Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Panie Collingwood... – Myślę, że pójdzie nam znacznie szybciej, jeśli będzie mi pani mówić po prostu Max. – Zgoda, Max. – Uśmiechnęła się, nie patrząc na niego. – Colson to mały ośrodek. Wykonałam wszystkie badania sama. Prócz mnie nikt o tym nie wie. – Nie wie o czym? W milczeniu wskazała na folder. Max otworzył go i spojrzał na rząd niezrozumiałych symboli. – Może zechciałabyś mi wytłumaczyć, co to znaczy. April rozejrzała się po biurze. – Czy ktoś może podsłuchać naszą rozmowę? Tym razem Max naprawdę się zaniepokoił. – Nie. – Dobrze. Ten materiał to sztuczne włókno. Jest bardzo cienkie, plecione. – Zniżyła głos niemal do szeptu. – Liczba atomowa pierwiastka, z którego zostało wykonane, wynosi sto sześćdziesiąt jeden. To pierwiastek transuranowy. – Co to jest „pierwiastek transuranowy”? – Sztucznie wytworzony. – Czy to stanowi jakiś problem? – Max, tutaj są tego ogromne ilości. Niedawno stworzyliśmy nowy pierwiastek transuranowy, tak nowy, że nie ma jeszcze nazwy. Jego liczba atomowa wynosi sto dwanaście. To szczyt naszych obecnych możliwości. Ale ten materiał... – Pokręciła głową. – W ogóle nie powinien istnieć. – Więc co to właściwie oznacza? Na twarzy April malowało się ogromne napięcie. – Nikt nie potrafi wyprodukować takiego materiału. A gdyby nawet ktoś miał takie możliwości i na tyle zaawansowaną technologię, by to wykonać, ów pierwiastek powinien być niestabilny. I bardzo gorący. – Gorący? Chcesz powiedzieć, że jest radioaktywny? – Max zaczął się zastanawiać, ile czasu spędził w pobliżu żagli. – Tak. Powinien być radioaktywny. – Wyjęła z walizki resztki próbki i przystawiła ją do lampy. – Ale nie jest. Może na tych poziomach pierwiastki nie są już radioaktywne. Nie wiem. Nikt tego nie wie. – Jesteś pewna? – spytał. – Tak. Oczywiście, że jestem pewna. Max wstał i podszedł do okna. Jakaś cessna dotykała właśnie kołami pasa. – Chyba nie rozumiem do końca, co chcesz mi powiedzieć. April milczała przez długą chwilę. – Ktoś – powiedziała wreszcie – gdzieś dokonał technologicznego skoku. Ogromnego skoku. – Dobrze – zgodził się Max. – Czy to takie ważne? – Max, nie mówię o zwyczajnym postępie. Mówię o latach świetlnych. To w ogóle nie powinno być możliwe. Max wzruszył ramionami. – Najwyraźniej jednak jest. April znów odbiegła gdzieś myślami. – Najwyraźniej – powiedziała cicho. – Jakie więc mogą być tego konsekwencje? Czy to może mieć wartość handlową? – Och, bez wątpienia. Te elektrony są niezwykle stabilne. Niezwykle. Zrobiłam już kilka testów. Pierwiastek nie współoddziaływuje z innymi. – Nadal nie rozumiem. – Ów materiał jest praktycznie niezniszczalny. W to Max nie mógł już uwierzyć. – Niemożliwe. Przecież odciąłem kawałek żagla zwykłymi nożyczkami. April pokręciła głową. – Miałam na myśli co innego. Oczywiście, że można je przeciąć czy zgnieść. Ale nie będą niszczeć. Nie rozpadną się same z siebie. – Przyglądała mu się bacznie, próbując ocenić, czy wie więcej, niż jej mówi. – Myślisz, że gdybym tam dzisiaj pojechała, pozwoliliby mi obejrzeć jacht? – Jasne – odparł. – Jeśli chcesz, mogę do nich zadzwonić. – Pewna myśl, która błądziła gdzieś w jego umyśle, nagle nabrała konkretnych form. – Powiedziałaś, że to nie niszczeje? Ile lat może mieć ta próbka? – Nie wiem, jak można to sprawdzić – odparła. – Nie w przypadku takiego materiału. Nie wiem, czy w ogóle da się to określić. – Podniosła się z krzesła. – Czy to mogłoby się zużyć? – spytał Max. – Pewnie. Wszystko kiedyś się zużywa. Ale ten materiał jest nieprawdopodobnie wytrzymały. I łatwo go oczyścić, bo inne pierwiastki nie przywierają do niego. Max pomyślał o mgiełce i tęczowych barwach. – A może polecimy tam razem? – zaproponował. Jasnoniebieski rządowy samochód wjechał na podjazd przed domem Laskera, zawrócił na żwirowej pętli, przejechał obok dwóch zaparkowanych wozów i zatrzymał się. Wysiadł z niego otyły mężczyzna w średnim wieku. Wyjął z bagażnika czarną skórzaną walizeczkę, szybko rozejrzał się dokoła i podszedł do domu. – Jeffrey Armbruster – przedstawił się, gdy Lasker otworzył drzwi. – Urząd Kontroli Skarbowej. – Pokazał legitymację tak szybko, jakby wyciągał ją z rękawa. Lasker ciężko odetchnął. – Mam jakieś kłopoty? – spytał niepewnie. – Nie, nie – odparł szybko Armbruster. – Żadnych kłopotów. Lasker odsunął się od drzwi, a inspektor podziękował mu i wszedł do środka. – Zimno – powiedział Tom, choć jak na tę porę roku wcale nie było zimno. – Tak, tak, zimno. – Armbruster rozpiął płaszcz. – Rozumiem, że miał pan ostatnio sporo szczęścia, panie Lasker? Problemy podatkowe. W ogóle o tym nie myślał. – Ma pan na myśli jacht? – upewnił się. – Tak – skinął głową Armbruster. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Lasker pomyślał, że ten człowiek nie lubi chyba swojej pracy. – Tak, właśnie o to chodzi. O ile wiem, stara się pan uzyskać prawo własności do tej łodzi. Lasker posadził gościa przy stoliku do kawy. – To prawda