Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Ma prawo wziąć udział w loterii, no nie? No więc kapitanie, proszę o kartkę! Ramsay zamruczał coś przez zęby, lecz skinął na stewarda. - Niech Ao wypełni kartkę - upierał się. - Nonsens - powiedział Macduff. - Ao jest pod moją opieką, wypełnię to za nią. Co więcej, gdyby okazało się, że jakimś cudownym przypadkiem wygrała, moim obowiązkiem będzie zarządzać tymi pieniędzmi w jej najlepszym interesie, to znaczy, oczywiście, wykupić dla nas obojga bilety na Mniejszą Wegę. - Po co ten raban? - zgodził się nagle kapitan. Jeżeli szczęście sprzyja ci aż tak i przydarzy się cud... Zasłaniając ręką kartkę, Macduff wypełnił ją szybko, zwinął i wrzucił w otwór skrzynki. Ramsay wziął lak od stewarda i zapieczętował pudełko. - Osobiście - rzekł Macduff, przyglądając się temu czuję się przygnębiony atmosferą panująca na "Sutterze". Patrząc na popieranie przemytu, krętackich praktyk adwokatów oraz hazardu, jestem zmuszony stwierdzić z niesmakiem, że pański statek, kapitanie, to gniazdo zbrodni. Chodźmy Ao, poszukamy świeżego powietrza. Ao polizała swój kciuk i pomyślała o czymś bardzo przyjemnym, być może o smaku swego kciuka. Nikt się tego nie dowie. Minęło trochę czasu, zarówno bergsoniańskiego jak i newtońskiego. Według jednego i drugiego wyglądało na to, że Macduff nie zagrzeje długo miejsca na statku. - Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie - rzekł kapitan Ramsay do pierwszego oficera w dniu, gdy "Sutter" miał zgodnie z planem przybyć na Xerię. - Dziwi mnie tylko, że Macduffowi do tej pory udało się uniknąć szczypiec Ess Pu, skoro wciąż kręci się koło sphyghi. Nie mogę zrozumieć, co on chce osiągnąć, pętając się pod kabiną Algolianina z licznikami jodku sodu i spektroskopami. Cokolwiek napisał na swojej kartce i tak tego nie zmieni. Skrzynka z odpowiedziami jest w moim sejfie. - A jeżeli znajdzie sposób otwierania sejfu? - dociekał młodszy oficer. - Nie da rady - stwierdził kapitan - bo oprócz zamka czasowego sejf jest sprzężony z falami alfa mojego mózgu... o wilku mowa, panie French. Proszę spojrzeć, kto się zbliża. Na korytarzu pojawiła się przysadzista, lecz zwinna sylwetka, zmykając o krok przed Algolianinem. Macduff dyszał ciężko. Na widok oficerów skoczył między nich jak pisklę pod opiekuńcze skrzydła kwoki. Zaślepiony nienawiścią homar klapnął szczypcami przed nosem kapitana. - Człowieku, opanuj się! - krzyknął ostro Ramsay. Ess Pu wydał niewyraźny bulgot i zamachał w powietrzu jakimś papierem. - Człowieku, akurat! - rzekł z niejaką złośliwością Macduff ze swego chwilowego schronienia. - To tylko przerośnięty homar. Teraz każde większe stworzenie zaliczają do humanoidów; zupełnie obniżyli kryteria. Pcha się cała hołota z galaktyki. Marsjanie zrobili początek - a teraz to istny potop. Rozumiem potrzebę pewnego liberalizmu, ale to zagraża godności prawdziwych humanoidów, kiedy dumnego miana Człowiek używamy w stosunku do homara. Przecież to stworzenie nawet nie jest dwunogie. Prawdę mówiąc, sposób w jaki obnosi swój pancerz ma w sobie coś obrażającego moralność publiczną. - No dobra, wiesz, że tylko mi się tak powiedziało. Co to jest, Ess Pu? Co za papier mi tu podtykasz? Z nieskładnego bełkotu Algolianina oficerowie zrozumieli, że Macduff upuścił ten papier, uciekając. Skorupiak domagał się, by kapitan uważnie przeczytał te notatki. - Później - odparł Ramsay, wpychając je do kieszeni. - Zara bedziemy lądować na Xerii i muszę iść do sterowni. Odmaszerować, Macduff. Macduff usłuchał ze zdumiewającą skwapliwością, przynajmniej dopóki znajdował się w zasięgu wzroku kapitana. Mamrocząc chrapliwie, Ess Pu ruszył w jego ślady