Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Lepiej tego nie tykać - mruknął Dominik. Dłoń Aruthy znieruchomiała. - Muszę przyznać - odezwał się Diuk - że brak mi uzdolnień ojca. - Wstał i uśmiechnął się. - Dziadek mówił mi, że więcej jest we mnie z matki. Może ma rację. - To dobrze ukryta pułapka. Prawdziwa zapadka jest tam. - Dominik podszedł do niewielkiego zagłębienia i wsunął weń rękę. Wymacawszy niewielką dźwignię, przesunął ją w bok. - Teraz pociągnij za ten kamień. Arutha zrobił, o co go poproszono, i odkrył, że w kamień wbito stalowy ćwiek, do którego przymocowano drut. Przesunąwszy odłamek o kilka cali, usłyszał głuchy rumor po drugiej stronie drzwi. Drzwi drgnęły i powoli, ze zgrzytem, ruszyły w bok, odsłaniając ciemne, wiodące w głąb przejście. - Otwarte - zwrócił się Arutha do kapitana Subai. - Poślijcie gońca i sprowadźcie resztę ludzi. I wszedł za opatem w mroczny tunel. - Nie tykajcie tego - odezwał się mnich, wskazując dźwignię. - To zamyka drzwi za nami. - Ruszył w głąb. Przeszli mniej więcej sto kroków, gdy korytarz przeszedł w szeroką galerię, gdzie widać było zatarte już częściowo ślady stóp przechodzących tędy ludzi. Arutha przyjrzał się im uważnie. - To nie są ślady butów... Wygląda na to, że ci, co tu przechodzili, nosili sandały. - Trzymaliśmy pod górą księgi, zwoje pergaminów i rękopisy, blisko tej drogi ucieczki - odpowiedział Dominik. Wskazał dłonią w górę. - Ale tędy nie wyniesiono niczego. Moi bracia sami opuścili opactwo, wszystko więc, co tu trzymano, wyniesiono na górę, załadowano na wozy i wywieziono przez góry. Do nowego opactwa, które będzie Sarth. - A gdzie się ono znajduje? - spytał Arutha. Na twarzy Dominika pojawił się uśmiech. - Moi bracia postanowili, dla powodów, które powinniście zrozumieć lepiej niż inni, że wiadomości dotyczące nowego miejsca pobytu opactwa nie mogą wpaść w ręce wrogów. Dlatego mogą je posiąść jedynie członkowie naszego bractwa. Mogę wam jedynie rzec, że choć znajduje się w Yabonie, jest poza zasięgiem Fadawaha. - Jako członek Królewskiej Rady i książęcy oficer powinienem się oburzyć na te słowa - odparł Arutha. - Ale jako wnuk Puga, potrafię to zrozumieć. Odgłos licznych kroków oznajmił im przybycie reszty ludzi Subai. Człek idący na przedzie niósł pochodnię, a pozostali dźwigali rozmaite toboły z wyposażeniem i zapasami. Bardzo ważne było zgranie w czasie. Greylock za tydzień zacznie marsz na Krondor, ale tuż przed bramami miasta skręci na północ i błyskawicznie ruszy na Sarth, miażdżąc po drodze pierwsze dwie pozycje obronne nieprzyjaciela. Duko zapewniał, że tamtejsze umocnienia nie są rozbudowane i ludzie Nordana nie będą stawiali zaciekłego oporu. Pierwsze poważne starcie czekało ich u południowych rubieży Sarth. Walki w mieście zapowiadały się ciężko, ale gdyby tkwiący w opactwie garnizon Nordana mógł ruszyć swoim z odsieczą, armia Greylocka znalazłaby się w kleszczach - pomiędzy silnymi miejskimi pozycjami obronnymi a atakującymi z góry oddziałami. Gdyby zaś Greylock usiłował zająć klasztor, jego ludzie musieliby nacierać pod górę, po drodze wąskiej w kilku miejscach tak, że ledwo mógłby przejechać jeden wóz lub dwu jezdnych obok siebie. A na karki oczywiście wjechaliby im ludzie Nordana z miasta. Jedyną nadzieją królewskich było to, że oddział Subai zdobędzie opactwo albo przynajmniej zajmie załogę garnizonu do czasu, kiedy ludzie Greylocka opanują miasto. Kiedy gród wróci do Królestwa, opactwo można będzie oblegać, a garnizon wziąć choćby głodem - chyba że wcześniej pojawią się ludzie Aruthy. Dzień przed atakiem Greylocka z południa królewscy spod klasztoru mieli uderzyć na zabudowania. Arutha wiedział, że dysponował ludźmi osobiście wybranymi przez Subai, jakich próżno by ze świecą szukać po całych Dziedzinach Zachodu. Byli twardzi, wytrzymali i skuteczni. Szkarłatne Orły to weterani wielu ciężkich kampanii, bez wahania wykonujący każde polecenie. Za trzy dni, w godzinę po świcie, muszą albo opanować opactwo, albo narobić w nim tyle zamieszania, by garnizon nie zdołał odpowiedzieć na jakiekolwiek wezwania pomocy z dołu. Arutha znalazł sobie miejsce niedaleko od kolejnego korytarza wiodącego pod górę i usiadł. Postanowił odpocząć, by zachować siły na później. Główne oddziały Subai miały opanować podziemia dopiero za kilka godzin, na razie musiał czekać... i mógł odpoczywać. Erik kiwnął głową i zapisał kilka znaków. - Potrzebuję na tyłach dość rozległego magazynu. Prawdopodobnie będziecie też musieli poszerzyć wrota tak, by można było wprowadzać i wyprowadzać większe wozy - rzekł głośno John Vinci. - Spokojnie, John... - mruknął cicho Ravensburczyk. - Zajmujemy się tym od trzech dni i jak do tej pory, nikt na nas nie zwrócił uwagi. No, chyba że zaczną cię podejrzewać o głuchotę. - Ja tylko usiłuję być przekonujący - odpowiedział Vinci z udaną urazą. - No, już koniec - stwierdził Erik. - Wracajmy do naszego sklepu. Wyszli na bardzo ruchliwe ulice Sarth. Tłoczyli się tu między innymi rybacy z pobliskich wiosek przywożący połowy na tutejszy rynek. Miasto to stanowiło także drugi co do wielkości port pomiędzy Ylith i Krondorem, odwiedzany przez wielu kupców oraz nie mniejszą liczbę przemytników z Wolnych Miast czy Queg