Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Gadocha. Wąskie grupy wtajemniczonych ze środowisk futbolu i dziennikarstwa wiedziały o tym już dawno temu. Znano rozliczne paskudne grzechy „orłów Górskiego": nocne pijackie wyczyny A. Iwana i A. Musiała, brutalne napastowanie pasażerek pociągu przez J. Gorgonia i A. Szarmacha (od gwałtu uchroniła te dwie damy interwencja kierownictwa ekipy), itp. Gadocha nie był jedynym „orłem", który wykolegował kolegów finansowo. Argentyńska Polonia cichcem wręczyła dużą sumę gratyfikacyjną dla zespołu (pono 25 tysięcy dolarów) kapitanowi zespołu, K. Deynie, a ten również pragnął „skasować" to tylko dla siebie, lecz rzecz się wydała i na pokładzie samolotu, którym „orły" wracały do ojczyzny, reszta kolegów o mało nie zlinczowała „Kaki" (przed ciężkim pobiciem uchronili go trenerzy, zastawiając własnymi ciałami! — dowiedziałem się o tym od uczestnika lotu). Ale wszystkie te obrzydliwości wybaczano i tuszowano — by nie brukać świetlanej legendy „orłów Górskiego", którzy w czerwonym tunelu PRL dawali społeczeństwu światełko. Teraz również — gdy Lato odważył się puścić trochę farby — buchnął chór głosów, że taki rewizjonizm to szarganie świętości. Środowisko futbolowe murem stanęło za legendą. „Miłość ci wszystko wybaczy...". W roku 2004 środowiskowe „stawanie murem" gwoli wybaczenia przybrało już rozmiary surrealistyczno-tragikomiczne. Jest to patologiczna wręcz solidarność towarzyska ze środowiskowymi idolami. Gdy szef chóru Poznańskich Słowików, dyrygent W. Krolopp, zostaje aresztowany za wieloletnią pedofilię (za seksualne wykorzystywanie powierzonych mu dzieciaków) — rodzice tych dzieci pikietują więzienie, machając transparentami: „Uwolnić Wojtka!", i skandując: „ — Wojtek, jesteśmy z tobą!" (Kroloppa skazano na 8 lat). Gdy guru psychologii polskiej, A. Samson, zostaje aresztowany za równie ewidentne pedofilstwo (za seksualne wykorzystywanie swych dziecięcych pacjentów ) — utytułowani psycholodzy organizują natychmiast głośny medialnie, środowiskowy protest (ucichł, jak tylko zboczeniec przyznał się do winy). Gdy producent L. Rywin zostaje taśmą magnetofonową oskarżony o uprawianie mega-korupcji, znani reżyserzy bezzwłocznie publikują gremialny protest przeciwko oskarżeniu. Gdy wysokiej rangi sędzia Wielkanowski zostaje dowodowo oskarżony o interesowne kontakty z gangsterami — prawie całe środowisko sędziowskie wrzeszczy w jego obronie. „Miłość ci wszystko wybaczy", bo tak każe środowiskowa „polityczna poprawność". Finansowa zresztą też. I czyż ktoś inny, jak nie mocarstwowe opiniotwórczy mentor, różowy „Salon", był pramatką wszystkich tych, wybaczanych później grzechów, szerząc dewizę: „Róbta co chceta!”? Salonowym, „politycznie poprawnym" wybaczeniem numer 1 było wszakże coś innego. Numer 1, gdyż to wybaczenie obejmuje nie indywidualne figury bądź grupki figur, tylko (hurtem) wielotysięczną armię esbeków i kapusiów: 5. „Caritas maior iustitia” Przez minione kilkanaście lat wielokrotnie (vide moja publicystyka i kolejne tomy książkowego cyklu „Łysiak na łamach") piętnowałem politykę zbiorowego wybaczenia peerelowskim, skrytobójczym „służbom", i peerelowskim donosicielom, którzy dzięki temu wybaczeniu zawładnęli dużymi obszarami III RP. A. Karst: „Ta armia konfidentów sprawiła, iż termin «Rzeczpospolita kapusiów», lansowany przez Waldemara Łysiaka, jest najzupełniej zasadny". Nie chcąc się powtarzać, będę w niniejszym tekście mało mówił własnym słowem — oddam głos innym patriotom. Zacznijmy (tradycyjnie już) od głosów najświeższych, z lata 2004 — głosów podsumowujących piętnastolatkę i przeczących zdaniu J. F. Revela (2000), że rezygnacja z rozliczeń „miała na celu oszczędzenie skruchy komunistom, czerwonym zbrodniarzom". Ta rezygnacja miała cel dużo bardziej pragmatyczny niż skrucha łotrów. W „Gazecie Polskiej" (czerwiec 2004) R. A. Ziemkiewicz podsumowuje tak: „Pięknoduchostwo, moralizowanie o «przebaczeniu» czy powstrzymywaniu się od zemsty, i wszystkie te świętoszkowate miny, były od samego początku zasłoną dla politycznego wyrachowania, dla posunięć i sojuszy, które miały jedynie słusznemu towarzystwu dać monopol władzy". Czyli różowemu „Salonowi" Michnika, Kuronia, Geremka i Mazowieckiego. Z kolei K. Gottesman („Rzeczpospolita", lipiec 2004) argumentuje następująco: „Wciąż nie potrafimy z przeszłością sobie poradzić. Nawet bardzo łagodna obowiązująca dziś ustawa lustracyjna, która miała rozwiązać problem obecności w życiu publicznym byłych współpracowników komunistycznych służb specjalnych, nie jest w pełni respektowana (...) To bardzo niebezpieczna sytuacja dla państwa. Wiadomo, jak bardzo polskie służby specjalne związane były ze Związkiem Radzieckim. Ewentualne przenoszenie tych zależności na dzisiejsze czasy — a taka może być konsekwencja ułomnej lustracji — związki te będzie konserwować. Ciągnąca się od lat niemożność przeprowadzenia lustracji przynosi wielkie szkody. Moralne przede wszystkim. Zło nienazwane i nierozliczone przestaje być traktowane jak zło i staje się częścią normalnego życia. Przynosi tez szkody konkretne. Powoduje udział w życiu politycznym, gospodarczym i społecznym sił niepodlegających konstytucyjnej kontroli". Właśnie o to chodziło, tak wobec dekomunizacji, jak i wobec lustracji. Jednym ze smaczniejszych (bo aż nadto ewidentnych) dowodów uprawianego przez różowy „Salon" relatywizowania Zła jest fakt, iż według „Salonu" Michnika denazyfikacja była bardzo „cacy", a dekomunizacja byłaby bardzo „be". Kilka postkomunistycznych państw nie przejęło się takim faryzeuszostwem i wykonało dekomunizację bez pardonu. Choćby Czechy. Co uniemożliwiło czeskim „postkomunistom" ogłupianie narodu (bo nie zgarnęli licznych mediów), kontrolowanie narodu (bo nie zachowali policji tudzież „służb") i trzymanie sznurków finansowych (bo nie capnęli banków). Krótko mówiąc: uniemożliwiło im to odzyskanie władzy. W Polsce odzyskali szybko, dzięki współpracy „czterech jeźdźców" i całego różowego „Salonu". A. D. 1991 R. Kostro pisał: „Działacze Unii Demokratycznej prezentują się jako partia ludzi światłych, Europejczyków, którzy bronią kraju przed żądną rewanżu na komunistach ciemną i antysemicką tłuszczą". Nie chodziło o żaden niski rewanż (a już zwłaszcza antysemicki) — chodziło o retoryczne napiętnowanie Zła i o sprawiedliwe ukaranie głównych złoczyńców (zwłaszcza konkretnych morderców)