Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Czy¿ jednak mistrzem najwiêkszym z najwiêkszych nie sta³by siê ten, który by je ujrza³ naprawdê? Mija³y minuty i kwadranse, a on nie zmienia³ pozycji. Nie dawa³ wytchnienia oczom. Krótki zimowy dzieñ dobieg³ koñca i pracowniê wype³ni³ szybko gêstniej¹cy i wszystko poch³aniaj¹cy mrok; tylko bia³a p³aszczyzna przysz³ego obrazu wci¹¿ ostro odcina³a siê od otoczenia. Zdawa³a siê œwieciæ. I oto nagle Mistrz Hans poj¹³, ¿e jasny prostok¹t staje siê bram¹, przejœciem do rozleg³ych, w bezkresn¹ dal siêgaj¹cych obszarów. Przestrzeñ wzywa³a go ku sobie, przyci¹ga³a go z niezwyk³¹ moc¹. Zafascynowany zbli¿y³ siê, stan¹³ na jej progu. Zrazu nie dostrzeg³ niczego; druga strona zia³a ciemn¹ pustk¹. Potem zatañczy³y w tej pustce wielobarwne œwiat³a, a jednoczeœnie w niewiadomy sposób objawi³o siê Mistrzowi, ¿e punkt, w którym siê znajduje, bardzo odleg³y jest od fundamentów czy te¿ od dna owego œwiata. I nie stoi w miejscu, lecz ze straszliw¹ szybkoœci¹ dok¹dœ siê przesuwa. Nie potwierdza³o tego ¿adne doznanie zmys³ów (roztañczone œwiat³a ca³y czas utrzymywa³y siê na poziomie jego oczu i ani nie zbli¿a³y siê, ani te¿ nie oddala³y od niego; nie czu³ równie¿ najl¿ejszego powiewu), a jednak dwóch rzeczy by³ ca³kowicie pewien - wysokoœci i pêdu. Tego, ¿e u stóp ma przepaœæ i tego, ¿e jak strza³a nad ni¹ przelatuje. Nie uchwyci³ momentu, w którym szybkoœæ lotu zmala³a, a on sam opad³ w dó³. Sta³o siê teraz tak, jakby przyby³ na wurzheimski zamek i ze szczytu najwy¿szej wie¿y patrzy³ na lasy otaczaj¹ce miasto. Dostrzeg³ wœród nich rozleg³¹ polanê. Trwa³ tam jakiœ ruch, wiêc wytê¿y³ wzrok, a wtedy - z oddalenia i wysokoœci, w s³abym œwietle pochmurnego poranka - zobaczy³ to, czego nigdy nie mia³ ju¿ zapomnieæ: wielk¹, wygrzeban¹ w ziemi jamê, stoj¹cy nad ni¹ szereg wynios³ych sylwetek, sterty nagich albo prawie nagich cia³ i zielonego smoka, bestiê o po³yskliwym pancerzu i p³on¹cych bia³ym œwiat³em œlepiach; która wœród ryku, zgrzytów i sapania spycha³a w dó³ doczesne ludzkie pow³oki. Mistrz Hans nabra³ przekonania, ¿e ma przed sob¹ piek³o. Tylko przez kilka chwil dane mu by³o patrzeæ na okrutny pejza¿. Zaraz potem osun¹³ siê w gêst¹ czerñ, w g³êbok¹ noc bez snów. Ockn¹³ siê na pod³odze pracowni. Le¿¹c skulony pod bia³¹ desk¹ wci¹¿ nie namalowanego o³tarzowego skrzyd³a przygl¹da³ siê smugom porannego blasku, które wciska³y siê przez szpary w okiennicach i drzwiach. W jego g³owie k³êbi³y siê strzêpy obrazów. Nurtowa³y go chaotyczne, niespokojne pytania: „Dlaczego diab³y nie mia³y rogów i ogonów? Jak tam w³aœciwie dotar³em? Czy potêpieni s¹ na wieki martwi? Czy tak wygl¹da³ smok, z którym walczy Œwiêty Jerzy? Czy w dole p³on¹³ ogieñ? Jak stamt¹d wróci³em?” Odpowiedzi nie nadchodzi³y i zda³ sobie nagle sprawê, ¿e wcale ich nie potrzebuje. Wystarczy³ mu widok, który z ka¿d¹ chwil¹ pe³niejszy i wyraŸniejszy wy³ania³ siê z jego pamiêci. W³asna wizja! Skoczy³ na równe nogi, porwa³ za kawa³ek wêgla i gor¹czkowo pocz¹³ szkicowaæ na desce ujrzan¹ wczeœniej scenê. W³asna wizja! Nie troszczy³ siê ju¿ o to, co malowali inni i nie próbowa³ naœladowaæ ich dziel. Nareszcie swobodny i uspokojony szed³ jemu jednemu znan¹ drog¹, tak jak umia³ odtwarza³ piekielny kr¹g. A przeczucie mówi³o mu, ¿e nim ukoñczy pracê przy pierwszym skrzydle o³tarza, zd¹¿y jeszcze zerkn¹æ na niebo. Od prawie dwóch tygodni Dieter Sorge nie potrafi³ opanowaæ miotaj¹cego nim podekscytowania. Pokój, w którym zwyk³ pracowaæ zacz¹³ mu siê wydawaæ za ma³y, obrotowy fotel przy biurku przesta³ nagle byæ wygodny, klawisze na desce komputera nabra³y podejrzanej œliskoœci, a za oknem bez przerwy dzia³y siê jakieœ ha³aœliwe, rozpraszaj¹ce uwagê g³upstwa. Dieter t³uk³ siê od œciany do œciany, nabija³ tytoniem kolejne fajki, wypija³ niezliczone fili¿anki mocnej herbaty. Z przera¿eniem spostrzega³, ¿e marnuje czas, ¿e godziny i dnie przeciekaj¹ mu miêdzy palcami jak woda. Myœl¹c o tym czu³ siê winny. Winny bardziej ni¿ kiedykolwiek, bo sprawê, która wywo³a³a jego obecny stan uwa¿a³ za coœ naprawdê niezwyk³ego i donios³ego, za coœ, co wrêg domaga³o siê pilnego opracowania, wyjaœnienia, zamkniêcia w jasnych s³owach. Ale na razie w ¿aden sposób nie udawa³o mu siê podo³aæ zadaniu