Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Dwaj pozostali, goszczący w tawernie Tacoul dowódcy czar- nych jastrzębi padli w końcu ofiarą strategii Kiery Salter. Ich statki wystrzeliły z cokołów jak sztuczne ognie z nadmiarem paliwa. Ru- bra wraz z resztą wystraszonych jastrzębi zasypywał je pytaniami. Trzy nie opętane statki, zdenerwowane zachowaniem swych kuzy- nów, także wystartowały z półki. Kolizja wydawała się nieuniknio- na, gdy olbrzymy hasały w kilometrowej szczelinie między dwiema półkami. Aby je rozdzielić, Rubra przesłał im wektory lotu z naka- zem bezwzględnego posłuszeństwa. Rocio tymczasem zrozumiał podstawowe zasady dynamiki po- la dystorsyjnego. Pchnął ostrożnie swe masywne cielsko w stronę półki cumowniczej. Po pięciu podejściach, gdy kręcił chaotyczne spirale wokół cokołu, udało mu się usiąść. — Może byście wreszcie przestali się wygłupiać! — powie- dział Rubra, gdy wzburzona gromada czarnych jastrzębi siadała nerwowo na cokoły. Rocio z zakłopotaniem dostosował się do polecenia. Pozdrowił pozostałe cztery opętane statki, a następnie zaczął wymieniać z ni- mi drobne uwagi, ucząc się kontrolować swoje nowe ciało. Po półgodzinie eksperymentów Rocio był zachwycony tym, co mógł teraz poczuć i zobaczyć. Otoczenie gazowego olbrzyma przenikały energie w wielu postaciach i niezliczona ilość obiektów materialnych. Zderzały się z sobą pola elektryczne, elektromagne- tyczne, strumienie promieniowania kosmicznego. Dwadzieścia księ- życów, setki mniejszych planetoid. Wszystkie one odciskały deli- katne ślady w jego świadomości, rejestrowane na rozmaite sposoby: w formie kolorów, zapachów, brzmień. Miał dostęp do znacznie szerszej gamy wrażeń niż umysł człowieka. A każde z nich było ostrzejsze od tych doświadczanych w zaświatach. Po jakimś czasie w paśmie afinicznym zaległa pełna napięcia ci- sza, wszyscy czekali, co się dalej stanie. 7 Przeładowany kosmolot gładko przecinał stratosferę Lalonde, oddalając się od górzystego, wschodniego wybrzeża Amariska. Do- piero kiedy wzniósł się na pułap stu kilometrów, a strumień jo- nów zrzedł niemal do zera, Ashly Hanson zamknął wloty powietrza i uruchomił napęd odrzutowy. I wtedy zaczęły się kłopoty. Musiał wydobyć całą moc z bliźniaczych silników rakietowych w ogonie maszyny, żyłować baterie i podnosić temperaturę plazmy do grani- cy bezpieczeństwa. System chłodzenia wydawał ostrzegawcze sy- gnały, na które reagował w zależności od zachowania maszyny: jedne uwzględniał, inne ignorował. Czuł się jak ryba w wodzie; biegły w sztuce pilotażu, dobrze wiedział, ile można wydusić z przy- rządów i kiedy podjąć skalkulowane ryzyko. Wskaźniki rezerw mocy i poziomu paliwa, marginesy bezpie- czeństwa — wszystko to tworzyło w umyśle Ashly'ego nadzwyczaj złożony, interaktywny, wielowarstwowy schemat, gdy energicznie przetasowywał informacje. Dane składały się powoli w przejrzysty obraz sytuacji, pozwalając na wybór najkorzystniejszej opcji; Ashly zdecydował się osiągnąć prędkość ucieczki już na pułapie stu dwu- dziestu kilometrów. Teoretycznie po takim manewrze zostałoby siedem kilo masy paliwowej w zbiornikach. — Trochę mała wysokość — mruknął. Ale trudno, przynaj- mniej mieli szansę spotkać się z „Lady Makbet". Przekroczenie dopuszczalnego obciążenia kosmolotu zawdzię- czali blisko trzydziestoosobowej gromadce dzieciaków, które szczebiotały i pokrzykiwały radośnie za fotelem pilota, mimo że oj- ciec Horst i Kelly Tirrel dwoili się i troili, aby je uciszyć. „To i tak zaraz się skończy" — pomyślał Ashly z ponurym przekonaniem: dzieci zawsze wymiotowały w stanie nieważkości, zwłaszcza te najmłodsze. Poprosił komputer pokładowy o kanał łączności z „Lady Mak- bet". Procesor telekomunikacyjny nie od razu połączył się z satelitą umieszczonym na orbicie Lalonde, a szerokość pasma była ograni- czona. Smutny dowód na istnienie niewidzialnych, wrogich sił pa- nujących nad nieszczęsną planetą. — Joshua? — Siedzę twój lot, Ashly. — Będziesz musiał wykonać manewr, żebyśmy mogli się spo- tkać. Zużywam już paliwo odrzutowych silników sterujących, żeby wyjść na orbitę. Oto mój wektor. — Za pośrednictwem komputera pokładowego Ashly przesłał datawizyjny plik. — Chryste, możemy nie dać rady! — Wybacz, ale te dzieciaki dużo ważą. Kiedy zacumujemy na kosmodromie, trzeba będzie wymienić wszystkie silniki odrzutowe. Musiałem wydusić z nich dosłownie wszystko. Przydałyby się też gruntowne testy pokrycia pracującego. — Jakoś to przebolejemy, zniżkę za bezwypadkowe loty i tak diabli wzięli podczas bitwy. Przygotuj się na spotkanie za dwana- ście minut. — Dziękuję, Joshua. W kabinie kosmolotu wyraźnie przycichło wesołe trajkotanie dzieciarni. Przyspieszenie zmalało do 0,05 g, kiedy nastąpiło osta- teczne wejście na orbitę. Wyłączyły się silniki rakietowe. Komputer pokładowy zawiadamiał, że w zbiornikach zostały cztery kilogramy masy paliwowej. Na tyłach kabiny rozległo się pierwsze głośne czknięcie. Ashly uzbroił się w cierpliwość. Alarm w kabinach „Lady Makbet" ostrzegał o wzrastającym przyspieszeniu