Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Mój przyjaciel, szwedzki poseł w Rzymie, pokazał mi niedawno odpis listu, który napisałem przed dwudziestu laty. Powiedział mi, że oryginał przesłał do wiadomości ministerstwa spraw zagranicznych, które się nim świetnie ubawiło. 2 Męstwo niezauważone. 3 Lubię Order Podwiązki, bo nie wiąże się z nim żadna niezwykła zasługa. Była to spóźniona odpowiedź na wielokrotne urzędowe wezwanie szwedzkiego poselstwa, żebym się zdobył przynajmniej na tyle przyzwoitości, aby z podziękowaniem potwierdzić otrzymanie Orderu Mesyny, który mi włoski rząd nadał za coś, co jakoby zdziałałem podczas trzęsienia ziemi. List mój brzmiał jak następuje: Ekscelencjo! W sprawie orderów kierowałem się do dzisiaj zasadą, że przyjmować mogę wszelkie odznaczenia tylko wówczas, gdy nie uczyniłem nic specjalnego, aby na nie zasłużyć. Rzut oka na spisy osób udekorowanych przekona Waszą Ekscelencję, że moje niewzruszone stanowisko w tym względzie było dotąd przez odpowiednie, miarodajne czynniki zadziwiająco szanowane. Nowy sposób ujęcia tej kwestii, proponowany mi w piśmie Waszej Ekscelencji, a mianowicie ubieganie się o wyraz uznania dla mej mało znaczącej działalności, uważam za przedsięwzięcie nader śmiałe i pozwalam sobie wątpić o jego wartości praktycznej. Mogłoby ono jedynie wprowadzić zamęt do moich zapatrywań i wywołać gniew nieśmiertelnych bogów. Bez zwrócenia niczyjej uwagi udało mi się wymknąć z zarażonych cholerą dzielnic Neapolu i w równie dyskretny sposób pragnę wydostać się z ruin Mesyny. Niepotrzebne mi są medale, aby nigdy nie zapomnieć oglądanych tam obrazów. Mesy na Muszę nawiasem zauważyć, że list powyższy był tylko humbu-giem. Poseł szwedzki nie odesłał włoskiemu rządowi mego medalu mesyńskiego; leży on do dziś u mnie w którejś szufladzie, a sumienie mam czyste i w zapatrywaniach moicL nie nastąpił dzięki niemu zamęt większy, niż panował w nich dotychczas. W gruncie rzeczy naprawdę nie miałem danych do przyjęcia owego medalu, gdyż cała moja działalność w Mesynie była zasługą niezmiernie małą w porównaniu z tym, co mnóstwo innych nie znanych z nazwiska ludzi czyniło dla swych bliźnich z narażeniem życia. Mnie osobiście nie groziło żadne niebezpieczeństwo, chyba śmierć z głodu lub dzięki własnej głupocie. Zdołałem co prawda przez zastosowanie sztucznego oddychania uratować pewną ilość na wpół utopionych osób, ale każdy lekarz, pielęgniarka lub strażnik nadbrzeżny uważaliby taki uczynek za zupełnie naturalny. Wiem, że wprawdzie wyciągnąłem własnoręcznie jakąś kobietę spod gruzów kuchni, ale pamiętam też, że wołającą o pomoc zostawiłem z połamanymi nogami pośrodku ulicy. Nie miałem zresztą innego wyjścia, gdyż do czasu przybycia pierwszego statku ratowniczego nie rozporządzałem żadnymi środkami opatrunkowymi ani lekarstwami. Pamiętam, że późnym wieczorem znalazłem na jakimś podwórzu nagie niemowlę, które zabrałem ze sobą do piwnicy, gdzie otulone w płaszcz przespało spokojnie całą noc, a od czasu do czasu ssało mój palec. Z rana oddałem je zakonnicom gnieżdżącym się w rozwalonej kaplicy pod wezwaniem Świętej Teresy. Leżało tam już na podłodze kilkanaścioro dzieci krzyczących z głodu, gdyż przez cały tydzień nie można było dostać w Mesynie ani kropli mleka. Zastanawiało mnie często, jakim sposobem tak wielką liczbę dzieci zdrowych i całych zdołano wydostać spod rumo wisk lub znaleziono na ulicach. Można by sądzić, że wszechmocny Bóg więcej zmiłowania okazał malcom niż dorosłym. Ponieważ wodociągi się zawaliły, nie było innej wody jak tylko z kilku cuchnących studni, zatru-tych przez rozkładające się trupy. Nie można było dostać chleba, mięsa, nawet makaronu. Nie było jarzyn ani ryb, gdyż większość łodzi rybackich została zatopiona lub strzaskana przez gwałtowne bałwany, które uniosły ze sobą tysiące ludzi szukających schronienia na brzegu morza. Mnóstwo ciał zatopionych osób wyrzuciła następnie fala na ląd, gdzie rozkładały się w gorącym słońcu. Zobaczyłem też wówczas największego rekina, który przewalał się po piasku nadbrzeżnym, a Zatoka Mesyńska roiła się od tych potworów. Przyglądałem się chciwymi z głodu oczami, jak ludzie rozcinali go żywego na części; miałem cichą nadzieję, że uda mi się może zdobyć kawałek mięsa, 0 którym zawsze słyszałem, że ma być bardzo smaczne. W żołądku olbrzyma znaleziono całą nogę kobiecą, niby amputowaną przez chirurga, odzianą w czerwoną wełnianą pończochę i gruby bucik. Możliwe, że w czasie tych dni grozy nie tylko rekiny zakosztowały mięsa ludzkiego — lepiej nie mówić o tym... Naturalną koleją rzeczy był fakt, że niezliczone bezdomne psy i koty, włóczące się nocą po rumowiskach, niczym innym się nie żywiły. Ludziom ocalałym z katastrofy udawało się je od czasu do czasu upolować 1 spożywać. Ja sam usmażyłem kota na mojej lampce spirytusowej. Na szczęście można było w ogrodach kraść do woli pomarańcze, cytryny i mandarynki. Wina było pod dostatkiem; już pierwszego dnia rozpoczęło się plądrowanie licznych piwnic i składów, a wieczorem byliśmy wszyscy mniej lub więcej pijani. Należało to uważać za łaskę nieba, gdyż oszołomienie winem łagodziło uczucie głodu i bezsilności, a niewiele osób odważyłoby się zasnąć trzeźwo. Prawie każda noc przynosiła świeże wstrząsy podziemne. Rozlegały się wówczas trzaski i huki walących się domów, a ludzie wyli z przerażenia na ulicach. Na ogół sypiałem w Mesynie znośnie, jakkolwiek nieprzyjemne było ciągłe zmienianie noclegów. Najbezpieczniejsze schronienie dawały oczywiście piwnice, trzeba się było tylko zdobyć na odpędzenie posępnego wrażenia, że zawalające się mury mogłyby śpiącego uwięzić wśród ruin, niby szczura w pułapce. Najlepszy był sen pod drzewami w gajach pomarańczowych, lecz po dwudniowej ulewie noce stały się zbyt zimne dla człowieka noszącego cały swój bagaż w plecaku. Zgubiłem gdzieś ulubione szkockie cape, ale starałem się pocieszyć myślą, że będzie obecnie otulało zapewne bardziej zniszczone ubranie niż moje. Jednak, gdybym nawet mógł, nie byłbym teraz zamienił go na lepsze. Jedynie człowiek niezwykłej odwagi czułby się dobrze wśród tych nędzarzy, którzy na wpół obłąkani z głodu, zimna i przerażenia, uratowali się zaledwie w nocnych koszulach. Zresztą niezbyt długo chełpiłby się ktoś porządnym odzieniem. Nic dziwnego, że zanim nadeszło wojsko i ogłoszono stan wojenny, wzmogły się rozboje zarówno na żywych, jak na umarłych, oraz ponawiały się napady i mordy. Nie znam kraju, w którym nie zdarzałyby się takie wypadki w podobnych okolicznościach wprost niemożliwych do opisania