Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Miło tu. – Moc utworzyła ją z... tego, co znajdowało się tu przedtem. Czy kiedykolwiek w historii dokonano już podobnej sztuki? Tylko bogowie to wiedzą. Ruszyli w drogę. – Jak rozumiem, tą grotą nie włada żaden bóg – odezwał się Paran. – W ten sposób możecie uniknąć pobierających myto odźwiernych, strażników niewidzialnych mostów, oraz innych podobnych istot, które jakoby mieszkają w grotach i służą swym nieśmiertelnym panom. Topper chrząknął. – Wydaje ci się, że w grotach panuje taki tłok? No cóż, wierzenia ignorantów zawsze są zabawne. Będę miał podczas tej krótkiej podróży niezłą rozrywkę. Paran umilkł. Przesłonięty stertami popiołu horyzont wydawał się bliski. Ochrowe niebo i ciemnoszary grunt przechodziły w siebie płynnie. Pod kolczugą pot płynął mu strumieniami. Klacz parsknęła głośno. – Jeśli zastanawiałeś się, dokąd jedziemy – odezwał się po chwili Topper – to dowiedz się, że przyboczna przebywa w Uncie. Dotrzemy tam za pośrednictwem tej groty. Pokonamy dziewięćset mil w kilka godzin. Niektórzy sądzą, że imperium za bardzo się rozrosło. Są nawet tacy, którym się wydaje, że dalej położone prowincje znajdują się poza zasięgiem cesarzowej Laseen. Jak widzisz, Paran, ci ludzie są głupcami. Klacz parsknęła po raz drugi. – Wstyd skłania cię do milczenia, poruczniku? Przepraszam, że drwiłem z twej ignorancji... – Będziesz się musiał do niej przyzwyczaić – rzucił Paran. Przez następne tysiąc kroków milczał Topper. Choć mijały godziny, wciąż padało na nich takie samo światło. Kilkakrotnie natknęli się na miejsca, w których hałdy popiołu były poruszone, jakby przeszło tamtędy coś wielkiego i ociężałego. Szerokie, śliskie ślady niknęły w mroku. W jednym z tych miejsc znaleźli ciemną zaskorupiałą plamę oraz ogniwa łańcucha, rozsypane w popiele niczym monety. Topper przyjrzał się uważnie tej scenie. Droga nie jest tak bezpieczna, jak chciał mnie przekonać, pomyślał Paran. Kręcą się tu obcy, i to wrogo nastawieni. Nie zdziwił się, gdy Topper zwiększył później tempo. Po krótkiej chwili dotarli do kamiennej bramy. Zbudowano ją niedawno. Paran rozpoznał untański bazalt, pochodzący z cesarskich kamieniołomów położonych nieopodal stolicy. Mury jego rodzinnej posiadłości wzniesiono z tego samego szaroczarnego, połyskliwego materiału. Pośrodku łuku, wysoko nad ich głowami, wyrzeźbiono szponiastą dłoń zaciśniętą na kryształowej kuli: godło malazańskich cesarzy. Za bramą była ciemność. Paran odchrząknął. – Jesteśmy na miejscu? Topper odwrócił się gwałtownie ku niemu. – Odpłacasz za uprzejmość arogancją, poruczniku. Lepiej dla ciebie będzie, jak się pozbędziesz tej szlacheckiej wyniosłości. Paran uśmiechnął się i wskazał ręką przed siebie. – Prowadź, przewodniku. Topper, zamiatając płaszczem, przeszedł przez bramę i zniknął. Gdy Paran przyciągnął klacz do przejścia, zaczęła miotać głową i wierzgać. Próbował ją uspokoić, lecz bezskutecznie. W końcu wdrapał się na siodło i złapał wodze. Skierował głowę zwierzęcia w stronę bramy, po czym wbił mocno ostrogi w boki konia. Klacz zerwała się do biegu i skoczyła w pustkę. Wokół eksplodowało światło i kolory, które pochłonęły zwierzę i jeźdźca. Kopyta klaczy uderzyły z trzaskiem o grunt. We wszystkie strony trysnęło coś, co mogło być żwirem. Paran osadził wierzchowca i mrugając intensywnie, rozejrzał się wokół. Znajdował się w olbrzymiej komnacie. Wysoko w górze lśnił sufit ze złota, na ścianach wisiały gobeliny, a ze wszystkich stron zbliżało się do niego około dwudziestu zakutych w zbroje strażników. Przestraszona klacz odskoczyła w bok, przewracając Toppera na podłogę. Kopyto przeszyło powietrze, chybiając celu tylko o piędź. Znowu rozległ się chrzęst, Paran zauważył jednak, że koń nie depcze żwiru, ale kamienie mozaiki. Topper zerwał się na nogi z przekleństwem na ustach, przeszywając porucznika wściekłym spojrzeniem. Strażnicy cofnęli się powoli pod ściany, najwyraźniej reagując na jakiś nie wypowiedziany rozkaz. Paran odwrócił wzrok od Toppera. Przed nim znajdowało się podium, na którym stał tron z powykręcanej kości. Zasiadała na nim cesarzowa. Panującą w komnacie ciszę mącił jedynie chrzęst deptanych końskimi kopytami półszlachetnych kamieni. Paran zsunął się z siodła z grymasem na twarzy, przyglądając się z uwagą siedzącej na tronie kobiecie. Laseen nie zmieniła się zbytnio od chwili ich jedynego dotąd spotkania. Była nieładna i nie nosiła żadnych ozdób, włosy miała jasne i krótko przystrzyżone, a niebieskawa twarz nie zapadała w pamięć