Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Zdrada! - wrzasnąłem, uruchamiając wmontowanego w klamrę pasa krzykacza. Miłe to i niegroźne urządzenie emituje ultradźwięki wywołujące uczucie strachu w najbliższym otoczeniu, toteż mojemu krzykowi zawtórowało kilka autentycznych wrzasków przerażenia i w lokalu rozpętało się pandemonium. O nic innego mi nie chodziło. Jako cel numer dwa wybrałem kotarę osłaniającą drzwi przeciwpożarowe. I znów czterech mundurowych. To już stawało się nudne. Czy musieli na mój wieczór autorski przychodzić od razu pełną obsadą komisariatu? Wskoczyłem na długi stół bankietowy i pognałem ku panoramicznemu oknu, wymijając zastawę stołową ze zręcznością, o którą się nawet nie podejrzewałem. Wtórowały mi coraz intensywniejsze wrzaski spanikowanych gości. Zatrzymałem się plecami do okna i rozejrzałem po sali. Ładna akcja! Co najmniej pół tuzina stróżów prawa blokowało wszystkie drzwi, drugie tyle usiłowało się do mnie zbliżyć. - Już lepsi od was próbowali złapać Jima di Griz! - ryknąłem. - Lepsza śmierć niż niewola! To ostatnie dodałem po sekundzie namysłu. Od czasu do czasu miewam pożałowania godną skłonność do efektownych wejść i wyjść. Posłałem jeszcze Angelinie całusa. - Oto koniec sagi o Stalowym Szczurze! - dodałem głosem lektora kończącego bajkę i skoczyłem do tyłu. Nim okrzyk zdążył przebrzmieć, rozległ się brzęk pękającego szkła, a ja wypadłem w mrok nocy. Jeszcze lecąc przekręciłem się tak, aby wpaść do kanału ze splecionymi rękami nad głową. Zanurkowałem i, nie próbując wypłynąć, przebyłem dobre dwadzieścia jardów. Gdy przebiłem wreszcie powierzchnię wody, skrywała mnie zbawcza ciemność, a wokół panowała cisza. Było to przyjemne zakończenie miłego wieczoru i przyznaję, że nuciłem sobie pod nosem płynąc wolnym crawlem do brzegu. Choć na parę chwil udało mi się ożywić tę nudną planetę i zapewnić części mieszkańców zajęcie na czas dłuższy. Policja będzie mogła wypisywać tak drogie sercu każdego urzędasa sążniste raporty, dziennikarze choć nie będą musieli wymyślać wiadomości na pierwsze strony, a społeczeństwo zostanie porażone wstrząsającymi relacjami ze specjalnej akcji sił policyjnych. Na dobrą sprawę wychodziłem na dobroczyńcę tego zadupia, a nie na przestępcę. Niestety, sprawiedliwość jest czymś unikatowym na tym padole i liczyć mogłem jedynie na zrozumienie najbliższych. "Dwadzieścia dwa" oznaczało numer kryjówki. Na wszelki wypadek mieliśmy ich na Blodgett kilkanaście. Ta akurat była parterowym domkiem w pewnej podejrzanej, jak na tę planetę, dzielnicy, w której moje przemoczone ubranie nie powinno budzić sensacji, na wszelki wypadek jednak użyłem tajnego wejścia mieszczącego się w publicznej toalecie. W samym domu mój szlak od szafy (gdzie było wejście) do łazienki (gdzie był prysznic) znaczyły porozrzucane sztuki garderoby. Gorąca woda szybko wróciła mi chęć do życia. Gdy Angelina weszła normalnymi drzwiami, mokre ubranie suszyło się w suszarce, a ja odziany w suche rzeczy popijałem leczniczą siedemdziesięciokonną antygrypinę i zastanawiałem się, czyby nie zapalić cygara. - Efektowne wyjście - powiedziała od progu. - Miałem nadzieję, że ci się spodoba - przyznałem skromnie. - Zapomniałaś zamknąć za sobą drzwi. - Nie zapomniałam, kochanie - odparła, a na progu stanęła znana mi już drużyna z tutejszego komisariatu. - I ty, Brutusie? - wrzasnąłem zrywając się na nogi. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię - odparła podchodząc. - Zdrada! Pogadamy o tym w odpowiednim czasie! - odwrzasnąłem, rzucając się ku drzwiom awaryjnym ukrytym w boazerii. Zanim tam dotarłem, moja droga żona podstawiła mi nogę i runąłem jak długi na dywan, a na mnie zwaliło się czterech mundurowych. Na początek. Następni majaczyli już w sieni. 2 Jestem dobry w walce wręcz, ale nie aż tak. Przeciwko sobie miałem nie tylko liczbę, ale i wagę przeciwników. Zanim udało mi się znokautować pierwszy kwartet, obsiedli mnie już następni. Jeden złapał za kostkę, inny wczepił we włosy, i tak dalej, i tak dalej. Krótko mówiąc, padłem niczym chrząszcz pod natarciem mrówek. Ledwie udało mi się uwolnić dłoń i rzucić Angelinie zdobyczną odznakę. - Masz - ryknąłem. - Zasłużyłaś na nią! Ale nie na pamiątkę! To nagroda za zdradę, za gorliwą współpracę z policją! - Urocze - stwierdziła łapiąc ją w locie i podchodząc bliżej. - A to twoja nagroda za brak zaufania do własnej żony. Z tymi słowami rąbnęła mnie w szczękę, a kopyto w ręku miała zawsze. - Puśćcie go - usłyszałem z oddali poprzez szum odległych galaktyk i poczułem, że faktycznie mnie puszczają. Prosto na ziemię. Gdy po dłuższej chwili znów zacząłem rozróżniać szczegóły otoczenia, dostrzegłem, jak Angelina wręcza złotą blachę znajomemu pyszałkowi w garniturze. - To jest kapitan Kretin, który dziś wieczorem próbował z tobą porozmawiać - poinformowała mnie lodowatym tonem. - Gotów jesteś posłuchać go w końcu? Wymamrotałem coś ogólnie niezrozumiałego i czołganiem przez pełzanie dotarłem do najbliższego krzesła