrafisz, i Klerris, i Lidia. Świetnie. – W jej głosie pojawił się cień rozdrażnienia. – Odsalanie wody. Tylko paru z nas potrafi to robić. Nie rozumiesz? Niech ktoś inny wykonuje ręczną robotę. Powinieneś zająć się tym co, tylko ty potrafisz. – Na przykład rządzić? – To nie było w porządku, najdroższy. – Masz rację. Ale nie jestem stworzony na władcę, który nadzoruje pracę innych. Trudno tu siedzieć i patrzeć, jak słońce wszystko wypala. Trudno czekać na przybycie statków... – Nie o tym mówiłam. Idiota! Białe płomyki trysnęły z niewidocznej czerni, która ją osłaniała. Uparte pozostałości chaosu, wyzwolone przez gniew. – Wysiłek mięśni stawiasz na równi z pracą, a to nie to samo. Dobrze o tym wiesz. Bycie władcą oznacza pracę umysłem, nie ciałem. Możesz to robić. Jednak gdy tylko zaczynasz się martwić, wracasz do fizycznych prac. – Tylko że ja się nie martwię – przedrzeźniał ją. – Martwisz się. Właśnie to powiedziałeś. – W porządku. Martwię się. Gospoda jest niemal ukończona, ale nie mamy gości. Plony są na polach, ale nie mamy dość wody i giną. Gruszki opadają, bo jest za sucho. Mam dość ryb, tak samo jak wszyscy. Lidia mówi, że nie będziemy mieli żadnych przypraw przed jesienią, jeżeli w ogóle kiedyś. Jak noszę wodę, przynajmniej są jakieś rezultaty. Co mam robić? Czekać, aż słońce upiecze nas na pierniczki? – To ty nas tu sprowadziłeś. Creslin przesunął wzrok z brązowiejących wzgórz na niemal niedostrzegalne fale Oceanu Wschodniego. W którąkolwiek stronę patrzył, widział tworzące się fale gorąca. Tańczyły na szczytach wzgórz i zakurzonych piaszczystych terenach, poprzez suche zielone krzewy, jedyne, które wydawały się rozkwitać w upale, a nawet nad plażami otaczającymi Ocean Wschodni. W górze na bezchmurnym niebie słońce prażyło niemiłosiernie. – Masz rację. Od tej pory będę przynosił wodę tylko dla nas. – Ja mogę ją nosić. Odwzajemnił uśmiech. I powinieneś coś zjeść, zanim się wykąpiesz. Wzniósł dłonie, parodiując gest bezradności, ale wszedł na kamienie tarasu i przysiadł na murze. Tam, pomiędzy nimi, stał talerz z bochenkiem brązowego chleba i dwiema gruszkami. Oraz dwa kubki z sokiem z jagód krasnokrzewu. – Zaplanowałaś to – zauważył. – Potrzebujesz czegoś, zanim pójdziesz do pracy przy statku. – Statku? – Mówiłeś, że chcesz się spotkać z tym hamoriańskim... – Och... – Nie mów, że zapomniałeś. Creslin zawstydzony pokiwał głową, a Megaera się roześmiała. – Nie wierzę. Naprawdę zapomniałeś. Oderwał kawałek zbitego twardego chleba, rozrzucając po czarnym kamieniu ciemne okruchy. – Co dzisiaj robisz? – Chcemy spróbować ze szkłem na puchary. Jest trudniejsze niż to na okna, ale Lidia mówi, że Nordla jest dobrym rynkiem zbytu na kielichy. Gryzł suchy chleb, popijając z kubka, żeby zwilżyć usta i okruchy. – Jak słusznie zauważyłeś, najdroższy, potrzebujemy tylu rynków zbytu, ile tylko zdołamy rozwinąć. – Potrzebujemy też statków, którymi zawieziemy te towary – wymamrotał z ustami pełnymi twardego chleba. Megaera pokiwała głową. Skończył jeść, wstał, pochylił się i sięgnął po talerze. – Ja to wezmę. Musisz iść do tego wraku. – Statku... mam nadzieję. Cokolwiek to jest – Wstała, uścisnęła go pospiesznie i cofnęła się, zanim zdążył przedłużyć ten gest. Zgarnęła po drodze talerze i kubki, ale przystanęła przy drzwiach. – Przyjdziesz później do twierdzy? – Jeśli ty tam będziesz. – Spojrzał na nią pożądliwie. Megaera pokręciła głową. Zwierzę... Nie będąc całkiem pewien zabarwienia tej myśli, Creslin wzruszył ramionami, ale już znikła w środku