Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dał mu wyraźnie do zrozu- mienia i na wyjezdnym powtórzył jeszcze ustami bojarów, że władzę nad samą Litwą chętnie przyjmie, a nawet odzyska dla niej to, co utraciła wskutek unii lubelskiej - Wołyń, Podole, Kijów. Żadne pokusy nie mogły jednak uwieść panów litewskich, którzy doskonale widzieli, jak sobie Groźny radzi z wielkim bojarstwem moskiewskim. Wielu Polakom też nie było to tajne. Dwa lata zaledwie upłynęły od chwili powrotu dyplomatów koronnych, którzy - pierwsi w dziejach swej ojczyzny - bezpo- średnio uczestniczyli w rokowaniach z Moskwą. Opowiadali oni dziwne rze- czy. Podczas uroczystego bankietu kazał raptem Iwan jednemu ze swych kniaziów „ogolić zad" i wypiąwszy się na obecnych skakać na czworakach wokół sali. Był to zresztą jeden z najłagodniejszych sposobów przyciszania dumy bojarskiej. Nikt w Koronie temu wszystkiemu nie przeczył. Ale - argumentowano - Jagiełło był nie tylko poganinem, dzikusem i okrutnikiem, lecz ponadto jesz- cze patrycydą, zamordował wszak stryja. A przybywszy do nas zmienił się na lepsze. 34 Jaaao się pokazuje - podsumowywał później te myśli Andrzej Maksymilian Fredro - że TMMirhł staje się obyczajnym, dobrym i sprawiedliwym albo gnuśnym i dzikim, stosownie do wykształcenia i przymiotów ludu, który go do siebie powołał. Rzeczpospolita wierzyła w uszlachetniającą moc wolnos'ci i prawa. Pouczała ą własna historia. Iwan Groźny powiedział Haraburdzie, że jeśli Litwa i Polska postanowią trwać nadal w jedności i obierać pana wspólnie, to najlepiej postąpią zapra- szając syna cesarskiego, Ernesta Habsburga. Rada carska doskonale trafiała w nurt sentymentów, od dawna hodowanych w duszach ogółu magnatów litewskich i bardzo wielu polskich. Wiosną tegoż 1572 roku, jeszcze za życia Zygmunta Augusta, legat Commendone oraz jego przyboczny, Antoni Maria Graziani, odbyli w jakimś lasku podmiejskim ściśle tajną naradę samoczwart. Jako rozmówcy ze strony litewskiej wystąpili Miko- łaj Krzysztof Radziwiłł Sierotka oraz Jan Chodkiewicz. Obaj oni uważali, że gdy tylko król umrze, należy w Wielkim Księstwie ogłosić monarchą Ernesta, nic oglądając się na Koronę. Polacy będą musieli uznać fakt dokonany. A jeśli nie zechcą, wahać się nie należy. Raczej unię zerwać niż ustąpić. To ostatnie wcale się Italczykom nie uśmiechało. Chcieli widzieć katolickiego Habsburga mocarzem, to znaczy panem całej Rzeczypospolitej. Nie życzyli sobie jej rozsypania się, degradacji. Dla nich partykularne ambicje magnackie nie oznaczały polityki. Commendone - jak wiemy - miał wkrótce słać z Tyńca do Wiednia tegoż Grazianiego, doradzać pośpiech, energię, szykowanie pieniędzy i wojska. Doskonale pojmował, że obrona Wawelu przed niemieckim kandydatem sta- nowi święty ze świętych dogmat polityczny szlachty koronnej, polskiej. O tym głośno było nie tylko w publicystyce, ale po dworach, zjazdach, a pewnie i jarmarkach. Znamienne, aczkolwiek zapomniane, jak bardzo na ówczesnych, wiec i całych, dziejach Polski zaważył przykład Czech i dobre względem nich uczucie. - Przyjrzyjcie się tylko - rozprawiano w całej Koronie - co się z tym bratnim a nieszczęsnym krajem stało pod rządami Germanów. Tam najwyżej co trzecie miasto jest czeskie. Arsenały im zabrano, mury obronne poburzono, cesarz „potargał" wszystkie przywileje i prawa, sroży się i ludzi gnębi. Podobnie jest na Węgrzech. Chcecie tego dla siebie? Streśćmy nader nieraz rozwlekłe wywody publicystów ówczesnych języ- kiem dzisiejszym. Szlachta żywiła przekonanie, że pod berłem Habsburga Rzeczpospolita nie tylko utraci swobody obywatelskie, lecz i przestanie być podmiotem politycznym. Przy pozorach suwerenności stanie się krajem rzą- 35 dzonym z zewnątrz, podporządkowanym cudzym interesom. Była to obawa usprawiedliwiona, przewidywanie jak najbardziej słuszne. Jeżeli mówiono o nienawiści, to germańskiej do Słowian przede wszystkim. Powoływano się stale na fakty historyczne, krzywdy i zabory. Nie żywiono wątpliwości, że powołanie Habsburga to wojna z sułtanem. Ale to właśnie, przed czym się szlachta koronna - a zwłaszcza ruska - wzdragała, stanowiło cel marzeń polityki papieskiej. Szło o udział Rzeczypospolitej w walce z Półksiężycem. Episkopat polski patrzył na Ernesta w zasadzie przy- chylnie. Po jego stronie stał legat. Na szczęście pojawił się inny kandydat nie tylko prawowierny, ale opro- mieniony takimi zasługami dla kontrreformacji, jak nikt pod słońcem. Był nim młodszy brat króla Francji, Karola IX, Henryk książę d1 Anjou z linii de Yalois. 27 marca 1570 roku, niespełna dziewiętnastoletni podówczas, otrzymał on od papieża szpadę honorową i kapelusz, a to za zwycięstwo nad protestantami francuskimi, odniesione pod Moncontour. Zdobyte w tej bitwie sztandary zawisły na murach Lateranu. Świeżutko, już po zgonie Zygmunta Augusta, książę odznaczył się jako jeden z organizatorów strasznej rzezi różnowierców, zwanych we Francji hugonotami. Masakra rozpoczęła się w Paryżu o 4 rano 24 sierpnia 1572 roku i przeszła do historii pod nazwą Nocy św. Bartłomieja. Takiego kandydata trudno było bojownikom kontrreformacji krytykować za brak żarliwości. Ku wielkiemu więc szczęściu Rzeczypospolitej konkurencja pomiędzy nim a arcyksięciem Ernestem nabrała cech walki politycznej, bez ideologicznych obciążeń. Dwa podobnej odmiany grzyby znalazły się w tym samym barszczu, który wbrew przysłowiu wcale się od tego nie popsuł. Już przed trzema laty postanowiono w Stambule popierać Francuza, pro- tegować go na tron polski. Ojczyzna Henryka zwana była najstarszą córą Kościoła. Jej władca nosił tytuł króla arcychrześcijańskiego. W polityce zewnętrznej Francja nie uznawała względów wyznaniowych, była sprzymie- rzeńcem Turcji. Iwan Groźny ostrzegawczo powiedział Michałowi Haraburdzie, że jeśli Rzeczpospolita obierze Francuza - „tedy mnie nad wami przemyślać". Car też życzył sobie wplątania sąsiadki w wojnę z padyszachem. Jeszcze dwóch ludzi zgłaszało się po koronę polską. Król Szwecji, Jan III, małżonek Katarzyny Jagiellonki, oraz mały, nieznaczny człowiek - Stefan Batory de Somlyo, władca Siedmiogrodu i lennik sułtana (a po cichu także i cesarza). Szansę obydwu były znikome, że zaś car sam się właściwie wyłączył z rozgrywki - w ogóle nie przysłał ambasadora - Henryk i Ernest wstępowali w szranki jako jedyni poważni współzawodnicy. 36 Miała się odbyć ta rozgrywka na obszernym polu, w którego środku stanął wielki namiot przeznaczony na obrady senatu oraz delegatów szlacheckich, a swojsko nazwany „szopą". Opodal z rozkazu wojewodów rozpinano inne, po icdoym dla każdego z trzydziestu dwóch okręgów administracyjnych państwa. Arena elekcyjna leżała na prawym, rzadziej zaludnionym brzegu Wisły, tłumy przybywające z lewego musiały się więc przez nią przeprawiać