Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

I miaB racj. O znalezieniu wolnego pokoju w peBni sezonu w najbardziej po Zakopanem zatBoczonym miejscu na Podhalu nie mogBo w ogóle by mowy. - Cóze[ta z byka spadli? - dziwowaBa si gazdzina w ostatniej z chaBup. - Psecie tu sykie stodóBki peBne dziecków! Psi bud by wynajeni, gdybym daBa! Có| byBo robi. Nale|aBo przede wszystkim odszuka miejsce, gdzie obozowaBa Agnieszka, a dopiero potem zastanowi si, co mo|na robi dalej 88 bez namiotów, [piworów i turystycznego sprztu. SBoDce ju| zachodziBo za Bartusiow Górk, gdy fiacik, prychajc i warczc na resztkach benzyny, dotelepaB si w okolice Cichego, gdzie w szpilkowych lasach zapadBy po uszy a| trzy kolonie. Obszerne drewniane domostwa budowane wspaniaBym kunsztem podhalaDskich cie[li bByskaBy w[ród zieleni sosnowymi zrbami. WokóB rozsiadBy si inne zabudowania, wida przeznaczone na gospodarskie pomieszczenia, bByszczaBy drobnymi szybkami ganków w ostatnich blaskach zachodzcego wieczoru. ,- Dalej nie rusz - powiedziaB tato wyBczajc silnik. - Nawet, je[li to nie jest kolonia Agnieszki. Koniec benzyny. Mama bez sBowa wysiadBa na such, zasypan zeszBorocznymi szpilkami ziemi. GBboko wcignBa [wie|e powietrze i wymruczaBa: - Tu jest cudownie! Ostatecznie Bble mog przespa si w samochodzie. My sobie posiedzimy pod drzewami! Miejska dusza mamy gwaBtownie zapragnBa szczypty romantyzmu. Bble wylazBy nieco senne, ale bardzo zadowolone z |ycia. - ZostaDcie tu - powiedziaB tato. - Pójd si czego[ dowiedzie. I ruszyB przed siebie zataczajc si z lekka po dBugiej i wyczerpujcej jezdzie. - Biegamy [cie|k zdrowia! - zawoBaBa mama i ruszyBa kluczc pomidzy dostojnymi, rozsiadBymi 89 tu od stuleci [wierkami. Bble daBy si namówi i te| galopowaBy wydajc od czasu do czasu bojowe okrzyki. UciszyB je dopiero tato wracajc, ku rado[ci wszystkich, z opalon i jak gdyby szczuplejsz Agnieszk. - Mama! Bble! Jak si ciesz! - woBaBa dziewczynka tonc w objciach matki. - Jak mnie tu znalezli[cie? - Cudem - odparB tato dumnie wypinajc pier[. - Powiedz, jak ci tu jest? Ale Agnieszka nie mogBa odpowiedzie, bowiem wisiaBy na niej oba tBu[ciochy oblizujc j i cmokajc bez |adnego umiaru. - Dasz jak[ kolacj? - spytaB przytomnie PaweB puszczajc wreszcie starsz siostr. - Dam! Naturalnie! Musz tylko wróci do domu i powiedzie o wszystkim pani kierowniczce. Ona jest bardzo fajna! Bywaj w |yciu dni, w których wszystko si komplikuje i nic czBowiekowi nie wychodzi. Ale bywaj te| dni cudowne, peBne niezrozumiaBych na pozór przypadków, odkry i wrcz irracjonalnych zdarzeD. Takim wBa[nie zdarzeniem byBo spotkanie z kierowniczk kolonii. - Irena? - spytaBa mama na widok wysokiej blondynki z doBeczkiem w brodzie. - To tyyy -wyjkaBa pszennowBosa w niebotycznym zdumieniu. Tato, Bble i nawet Agnieszka patrzyli w osBupieniu, jak obie panie padaj sobie w ramiona wykrzy- 90 kujc przy tym jakie[ dziwne, niezrozumiaBe dla nikogo sBowa. - Pamitasz star Borów? - woBaBa pani kierowniczka klepic mam po ramieniu. - Jasne! A ty pamitasz Purchawk? - Mama pamita te| bajki Andersena - wtrciBa si Beata. - I wierszyk o lokomotywie! - dorzuciB PaweB