Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Coś zatrzepotało wokół świecy. Wyglądało jak całkiem zwyczajna żółta ćma z czarnym deseniem na skrzydeł- kach. Prorocze zdolności wróżbity, znacznie potężniejsze, niż sam podejrzewał, su- gerowały teraz: To nie jest właściwa pora, by być jasnowidzem. Z drugiej strony jednak pora nigdy nie była właściwa na przerażającą egzeku- cję. A zatem... — Bez cienia wątpliwości — rzekł — wrogowie zostaną bardzo dotkliwie pobici. — Skąd nagle jesteś taki pewny? — zdziwił się pan McSweeney. Wróżbita zjeżył się gniewnie. — Widzisz, panie, ten trzęsący się kawałek obok nerki? Chciałbyś może spie- rać się z tym zielonym cieknącym czymś? Nagle wiesz, panie, wszystko o wątro- bie? Tak? — Sami widzicie — rzekł pan Hong. — Los uśmiecha się do nas. — Mimo to... — Pan Tang nie dawał się przekonać. — Żołnierze są bardzo... — Możecie im powiedzieć... — zaczął pan Hong. Przerwał. Uśmiechnął się. — Możecie im powiedzieć — podjął — że istotnie zbliża się armia niewidzialnych wampirzych upiorów. — Co? — Tak. — Pan Hong zaczął przechadzać się po komnacie, pstrykając palca- mi. — Tak, nadchodzi straszliwa armia cudzoziemskich upiorów. A to rozgnie- wało nasze upiory... Tak, tysiąc pokoleń naszych przodków pędzi na skrzydłach wiatru, by odeprzeć barbarzyńską inwazję! Duchy Imperium powstają! Miliony 195 duchów! Nawet nasze demony dyszą wściekłością na myśl o tym ataku! Runą niczym obłok szponów i zębów na... Słucham, panie Sung? Wodzowie spoglądali po sobie nerwowo. — Jest pan pewien, panie Hong? Oczy pana Honga błysnęły za małymi okularami. — Napiszcie odpowiednie proklamacje. — Przecież ledwie parę godzin temu mówiliśmy ludziom, że nie ma ich... — Powiedzcie im teraz, że są. — Ale czy uwierzą, że... — Uwierzą w to, w co każemy im wierzyć! — krzyknął pan Hong. — Jeśli siła nieprzyjaciela opiera się na oszustwie, to przeciwko niemu wykorzystamy jego własne kłamstwa. Powiedzcie ludziom, że za nimi staną miliardy duchów Imperium! Pozostali wodzowie unikali jego wzroku. Nikt nie miał ochoty sugerować, że przeciętny żołnierz nie będzie zbyt szczęśliwy, mając duchy przed sobą i za plecami. Zwłaszcza wobec znanej kapryśności tych istot. — Dobrze — rzekł pan Hong. Obejrzał się. — Jeszcze tu jesteś? — Sprzątam podroby, panie —jęknął wróżbita. Zgarnął szybko resztki zabitego kurczaka i wybiegł pędem. W końcu, tłumaczył sobie, maszerując do domu, nie powiedziałem przecież, czyi wrogowie. Pan Hong został sam. Zauważył, że cały się trzęsie. Pewnie z wściekłości. Ale może... może uda się jeszcze wykorzystać sytuację, mimo wszystko. Barbarzyńcy przybyli z zewnątrz, a dla większości mieszkańców Imperium wszystko, co na zewnątrz, było jednako- we. Tak. Barbarzyńcy to nieistotny szczegół, łatwy do usunięcia, jednak ostrożnie wykorzystany może odegrać ważną rolę w ogólnej strategii. Oddychał ciężko. Przeszedł do prywatnego gabinetu i zamknął drzwi. Wyjął klucz. Otworzył kufer. Przez kilka minut panowała cisza, zakłócana jedynie szelestem tkaniny. Pan Hong spojrzał na siebie w lustrze. Osiągnięcie tego kosztowało go wiele starań. Wykorzystał kilku agentów, z których żaden nie znał wszystkich szczegółów planu. Jednak ankhmorporski krawiec okazał się dobrym rzemieślnikiem i stosował się ściśle do podanych wy- miarów. Pan Hong wiedział, że od spiczastych butów, przez rajtuzy i kubrak, po pelerynę i kapelusz z piórem, jest wcieleniem ankhmorporskiego dżentelmena. Peleryna była podszyta jedwabiem. 196 Dziwnie się czuł w takim ubraniu, dotykającym skóry w sposób, do jakie- go nie był przyzwyczajony. Ale to wszystko drobiazgi... Tak właśnie wygląda przedstawiciel społeczności, która oddycha, idzie naprzód, może coś osiągnąć... Przejdzie tak przez miasto już pierwszego wielkiego dnia, a ludzie będą milkli na widok ich naturalnego przywódcy. Nie przyszło mu nawet do głowy, że ktoś mógłby powiedzieć: „Aczcie, o za dufek! Rzuśmy a niego egłófke!". * * * Mrówki biegały pracowicie. Rzecz, która robi „ping!", robiła „ping!". Magowie stali z tyłu