Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Lois nie spuściła wzroku. — Tak — powiedział w końcu, ocierając dłonią czoło. — Chyba tak. — Powietrze ciążyło mu w płucach jak opiłki metalu. — Życie za życie. Taka była umowa. Ja za Natalie. I... [Hej! Nie próbuj uciekać, suko! Przestań albo ci nakopię!\ Umilkł, słysząc ten piskliwy, zły, straszliwie znajomy głos, którego nie słyszał nikt z ludzi znajdujących się akurat na Harris Avenue — nikt oprócz niego. Spojrzał przez ulicę. ~— Ralph, co... — Ciii... Pociągnął ją, aż oparli się o zeschły z upału żywopłot przed domem Applebaumów. Nie pocił się już grzecznie, wręcz prze- ciwnie, ciało zalewała mu śmierdząca ciecz, gęsta jak olej silnikowy. Czuł każdy gruczoł pompujący mu w krew co tylko się dało. Gacie skryły mu się w szparze między pośladkami. Smak języka w ustach był niczym smak przepalonego bez- piecznika. 646 Lois spojrzała tam, gdzie patrzył. — Rosalie! — krzyknęła. — Niedobry, niedobry pies. Co ty wyprawiasz? Czarny podpalany wyżeł, którego dała Ralphowi w prezencie na ich pierwszą wspólną Gwiazdkę, siedział (choć określenie „kulił się" znacznie lepiej oddawałoby istotę rzeczy) na chod- niku przed domem, w którym Helen i Nat mieszkały aż do chwili, gdy Edowi definitywnie odbiło. Choć była z nimi przez lata, dziś po raz pierwszy Rosalie nr 2 skojarzyła się Lois z Rosalie nr 1, kulawą bezpańską suką, zabitą przez samochód wieczorem tego dnia, kiedy Ralph trafił w parku na siedzącą na ławce, zrozpaczoną i wypłakującą sobie oczy Lois Chasse. Rosalie nr 2 była najwyraźniej sama, lecz nie złagodziło to wcale nagłego ukłucia strachu, które poczuła w sercu. Co ja zrobiłam? — pomyślała. Boże, co ja zrobiłam! — Rosalie! — krzyknęła. — Do nogi, Rosalie! Pies usłyszał ją, wyraźnie widziała, że ją usłyszał, ale ani drgnął. — Ralph, co się tam właściwie dzieje? — Ciii — powtórzył Ralph. W tym momencie Lois zobaczyła coś i przestała oddychać. Niewypowiedziana nadzieja, że to wszystko to tylko urojenia jej męża, jakieś wspomnienie tego, co raz już się zdarzyło, znikła, bo pies miał już towarzystwo. Sześcioletnia Natalie Deepneau, ze skakanką zarzuconą na prawe ramię, dotarła do kresu swej drogi. Zatrzymała się i spojrzała na dom, w którym kiedyś wprawdzie mieszkała, ale którego w ogóle nie pamiętała. Patrzyła na trawnik, na którym jej półnagi ojciec, nie oznaczona karta, Ed Deepneau, siedział kiedyś wśród rozbijających promienie słońca na tęczę bryzgów wody z ogrodowego spryskiwacza, słuchając Jefferson Air- plane, a na okrągłych okularach a la John Lennon rozmazy- wała się plamka krwi. Nat opuściła wzrok na chodnik i wesoło uśmiechnęła się do Rosalie, dyszącej i przyglądającej się jej żałosnymi przerażonymi ślepiami. 20 Atropos mnie nie widzi, pomyślał Ralph. Skoncentrował się na Rosie... i na Nat oczywiście... i nie widzi mnie. Nagle wszystkie elementy łamigłówki złożyły się w ohydną 647 całość. Dom był na miejscu i na miejscu była Rosalie, na miejscu był też Atropos z nakrytą łysą pałą wyglądający niczym bystrzak reporter z filmu z lat pięćdziesiątych, który mógł wyreżyserować na przykład Ida Lupino. Tylko że tym razem na swojej łysej pale nie miał panamy z nadgryzionym rondem, lecz czapeczkę bostońskich Czerwonych Skarpet, za małą na- wet na jego małą głowę, czapeczkę zapiętą z tyłu na ostatni guzik, tak żeby pasowała na główkę dziecka, które ją przed nim nosiło. Do kompletu potrzebny nam tylko gazeciarz Pete i przed- stawienie zakończy się właśnie tak, jak powinno, pomyślał Ralph. Ostatnia scena „Bezsenności czyli Krótkoterminowego Życia na Harris Avenue, tragikomedii w trzech aktach". Ob- sada kłania się i rządkiem wychodzi za kulisy. Rosalie nr 2 bała się Atroposa dokładnie tak, jak bała się go Rosalie nr 1, i głównym powodem, dla którego szalony łysy doktorek nie dostrzegł jeszcze Ralpha i Lois było to, że gorączkowo próbował nie dopuścić do jej ucieczki, dopóki nie będzie całkowicie gotowy