Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Nie pamiętam - odparł Bruno po krótkim namyśle. Thietmar przyjrzał mu się podejrzliwie, jakby nie dawał wiary jego słowom. Potem westchnął i rzekł: - Włodziwój umarł z przepicia. Dużo się działo, Brunonie, w początku tego tysiąc trzeciego roku, szczególnie w Czechach. - Thietmar znowu był dumny ze swej wiedzy. Pouczał. Prawił... - Tedy trzeba, abyś wiedział, Brunonie, iż po haniebnej śmierci Włodziwoja zapragnęli Czesi powrotu młodych książąt. Odwołali ich z wygnania. Niedługo jednak Jaromir i Oldrzych, a także ich dostojna matka, księżna Emma, władali Czechami, bo oto książę polski, Bolesław, zebrawszy swoje wojska uderzył na młodych Przemyślidów i po raz drugi wypędził ich z Pragi. Na opustoszałym znowu tronie posadził swego krewniaka, Bolesława Rudego. Żeby prawdę rzec, nie napotkał zbyt wielkiego oporu. Czesi woleli jednak swojego księcia niż kastrata Jaromira czy niedolatka Oldrzycha. Thietmar opowiadając wchodził, być może nieświadomie, na coraz głośniejsze tony. Siedzący bliżej biesiadnicy, chcąc nie chcąc, musieli słuchać jego wywodów. Nie spuszczał z niego oczu młody książę Jaromir. Przy ostatnich słowach Thietmara gwałtownie opuścił głowę. Thietmar zaś, nie widząc tego, zwrócony do Brunona prawił dalej. - Ten polski Bolesław doprowadził do krótkotrwałej zgody między Rudym i Wrszowcami. Krótko trwała, choć zaprzysięgały ją obie strony. Bolesław czeski bowiem, widząc, jak jego naród nakłaniany przez Wrszowców oddaje się potępienia godnym praktykom pogańskim i w zupełnej pogrąża się obojętności religijnej, posunął swą niegodziwość do tego stopnia, że zebrawszy u siebie wszystkich Wrszowców, zabił naprzód własnoręcznie swojego zięcia, który z rodu Wrszowców pochodził. (Rudy zabił go uderzeniem miecza w głowę.) A potem jeszcze, przy pomocy współuczestników tej zbrodni, pozbawia życia pozostałych bezbronnych Wrszowców. - Tu Thietmar podniósł w górę zaciśniętą pięść: Jął nią wygrażać. Był prawdziwie zagniewany, kiedy krzyczał: - Ten krwi żądny i pełen fałszu człowiek, niegodny dożyć połowy dni mu przeznaczonych, dopuścił się takiej zbrodni w świętym okresie wielkiego postu! Thietmar nagle opuścił pięść. Spostrzegł, że w komnacie panuje cisza, a wszystkie głowy, także króla i królowej, także Taginona zwrócone są w jego stronę. Zabrzmiał głos króla: - Praw dalej, Thietmarze. Niechaj wielce naszemu sercu miły Bruno z Kwerfurtu, a takoż inni goście posłyszą o zbrodniach polskiego Bolesława. - Zbrodnie polskiego Bolesława? - zdumiał się głośno Bruno. I nim przebrzmiały jego słowa pojął, że tego oczekiwano: by właśnie tak z niedowierzaniem zapytał. Król przemówił teraz łaskawie, pouczająco: - Nie jest nam tajna, Brunonie z Kwerfurtu, głęboka przyjaźń, jaka cię łączyła ze zmarłym cesarzem. Mniemamy, że miłość, którą żywił do polskiego Bolesława, nie mierziła cię w Ottonie. Pragniemy tedy, abyś poznał, kogo oto miłował. - Tylko niedoświadczony młodzieniec wychowany przez Greczynkę i Burgundkę mógł miłować takiego nikczemnika jak polski Bolesław - zagrzmiał Tagino. Bruno, pomny na przykazania Hezycha, milczał. Tagino zaś rozkazał: - Praw nam dalej, Thietmarze, co się działo w Czechach. Wezwany podjął: - Czesi, przerażeni rzezią Wrszowców dokonaną przez Rudego, wysłali tajemnie posłów do polskiego Bolesława, aby mu przedstawić ogrom dokonanej zbrodni i błagać o wybawienie od tak niebezpiecznego władcy. Bruno starał się nie okazywać ciekawości, z jaką chwytał słowa Thietmara. Ale jego muzykalne ucho uchwyciło w głosie kuzyna fałsz, złośliwą radość, triumf przed zadaniem ciosu. Słuchał. - Życzliwie przyjął czeskich posłów polski książę - prawił tymczasem Thietmar. - Zaraz też przez zaufanego gońca zaprosił Rudego na tajemne, w obecności kilku tylko ludzi, spotkanie. Miało się ono odbyć w ustronnym grodzie i obaj Bolesławowie mieli omówić sprawy wspólnie ich obchodzące. Rudy niczego nie podejrzewając zgodził się i wkrótce przybył na umówione miejsce. Doznał bardzo serdecznego przyjęcia. Ucztowano tego dnia hucznie i przyjaźnie, lecz w nocy słudzy polskiego księcia wyłupili Rudemu oczy i w ten sposób unieszkodliwili go, by nie mógł ani popełniać strasznych zbrodni, ani w ogóle panować. O Boże! - jęknął w duchu Bruno, ale starał się nie pokazać wrażenia, jakie na nim wywarła ta wiadomość. Wiedział, że jest obserwowany. Zresztą dalszy ciąg Thietmarowej opowieści snutej umiejętnie i z poczuciem dramatyzmu przykuł jego uwagę. - Zaraz na drugi dzień - prawił Thietmar - polski Bolesław pośpieszył do Pragi. Jest on po matce, księżnie Dobrawie, Przemyślidą. Przeto mieszkańcy Pragi powitali go z weselem i jednomyślnie obwołali swoim władcą. Bolesław przybrany w sukmanę Przemysła objął w posiadanie stolicę i całe Czechy. W miarę jak rosła jego władza, podnosiła się do niebywałych rozmiarów zuchwałość jego niepohamowanych zamierzeń. - Niepohamowanych zamierzeń? - nie wytrzymał tym razem Bruno. Czuł na sobie nieprzychylne spojrzenia. Pragnął jednak znać prawdę. Thietmar zwracał się teraz znowu tylko do niego: - A tak, niepohamowanych. Posłuchaj, kuzynie