Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Tak, zdradzieckiego piekła. Potworne i cudowne. Mógłbym przytaczać pary przymiotników przez cały dzień, a nie zdołałbym przekazać wam wiele z tego, co naprawdę się tam znajduje. To jest obce, nie daje się zrozumieć, wiele z tego jest tak dziwne, że wręcz niedostrzegalne - niemniej znamy to, zawsze to znaliśmy, gdzieś tu w głębi. - Przyłożył lewą dłoń w rękawicy do tyłu głowy. Tyłomózgowie, szpik kostny, rdzeń mózgu: korzenie pierwotnej świadomości. -Jądro ciemności? - podsunęła Gaby. — Początek całego światła - poprawił Peter Werther. — Tam w środku są rzeczy, które mogę określić tylko jako organiczne mia- sta, ale nie są to miasta, jakie ty czy ktokolwiek inny zdołalibyście zaprojektować. Miasta z naszych snów: mile strąków i gron, i two- rów, dla których nie ma nazwy, ciągnących się wzdłuż alej, po któ- rych nie spacerował nikt oprócz mnie. To mogłoby dać schronie- nie i wyżywienie milionowi ludzi i to czeka na nas. My to znamy, a to zna nas. Kiedyś dawno, bardzo dawno temu, tak dawno, że pamięć o tym przetrwała tylko w naszych snach, spotkaliśmy się i rozstaliśmy. Ale to nie zapomniało o nas. Te kłamstwa, które rozpowiada UNECTA! To nie jest wrogie ludzkości: to podtrzymuje życie, każdą formę życia, która znajdzie się w jego zasięgu. Symbioza - oto sposób istnienia Chagi. Ona cię chroni i karmi, a ty stajesz się jej częścią. Jeśli ona byłaby obca, nie byłaby w stanie tego robić, nie mielibyśmy żadnego wspólne- go punktu. Dlatego twierdzę, że ona nas zna, że zna nas od bar- dzo dawna. Ona myśli. Nocą słyszysz jej sny w swoich snach, niczym pieśń śpiewaną przez milion lat. Ona się uczy. W pierwszych dniach usiłowano ją zatruć: trucizny, herbicydy. Chaga przeana- lizowała je i wytworzyła przeciwciała neutralizujące je w ciągu kilku minut. Potrafi się bronić: nie spali jej ogień, nie zabije tru- cizna. Mówiło się o posypaniu jej sproszkowanymi odpadami plutonowymi. Chaga przefiltrowałaby je i unieszkodliwiła. Teraz nie zabije jej nawet atak nuklearny. Dopóki pozostanie jedna cząsteczka, będzie zdolna odrosnąć. Jest inteligentna. Drzewa rozmawiają. Korzenie łączą się niczym komórki w mózgu. Doty- kają się, łączą, myślą, ale to nie jest rodzaj inteligencji, którą po- trafilibyśmy pojąć. Peter Werther dopalił papierosa. Milczał i był spięty jak czło- wiek, który powiedział za dużo o sprawach osobistych i należą- cych wyłącznie do niego i lęka się, iż ludzie pomyślą, że zwariował. Krzyki bawiących się dzieci niosły się nad wodą od strony Co Po- wiedziało Słońce. Rozległ się odgłos bębnów. Życie plemienne dla ludzi wychowanych w wielkim zachodnim kulcie indywidualno- ści. Peter Werther zagłębił się w jądro ciemności dalej, niż ktokol- wiek z nich kiedykolwiek się odważy, pomyślała Gaby McAslan, dlatego nie potrzebuje bawić się w przebieranki i wtykać piórek w sutki. - Mógłbyś opowiedzieć nam o Sprawie Kilimandżaro? - zapy- tała. Ute wymieniła dysk w kamerze. Coraz silniejszy wiatr z półno- cy miotał foliowym opakowaniem po podłodze drewnianej chatki. - Nie potrafię dodać wiele do tego, co powiedzieli inni. Za- łożyliśmy obóz na Kibo przy Elveda Point i odpoczywaliśmy. Po- wietrze tam jest rozrzedzone i oddycha się ciężko nawet bez pa- ralotni. Nawiązaliśmy kontakt radiowy z bazą w hotelu Marangu Gate i powiedzieliśmy, że zamierzamy latać następnego dnia. By- ło tuż po północy, kiedy to coś spadło na dół: pamiętam tylko rozbłysk, grzmot i wybuch. Nigdy nie jest łatwo opisać takie rze- czy. Językowi brakuje właściwych słów; to tak jak z uratowanymi z katastrofy lotniczej. Przeżyli koniec świata, a wszystko, co potra- fią powiedzieć, to bum! Myślałem, że coś takiego właśnie się sta- ło, że na górze rozbił się samolot. Zerwała się nagła wichura, rozwaliła nasze namioty i porozrzucała wszystkie nasze rzeczy. To wtedy straciliśmy Sabinę - poszła szukać lotni. Nigdy nie wró- ciła. Myślę, że musiała spaść. Wzdłuż ściany są strome urwiska. Nigdy później jej nie znalazłem. Chaga zatarła wszystkie ślady po niej. Joachim usiłował połączyć się z bazą przez radio i powiedzieć im, że na górze zdarzył się poważny wypadek. Lise, Christian i ja zeszliśmy na dół, żeby zobaczyć, czy ktoś przeżył. Noc była jasna, księżyc świecił, ale szybko się zachmurzyło. Ona to potrafi, tam na górze. Wiatr przybierał rozmiary huraganu