Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Skoros lek wlasciwy zazyl, Zaraz jestes zdrów, czlowieku, Ale czemu nikt z lekarzy Na lenistwo nie zna leku? Czas najwyzszy, by uczeni Dla czlowieka, co sie leni, Wynalezli proszki jakie, Zeby przestal byc prózniakiem. Gdyby byly takie leki, Zaraz wzialbym nogi za pas I polecial do apteki, Zeby kupic wiekszy zapas. A choc kazdy lek jest gorzki, Ciagle lykalbym te proszki, By nie slyszec caly dzien: A to walkon! A to len! Gdyby rzeki i jeziora z S. Marszaka Gdyby rzeki i jeziora Zlac w ogromna jedna glab, Gdyby wszystkie drzewa w borach Zlaczyc w jeden wielki dab, Gdyby siekier jak najwiecej Wziac i stopic w jeden stop, Gdyby z ludzi sto tysiecy Powstal jedej wielki chlop, Gdyby olbrzym ten potezny Te siekiere ujal w dlon I scial dab ten niebosiezny, I dab runalby w te ton, Toby bylo duzo drzazg. Toby byl i pluski, i trzask. Harcerzom z S. Marszaka Gdyby tak z szescdziesiat lat Spadlo z mojej glowy, Bylby ze mnie harcerz-chwat, Druh wasz - zastepowy. Glos mam niezly, dobry sluch, Tak jak wy sami, Totez spiewalbym za dwóch Razem z harcerzami. Kurz bym zmiatal z wami wraz Z drzwi, ze scian i z powal I posadzki szkolnych klas Dzielnie froterowal. Z harcerzami zwiedzalbym Kazdy kat ciekawy, Z harcerzami bym jak w dym Chodzil na zabawy. Co dzien czytalbym im cos Z ksiazki lub z kurierka, A gdy mieliby juz dosc, Gralbym z nimi w berka. Dobry przyklad bralbym z was W pracy mej codziennej, Wiersz napisalbym nie raz Do gazetki sciennej. A gdy wiosny pierwszy wiew Glosi powrót ptaków, Kazdy z nas by posród drzew Sklecil schron dla szpaków. Ale chociaz bylbym rad Zmienic kolej losów, Trudno zrzucic tyle lat, Zmyc siwizne z wlosów. Jeszcze zyje we mnie duch Poetyckiej mowy, Choc nie jestem zuch ni druh, Ani zastepowy. Mlynarz, chlopiec i osiol z S. Marszaka Mlynarz na osle swym jechal, a wnuk Ledwo nadazyc za oslem tym mógl. Patrzcie - wolanie rozleglo sie wnet - Dziadek pozwala, by wnuk jego szedl. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Dziadek pozwala, by wnuk jego szedl! Dziadek zlazl z osla, a dosiadl go wnuk, Dziadek za wnukiem z daleka sie wlókl. Spójrzcie - wolanie rozleglo sie wnet - Chlopiec pozwala, by dziad jego szedl. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Chlopiec pozwala, by dziad jego szedl! Dziadek czym predzej na osla wiec wsiadl, Jada juz razem i wnuczek i dziad. Hanba - wolanie rozleglo sie wnet - Dwóch wsiadlo razem oslowi na grzbiet. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Dwóch wsiadlo razem oslowi na grzbiet! Osla na plecy wzial dziadek i tak Wlecze sie z wnukiem, choc sil mu juz brak. Hejze, popatrzcie - wolano im w slad - Osiol na osle wybiera sie w swiat. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Osiol na osle wybiera sie w swiat! Sasiedzi z S. Marszaka Zyl w naszej wsi bogaty mulla. Rzekl sasiad don: - Sasiedzie, Pozycz mi, prosze, swego mula, Syn mój na targ pojedzie. - Niestety, mula nie ma w domu - Tak mulla mu odrzecze - Wiec nie pozycze nikomu, Rozumiesz sam, czlowiecze. Kiedy sie ta rozmowa snula, W pobliskiej stajni wlasnie Rozlegl sie ryk przeciagly mula. A niech to piorun trzasnie! - Widze, zes sklamal najzwyczajniej - Rzekl sasiad do sasiada - Twój mul jest w domu, stoi w stajni. Czy klamac tak wypada? - Jak to? - odrzecze na to mulla Zly, ze mu zbraklo slów az - Ty zaufanie masz do mula, Natomiast mnie nie ufasz?! Biedak opuscil go w milczeniu, A kiedy szedl wawozem, Zobaczyl nagle przy strumieniu Stojaca w cieniu koze. Szybko skrepowal ja powrozem, A choc to ciezar spory, Na grzbiet wladowal sobie koze I zaniósl do obory. Mulla zdyszany wbiegl po chwili. - Po koze ma przychodze, Zyczliwi ludzie mi mówili, Zes zdybal ja na drodze. - Twej kozy nie ma tu, skad znowu - Rzekl sasiad do sasiada - Moze pobiegla do parowu, Idz, szukaj jej po sladach. Wobec takiego stanu rzeczy Juz wyjsc zamierzal mulla, Gdy nagle slyszy - koza beczy, Tak jakby go poczula. Zawolal mulla: - Co za zgroza! Chcesz mnie oszukac, blaznie. Przeciez to beczy moja koza, Poznaje ja wyraznie