Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- O co ci chodzi? Cris stal przy łóżku. Czekał. Anita niepewnie podniosła pelerynę. Poczuła zimne ciarki strachu. - Chcesz, żebym cię stad wyprowadziła, omijając strażników i policjantów - powiedziała cicho. Cris milczał. - Natychmiast cię zabija. - Chwiejnie wstała. - Nie przebiegniesz przez kordon, Mój Boże, czy ty nie umiesz robić niczego poza bieganiem? Musi być jakiś lepszy sposób. Może uda mi się przekonać Wisdoma. Mam pierwsza rangę... rangę dyrektora. Mogę zwrócić się bezpośrednio do najwyższego kierownictwa. Chyba zdołam ich namówić, by wstrzymali eutanazje na czas nieokreślony. Mamy jedna szansę na miliard, jeżeli będziemy próbowali się przedrzeć... Urwała. - Ale ty nie ryzykujesz - mówiła dalej powoli. - Ty przecież nie liczysz na przypadek. Ty wiesz, co nadejdzie. Już widziałeś wszystkie karty. - Uważnie mu się przyjrzała. - Ciebie nie można oszukać. Byłoby to niemożliwe. Przez chwile stalą głęboko zamyślona. Potem szybkim, zdecydowanym ruchem chwyciła pelerynę, narzuciła ja sobie na gole ramiona, zapięła ciężki pas, pochyliła się wyciągając pantofle spod łóżka, złapała torebkę i pospieszyła do drzwi. - Chodź - powiedziała. Oddychała szybko, policzki jej pałały. - Idziemy, póki jeszcze możemy się stad wydostać. Mój samochód stoi na parkingu obok budynku. Za godzinę będziemy u mnie. Mam letni dom w Argentynie. W najgorszym wypadku możemy tam polecieć. Dom leży w głębi kraju, daleko od miasta. W dżungli na mokradłach. Prawie zupełnie odcięty od świata. Niecierpliwie zaczęła otwierać drzwi. Cris powstrzymał ja wyciągnięta ręka. Delikatnie i spokojnie wsunął się przed Anitę. Niewzruszenie odczekał dłuższy czas. Potem przekręcił gałkę i śmiało wyszedł z pokoju. W pustym korytarzu nie było widać nikogo. W jego końcu Anicie mignęły tylko plecy znikającego strażnika. Gdyby wyszli chwile wcześniej... Cris zerwał się do biegu. Anita ruszyła za nim. Sunął szybko, bez wysiłku. Dziewczyna z trudem dotrzymywała mu kroku. Zdawał się dokładnie znać drogę. Skręcił w prawo, potem przez sień do przejścia służbowego. Wskoczyli do windy towarowej, która pojechali w górę. Winda nagle się zatrzymała. Cris znowu czekał. Wkrótce odsunął drzwi i wyszedł, a za nim Anita pełna niepokoju. Z niewielkiej odległości dochodziły j a bowiem dźwięki wydawane przez uzbrojonych ludzi. Znajdowali się blisko wyjścia. Bezpośrednio przed sobą mieli podwójny kordon strażników. Dwudziestu ludzi tworzyło zwarta ścianę, przed która w środku stal potężny, ciężki robot- miotacz. Na ściągniętych twarzach strażników malowało się napięcie. Byli w pogotowiu. Patrzyli szeroko otwartymi oczami, mocno ściskając bron. Dowodził nimi oficer policji obywatelskiej. - Nigdy nie przejdziemy - wykrztusiła Anita. - Nie zrobimy nawet pięciu kroków. - Cofnęła się. - Oni... Cris chwycił ja za rękę i spokojnie szedł dalej. Anitę opanował gwałtowny strach. Próbowała się wyrwać, lecz palce Crisa trzymały jej rękę w stalowym uścisku. Nie mogła ich rozewrzeć. Wielkie złociste stworzenie spokojnie, lecz zdecydowanie ciągnęło ja obok siebie w stronę podwójnego kordonu strażników. - O, jest! - Uniosły się miotacze. Żołnierze ruszyli do akcji. Lufa robota zaczęła się obracać. - Brać go! Anitę jakby sparaliżowało. Bezradnie zwisała u boku Crisa, który ani na moment nie rozluźniał chwytu. Najeżony lufami miotaczy kordon strażników był coraz bliżej. Anita próbowała opanować przerażenie. Potknęła się, niemal przewróciła. Cris podtrzymał ja bez wysiłku. Zaczęła go drapać, walczyła z nim, starała się wyrwać... - Nie strzelać! - krzyknęła. - Co to za kobieta? - Strażnicy mierzyli w Crisa, lecz obawiali się, ze trafia w Anitę. Kogo on trzyma? Jeden z nich dostrzegł pasek na jej rękawie. Czerwono-czarny. Ranga dyrektora. Najwyższa. - Ona ma pierwsza rangę. - Zaskoczeni strażnicy odstąpili. - Proszę pani, niech pani się odsunie! Anita odzyskała glos. - Nie strzelać. On jest... pod moja opieka. Rozumiecie? Ja go wyprowadzam. Ściana strażników nerwowo się cofnęła. - Nikomu nie wolno wychodzić. Dyrektor Wisdom wydal rozkaz... - Nie podlegam władzy dyrektora Wisdoma. - Anicie udało się nadać swojemu głosowi ostry ton. - Z drogi. Zabieram go do Agencji Semantyki. Przez chwile żaden strażnik się nie poruszył. W ogóle nie zareagowali. Lecz później powoli, niepewnie jeden strażnik odsunął się w bok. Cris odskoczył od Anity, wyminął oszołomionych strażników i przez utworzone w kordonie przejście błyskawicznie wybiegi na ulice. Posypały się za nim wściekle wybuchy energii. Tłocząc się i pokrzykując strażnicy rzucili się w pościg. Zapomniana Anita została sama. W mroku wczesnego poranka na ulice wylewał się tłum uzbrojonych ludzi, a wśród nich robot- miotacz. Zawyły syreny. Ryknęły silniki ruszających wozów patrolowych. Oszołamiana Anita oparła się o ścianę, z trudem chwytając powietrze. Uciekł. Zostawił mnie. Mój Boże, co ja zrobiłam? - myślała. Nieprzytomnie kręciła głowa, ukrywając twarz w dłoniach. Zahipnotyzował ja. Odebrał jej wole, zdrowy rozsądek. Rozum! Zwierze, oszukało ja wielkie złote zwierze. Wykorzystało ja, a teraz go nie ma. Uciekło w mrok nocy. Łzy żalu i bólu tryskały jej spomiędzy zaciśniętych palców. Na próżno je ocierała; płynęły nieprzerwanym strumieniem. - Uciekł - powiedział Baines. - Teraz to już go nigdy nie złapiemy