Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Kilku ośmieliło się zbuntować: Hapor Wielki, Mon Ijasz, Grau Kovakann. Mówią o nich pieśni powtarzane przez Szepczących, śpiewane przy ogniskach przez drwali i rolników. Pierwszy zginął na krzyżu. Drugiego nadziano na pal. Trzeciego złożono w ofierze Zewnętrznemu Kręgowi. Uprzednio wyłupiono im oczy, wyrwano języki, poobcinano palce u rąk i nóg, zdarto skalpy. To zdarzyło się dawno, bardzo dawno. Od pokoleń nikt się nie buntował. Żaden władca. Illan pokonał kolejno trzech przeciwników. W walce o wejście do ósemki najlepszych wojowników turnieju jego rywalem był wysoki muskularny młodzieniec w czerwonej przepasce na biodrach. Jego skóra lśniła od potu, a plecy i piersi pokrywały tatuaże rybaków znad Czarnych Jezior. Walka nie trwała długo. Illan cały czas atakował, lecz rybak odbijał każde uderzenie. Nagle zakręcił pałką, wytrącając broń z ręki Illana. Przyłożył ostrze do jego szyi. - Stój! - krzyknął sędzia, a jego głos zniknął w ryku tłumu. Czarnowłosy odwrócił się ku głównej trybunie i spojrzał wprost w oczy Dorona. Magwer odpoczywał. Ciężko wsparł się łokciami o blat stołu. Obok postawił kubek piwa. Gwar wypełnionej ludźmi sali jadalnej docierał do Magwera jakby z daleka. Młodzieniec nie zwracał uwagi na przeciskające się między ławami dziewki, nie przeszkadzały mu wrzaski pijaków. Siedział więc w leniwym otępieniu, wciąż rozważając popołudniowe wydarzenia. Chwilami wracało wspomnienie smaku krwi, ludzkiego mięsa i wtedy rozszerzały mu się nozdrza, schło gardło. Strach mieszał się z dziwną gorączką. Udało się. Ostry wezwał do pomocy Krogga, Wagrana i Pozma - mieli ubezpieczać Magwera, tak jak osłonią go jutro, na targowym placu w czasie akcji. Udało się. Dwie rzeczy dziwiły Magwera. Rodam nigdy nie wlewał w siebie zbyt dużo piwa czy gorzałki, nawet się z tego ludzie śmiali. Tymczasem ostatnimi dniami wciąż chodził pijany. Magwer rozumiał strach przyjaciela, lecz mimo to ta nagła przemiana wydała mu się dość dziwna. Tym bardziej, iż Rodam wciąż obiecywał, że więcej wódki do ust nie weźmie, a na każde kolejne spotkanie przychodził pijany jak bela. No i to dziwne wspomnienie. Magwer nie odtworzyłby w myślach najwyraźniejszych zapachów z tamtej mieszaniny, którą przed nim otworzył zwierzęcy umysł. Co tu więc mówić o woni nawet psim nosem ledwie postrzeganej. Co oznaczała? Skąd przypłynęła? Magwer nie mógł znaleźć odpowiedzi. Czuł jednak, że to ważne. Był zły, że wciąż myśli o tamtych sprawach. Wszak już wieczorem przyjdzie posłaniec i przyniesie wiewiórcze ogony. Śmiertelny znak, symbol zemsty. Od jutra Magwer i ludzie z jego grupy rozpoczną pracę w Daborze. Koniec z opowiadaniem bajęd przestraszonym wieśniakom, dość rozpuszczania plotek po oberżach i ćwiczeń w leśnych zakamarkach. Zaczynała się prawdziwa robota. Wypił piwo, stuknął kubkiem o stół. Karczmarz już szedł w jego stronę. Magwer sięgnął po rozrzucone kości, potrząsnął nimi w dłoniach. Musiał szybko zapomnieć o krwi Rodama. O cieple miażdżonego zębami gardła. Rzucił kości w chwili, gdy oberżysta stawiał na stole nowy dzban piwa. Kości poturlały się po mokrym blacie i zatrzymały w układzie Zimnej Śmierci. Wieczorem w mieście pojawiły się pierwsze znaki. Wiewiórcze kity powiązane po trzy, zatknięte na ścianach domów, na drzwiach. Ogony wiewiórek pomalowane były na dwa kolory - żółty i czarny. Barwy Gniazda. Dabora witała gwardzistów symbolem nienawiści. Wyzwaniem i przekleństwem. Z twierdzy ruszyły na miasto patrole żołnierzy, zaroiło się od grodowych. Kilku mieszczan, którzy zbyt opieszale ściągali znaki, wybatożono. Lecz wiewiórcze ogony przyczepiano nadal, w miejscach rzadko odwiedzanych przez strażników i na głównych ulicach miasta. Choć wisiały krótko, to wielu ludzi mogło je zobaczyć. Na drugi dzień kita pojawiła się na wale Gorczem, mniej więcej w połowie wysokości. Zdjęto ją zaraz, a na częstokół zatknięto dwie głowy pełniących w tamtym czasie wartę strażników. Salot wiedział, jak się podlizać. Na ławie postawił talerz z serem i miodem, w dzbanie czekało zimne piwo. Doron bardzo je lubił, bardziej nawet niż trunki przyrządzane przez piwowarów z miasta. Dzban z piwem wniosła Solla - córka Salota. Spojrzała na Dorona i uśmiechnęła się. Nie była bardzo ładna, choć twarz miała łagodną, a włosy miękkie - szerokobiodra, wąska w pasie, o dużych piersiach, teraz wypełnionych mlekiem. Podobała się Doronowi i nim wzięła sobie męża, często przychodziła do chaty Liścia. Zresztą Kule, mąż Solli, jeszcze przed zrękowinami poprosił Dorona, by wzywał ją dalej. Obiecywał, że nie dotknie żony na tydzień przed tym, jak Liść jej sobie zażyczy. Ale Doron nie przywoływał mężatek. Były zmęczone i często się spieszyły, nawet jeśli starały się to ukryć. Salot miał jeszcze jedną córkę, nie brzydszą wcale od Solli, a dorastającą już piętnastego roku i mającą wejść w dorosłe życie. Doron wiedział, że Salot, jak wszyscy okoliczni chłopi, jego - Liścia - poprosi o odebranie córce dziewictwa w czasie wiosennej równonocy. Doron nie ożenił się po raz wtóry. Nie potrzebował potomka. Jakże by żył ten chłopak - zwykły śmiertelnik, niczym się nie różniący od ludzi - obok swojego ojca, dzierżącego moc Świętego Gaju? Jaka więź mogłaby ich łączyć? Co dać by potrafiło wzajemną miłość i zrozumienie? Nic. Byliby jak dwa owoce na dwóch gałęziach drzewa, niby wyrastające z jednego pnia, a przecież sobie obce, odległe. A więc i żony Doron nie potrzebował. Niewolnicy zajmowali się domem pana, ich córki umilały mu noce. - Panie - Salot usiadł naprzeciw Dorona. - Co? - Panie, ja... ja widziałem posłańca od Ostrego - Salot powiedział to cicho, prawie szeptem. - Tutaj? - Nie, panie, na wzgórzu, w Trzecim Lesie. - Co żeś tam robił? - Poszedłem razem z Kuternogą, wiesz, panie, to ten znad Głuchego Potoku, on powiedział, że tam będzie się spotykał z Ostrym, a ja strasznie chciałem zobaczyć Szepczącego. A czasu zabrakło wtedy, żebym mógł ci o tym powiedzieć, panie. - I widziałeś tego posłańca? - Jako ciebie, panie, teraz, blisko, bliziusieńko. Tylko twarzy żem się nie dopatrzył, bo miał na łbie taki biały worek z dziurami na oczy i gębę. - Cóż tam takiego opowiadał? - Dużo, panie. O wszystkim. Choćby o szkle, o cudownościach, które robią co roku mistrzowie i które zabiera Gwardia, o wiecznych ogniach w głębi Szklanych, co przy nich Uwegna stoi. I nauczał, panie, nauczał... - Nie gadaj, stary, żeś się jeszcze czegoś chciał nauczyć. - Ja? - Salot spojrzał na Dorona ze zdziwieniem