Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Młody książę Dobiesław pochodził z gorszej gałęzi K., z tych kołomyjskich. Na domiar mówiono o nim, a właściwie o jego matce, że zapatrzyła się w swego domowego lekarza. Dobiesław rzeczywiście był hipochondrykiem, zawsze łapał się za puls i nosił przy sobie moc różnych pigułek. Nie wiem, czy się na tym znał, ale miał słabość do lekarstw. Poza tym uchodził za wyjątkowego szczęściarza, i w pokera waliły mu co najmniej sarnę fulle. We Wrześniu opuścił swą willę na Saskiej Kępie, akurat w momencie, gdy do jego sypialni trafił pocisk. Przeniósł się do hotelu, a kiedy Niemcy wchodzili, żeby go aresztować — weszli przez omyłkę do sąsiedniego numeru! Ze wszystkimi się mijał i wszystko go omijało. Nie imały się go nawet kule. Gdy przechodził nielegalnie węgierską granice,, byt obstrzeliwany z tylu, z tym jeno skutkiem, że wytrącono mu z ręki tobołek z piżamą i kosztownościami. To właśnie razem z nim, poprzez Węgry, Włochy i Irlandię, przyjechałem do południowej Brazylii. Dlaczego o tym wspominam? Bo „kiedy przystanęliśmy na ulicy, patrząc w to wysoce niestosowne niebo — spadł na niego mamon. Mamon zupełnie niesłusznie uważa się za owoc. Przypomina co prawda dynię, ale czy w przeciętnym europejskim społeczeństwie dynie rosną na czubkach drzew? Tam rosną. Książę Dobiesław mógł się o tym przekonać. Trzeba dodać, że taka dynia po rozcięciu nie ma w sobie nic normalnego. Ma w środku czarne pestki, które — jak wykazuje analiza — są w rzeczywistości tabletkami skondensowanej pepsyny. Czy jedlibyśmy nasze kawony, gdyby zamiast nasion zawierały preparaty farmaceutyczne? Tam wszystko jest możliwe. Wnętrze mamonu jest pomarańczowej barwy, kiedy jednak człowiek pochyla się nad nim z widelcem, straszliwy odór wyzwala mu się wprost w twarz. Nie znam się na małpach, ale w Paranie zapewniano mnie, że tak pachną pawiany. Trudno naprawdę zrozumieć, jak mogą wszyscy bez wyjątku tubylcy zajadać się tą potwornością co rano na czczo. Lecz i tutaj zetknąłem się z dwuznaczną właściwością tropików. Tutaj znowu występowało wahadłowe prawo. Po miesiącu ciągnęło mnie do mamonów, jak gdybym był narkomanem. Czułem się wobec nich bezbronny, i nic nie pomogła mi świadomość, że pepsyna na ogół nie wytwarza szkodliwego nawyku. Był to oczywisty nonsens — nie po to się uniknęło gestapo, przetrwało bombardowanie itp., żeby oberwać po głowie wielokilowym ciężarem zwyrodniałego frukta. Dobek — bo tak w naszych kołach nazywano księcia — nie zdążył nawet dokończyć zdania. Bez szemrania runął do moich nóg. Dopiero po kilku miesiącach dowiedziałem się, o co szło, i że Dobek... obraził naszych gospodarzy — to znaczy Brazylij-czyków, Jaki to ma związek z rnamonem? A ma! Dobeb kiedyś miał nieostrożność wyrazić się w rozmowie z pewnym fidalgo, że pogoda jest po prostu do niczego. Taka krytyka autochtonów nad wyraz boli. A Dobkowi ona się wyrwała — nie zważając na guwernantki, które miał w dzieciństwie, a także na to, że nigdy przedtem nie uchybiał savoir vivre’u. Brazylijczycy to przemili ludzie. Nie raz i nie dwa wydawali mi się sympatyczniejsi od nas. Ich wierność w przyjaźni jest przysłowiowa, a miłość do kobiet nie pozostawia nic do życzenia. Nasze Kasie i Jasie powinny zazdrościć Gloriom i Aurorom, chociaż wiem, że imiona te mogą je razić. Tam nie rażą. Znałem starą chłopkę spod Kurytyby, której na imię było nawet Petunia. I nic. Nikt nie zwracał na to uwagi. Opowiadano mi też o małżeńskim nieporozumieniu, które dla lepszej ilustracji tamecznych stosunków zaraz przytoczę. G d z i e ś w g ł ę b i k ra j u , n a f a ze n d z i e , c z y l i w swym majątku, zazdrosny mąż przyłapał kochanka żony. Zabił go w krzakach kawy, w których się ten schował, uciekając. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby mąż nie kazał go potem w kuchni usmażyć. Dokładnie nie wiem, ale prawdopodobnie wykroił nożem najlepsze kawałki i przyniósł nieświadomej ku charce. Brazylijska kuchnia w ogóle odznacza s i ę s w y m i p o t ra wa m i a l a b r o c h e , k t ó r e s i ę u nich nazywają szurasko. Nie znaczy to jednak, że tam panuje kanibalizm. Oczywiście w czasie posiłku mąż nic nie wspomniał o dokonanym przez siebie geście. Całe clou polegać miało na niespodziance, na końcowym efekcie