Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

– Proszę zajmować się swoją pracą. Nie jesteśmy kolegami, żeby sobie wzajemnie wymieniać żarciki! Elektryk pod adresem operatora rzucił w myśli obelgę nie nadającą się do powtórzenia; złożona była z rzeczowników, z których każdy posiadał swój własny, bardzo dziwny przymiotnik. Reżyser siedział nieporuszony w swoim krzesełku, wciskał się w nie coraz głębiej, kurczył i przygniatał brzuch do kolan. Nie powinienem pić koniaku – robił sobie w duchu wyrzuty – koniak jest zabójczy przy mojej wątrobie... Młoda żona też jest zabójstwem, ale jakaż ona jest urocza! I kocha mnie... – Zastanowił się przez chwilę. – Kocha?... w każdym razie powinna kochać... Nie jestem piękny i łysieję... Cholera! Co zrobić z tymi włosami? Zaczesywanie z jednej strony na drugą trochę pomaga, ale nie daj boże wiatr! Gdy wtedy staną na głowie, to zupełnie jakby człowiekowi oskalpowali kawałkami czaszkę... No i w łóżku trzeba uważać; śmiesznie się wygląda, kiedy taki strąk się odlepi... Człowiek wygląda nieprzyzwoicie, jak z gołym tyłkiem... a żona prawie dziecko... musi mnie jednak bardzo kochać, bo nigdy mi nawet nie wspomniała o łysinie ani o tym, że trochę przytyłem. Los jednak jest sprawiedliwy, jeżeli nie dał komuś urody, dał mu za to coś innego – talent! – Cześć, stary! – powiedział Tropczyński, który nagle stanął naprzeciw krzesełka reżysera. – Jak leci? 83 Reżyser przyjrzał się Tropczyńskiemu spoza przymkniętych powiek, które natychmiast zacisnął jeszcze mocniej, jakby chciał, aby niemiła zjawa zniknęła. – O co chodzi? – zapytał nieprzychylnym tonem. – A nic. Fajno jest! – odpowiedział jakoś zbyt wesoło Tropczyński. Cóż ten taki ważny? – pomyślał speszony – dwa dni temu, kiedy pił na mój koszt, inaczej się zachowywał. – Jesteś fajnym chłopcem – mówił. – Lubię fajnych chłopców. Ja też jestem fajnym chłopcem. W ogóle świat jest fajny... – Teraz udaje, że mnie nie poznaje! Ważniak! Tropczyński postanowił, że nie da się byle czym zbyć. Na ogół on pił cudzą wódkę, jeżeli raz odszedł od tej zasady i stawiał filmowcom, chociaż serce mu krwawiło z rozpaczy, to dlatego, że zamierzał wyciągnąć z tego korzyści dla siebie. Chciał zagrać w tym filmie i dogadać się na następny film. Tu nie było wiele do grania, ale gdyby mu zrobili ze trzy zbliżenia, to by już było coś. Wycisnę z niego cały koszt za tamten bankiet. – postanowił. – On dobrze wie, ile taki bankiet kosztuje, niech tylko sobie przypomni, że to ze mną pił i że pił nawet brudzia. – Wiesz, że jeszcze dzisiaj łeb mnie boli po tamtym bankiecie? – przystąpił do akcji. Reżyser uniósł obolałe powieki, spojrzenie za nimi było pozbawione nie tylko zainteresowania, ale wszelkiej wiedzy o jakimś bankiecie. – Nie wiem, o czym pan mówi. I dlaczego do mnie pan to mówi? Jeżeli pana boli głowa, powinien pan był zostać w domu. I tak mamy za wielu statystów. A poza tym, przepraszam pana, muszę się zastanowić nad następnym ujęciem. Chciałbym, aby mi nikt nie przeszkadzał. – I reżyser z powrotem przymknął oczy i mocniej wcisnął się w swoje płótnem obite krzesełko, w swój reżyserski tron, na którym był bardziej niedostępny niż jakikolwiek panujący władca. Tropczyński powiedział cichym głosem: Przepraszam – i oddalił się. Szedł szybko przez podwórko, ślepy od wściekłości, szedł prosto przed siebie, nie wiadomo w jakim celu, byle dalej od reżyserskiego tronu i tej gęby, w którą z przyjemnością by trzasnął. Bezczelne, obojętne bydlę! – powtarzał w kółko w myślach. – Podłe, nikczemne, obojętne bydlę! Dla niego człowiek jest niczym! Idąc, potknął się o wystającą halabardę. – Niech to wszyscy diabli wezmą! Ten cały obojętny bałagan! – krzyknął nie do chłopca, na którego nawet nie spojrzał, ale do swoich myśli, pełnych rozpaczy i zawiedzionych nadziei. – Czemu tak gorzko? – zaśmiała się pisarka, stojąca w pobliżu? – Nie ma celu skarżyć się na obojętność, skoro obojętność jest wszędzie. W każdym z nas. To tak, jak skarżyć się na siebie, a przecież na siebie nigdy się nie skarżymy. Tropczyński popatrzył na pisarkę z wdzięcznością. Przynajmniej ona nie traktowała go jak śmiecia... Może naprawdę warto się z nią bliżej zaznajomić? Trzeba by ją namówić, żeby napisała scenariusz do jakiegoś filmu. Z rolą dla niego. Podjął temat zaczęty przez pisarkę: – Ma pani rację. Obojętność jest w nas wszystkich. Powinna pani napisać na ten temat... Może nawet jakiś scenariusz filmowy?... To jest temat! – Film o obojętności? – zastanowiła się, nie przestając się uśmiechać, co Tropczyńskiego doprowadzało do pasji; ten jej ciągły uśmiech, jakby wszystko wiedziała i kpiła sobie ze wszystkiego. Nie pokazał jednak po sobie, że go coś w niej denerwuje, przeciwnie, uśmiechnął się również i wpatrzył się w nią z uwagą. – Właśnie! O obojętności! Niech pani tylko spojrzy na tych wszystkich ludzi tutaj... Na tych filmowców!!! Czy to są ludzie? Nie! To są wszystko Wielcy Obojętni! – Jeżeli pana tak pasjonuje temat obojętnych, opowiem panu coś. – Oparła się plecami o mur. – To było w Klubie Studentów... Urządzali to swoje „Jam-session”