Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Komu szmata? Teraz już wiedział, kim jest — gdy matka przyszyła mu taką opaskę na rękawie kurteczki. I pewnego dnia stanęli na ulicach murarze i zaczęli murować mur. Czy tak ma wyglądać wieża Babel? Czy tak wyglądała wieża Babel? I czy Pan Bóg pomieszał już wszystkie języki? Mit ten zawsze wydawał mu się ciemny, niejasny. Co sprawiła pewno ponura i zatarta rycina odbita na lichym papierze. Łączył się w jego pamięci z barwami nadciągającej burzy. Pewno oglądał tę rycinę o jakiejś zagubionej porze dnia, zimą, kiedy mizerne światło niezdolne było rozproszyć szarzyzny 22 mroku w norze za warsztatem ojca, gdzie sypiali, ani odpędzić sprzed jego oczu cieni nocy. Srebrna pełna była takich nor, przeszytych krzykiem towarowych pociągów, przeszytych wiatrem przedmieścia, owianych słupem pyłu węglowego. Czerń, ciemność i w' tej ciemności krąży nieznużenie tłum harujących cieni, i w tej ciemności bije grom. Przez chwilę widać wyraźnie i czysto ugięte pod ciężarem kształty, usta otwarte w wysiłku i w wysiłku obnażone zęby, widać kamienie podawane z rąk do rąk. Bije grom, strąca z wieży ciała, kamienie, kamienie padają na ziemię, przygniecione ciała padają ciężko na ziemię i nisko, nisko gromadzą się chmury. Więcej nic. ¦Mit ten był posępny, urwany jak utrącona w połowie wieża. U wejścia do zamkniętej szkoły naklejono dużą płachtę papieru. Plakat czarno-żółty: ogromne ramię przewiązane opaską z gwiazdą. Na tym ramieniu siedzi wygodnie Żyd z haczykowatym nosem i unosi w górę ramiona, na których siedzą rozparci dwaj Żydzi z takimi samymi haczykowatymi nosami, na których ramionach siedzą czterej Żydzi z haczykowatymi nosami, na których ramionach siedzi ośmiu Żydów, na których ramionach siedzi szesnastu Żydów, na których ramionach siedzi trzydziestu dwóch Żydów... Ci, którzy v nie zmieścili się na czarno-żółtym plakacie, szli ulicami getta. Mrowie Żydów, na kształt piramidy ginącej gdzieś wysoko, daleko, wspierało się nawzajem, a wszyscy mieli na rękach opaski z gwiazdą. Achtung\ Weltjudentum. Gefahr\ Murowano mur, kiedy ojciec powiedział: — Dawid, jak długo nie byłeś u dziadka, a? Nie -jest dobrze. Pójdziemy tam na nowy rok. — Ale na nowy rok nie poszli, aż dopiero w Purim. Szli ulicami omijając poczerniałe w płomieniach, obnażone ruiny wiszące nad głowami, jak szkielety wymarłych dawno ogromnych zwierząt, które wróciły na rzeźnicki hak. Szli w tłumie zanoszących się krzykiem przekupniów", kobiet strzegących od świtu do zmierzchu swoich beczek ze śledziami i beczek z kapustą, wyrostków ze skrzydłami u pięt, ze skrzyneczkami zawieszonymi na szyi, co biegnąc wołali, wołając krążyli we wszystkich naraz kierunkach. „Papieroo, zapaa!" Szli przed frontem nie kończącego się szpaleru żebraków, łkających o litość i zuchwale ciskających przechodniom przekleństwa, pełne polskich słów, słów iwrit, żargonu i mięk- 2: 23 kiej niemczyzny kresowych miasteczek. Mijali kantorów z prowincji zapędzonych do miasta, na bruk i tutaj na bruku wyśpiewujących swój głód i psalmy. Mijali surowych starców : w rytualnej czerni łachmanów, rabinów przegnanych z małych mieścin i wsis którzy "zanosząc głośne modły pod otwartym niebem wyciągali nieśmiało dłonie po jałmużnę, a dłonie te, ruchliwe, zeschłe i wiotkie, zawisały, drżały w powietrzu, jak liście pchnięte podmuchem w przestrzeń. Jałmużna, modlitwa, przekleństwo, codzienna piosenka tych ulic. Kiedy przyszli — wszyscy tego dnia siedzieli na swoich miejscach, dziadek, ciotka Chawa, Dora Lewin, prof Baum, wuj Jehuda, wuj Szmuel, wuj Gedali. U szczytu stołu, w kącie, dziadek, ale gdzie broda dziadka? Dawid bezwiednie szukał jej, wypielęgnowanej jak ogród — tam, gdzie zwykle, szeroko rozpostarta, kędzierzawiła się na chałacie. Suchy jak pestka, pożółkły, zaniedbany, w poplamionej kamizelce starzec przykładał w roztargnieniu blade palce do bladych skroni. Kiedy dobiegał z ulicy krzyk, malał w swoim kącie i oczy zwężały mu się rozpaczliwie. Przygięta postać ginęła w mroku póżno-zimowego popołudnia, a ciotka Chawa krążyła w pobliżu . i tkała za plecy starca jaśki. Strzepując pył z rękawów i jarmułki próbowała siłą swej despotycznej miłości nadać mu bardziej wyprostowaną, godną postawę. Spojrzenie starych oczu mijało ich dzisiaj, snuło się gdzieś nisko po ziemi. Purim, Purim; dawniej rozjaśniał dziadek świąteczne dni światłem surowej powagi. Jego oczy odpędzały od stołu, rozpraszały wszystko, co małe, błahe, niegodziwe. Na twarzy jego przebywała powściągana radość, modlitwą podtrzymywana nadzieja, pokora sprolongowana Panu Bogu na przeciąg świąt. Takie to były dni, dni losu, dni legendy o zwycięstwie, dni radosne i surowe zarazem. Z pokolenia na pokolenie mające krzepić dobrą wieścią, otuchą. I dziadek miał legendę zaklętą w uśmiechu; każdym gestem, spojrzeniem rozżarzał ją wśród zgromadzonych przy stole. Purim, Purim, święto losu, kiedy z kart Pisma wychodziły postacie starej intrygi i grały, jak co roku, od niepamiętnych czasów swoje dwuznaczne role. Oto Estera, oto Mardocheusz, oto Haman, oto król Aswerus powolny namowom pięknej dziewczyny żydowskiej. 24 Dawid pamiętał tę chwilę, kiedy z lękiem i wstydem poczuł na skroniach koronę ze złotych pakuł. Na ramiona zarzucono mu suknię Estery. Baruch Oks został okrutnym namiestnikiem Hamanem. Eli królem perskim. A Zyga, że był szma-ją (leworęcznym, którego obawiali się wszyscy w szkole, bo miał okropnie silną lewą rękę i nią pisał, dźwigał ciężary i bił), został Mardocheuszem. Za nimi rozciągała się Suza z papieru i ogrody królewskie, a przed nimi siedziała publiczność, rodzice ucierający głośno nosy. Tu, w świetle, grali oni, a tpn, za rampą, reszta świata tonęła w ciemności, która przejmowała ich lękiem. Powoli, powoli w czarnej otchłani widowni zamajaczyły jasne plamy, twarze, błysnęły oczy, łzy. Przesyłali im z daleka znaki, uśmiechy, westchnienia, kiedy Dyrko za kulisami biegał jak zwariowany i szukał berła Aswerusa. Tymczasem kurtynę trzeba było zasunąć i zrobiło się okropne piekło na sali, zanim Eli wziął w rękę jabłko, które nosił w worku ze śniadaniem. I przyszedł król i Haman na ucztę do Estery królowej. Baruch Oks wołał strasznym głosem, że wymorduje Żydów, bo to leżało w jego roli. Ale trochę już za głośno krzyczał. Król Aswerus co chwila wychodził do ogrodu pod-drzewko figowe, żeby nie słuchać. Estera mdlała. To znaczy, Dawid mdlał, to znaczy, zapominał mdleć w porę, więc Zyga kopał go w kostkę. „Mdlej, prędko! Na co czekasz?" Dawid przewracał się na plecy i tak leżał