Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Łatwo znajdę dla ciebie zajęcie, stałe zajęcie... - Jakie? - przerwał mu Tom. - Miałbym prowadzić ciężarówkę za pięćdziesiąt dolarów na tydzień? - Nie. Coś znacznie lepszego. Nie jesteś głupcem. Mógłbyś awansować z czasem na kierownika jakiegoś działu czy oddziału - mówił Rudolf zastanawiając się, czy przypadkiem nie blaguje. - Co do tego potrzebne? Głowa na karku i trochę chęci do nauki. - Nie mam głowy na karku ani chęci do nauki. Dobrze o tym wiesz. - Tom wstał. - No, czas już na mnie. Rodzina czeka w domu. Rudolf wzruszył ramionami, spojrzał na banknoty łagodnie poruszane wiatrem na kapie zaścielającej łóżko. Wstał również. - Niech będzie po twojemu. Na razie. - Nie ma żadnego na razie. - Tom postąpił w stronę drzwi. - Przyjdę odwiedzić ciebie i małego - podjął żywo Rudolf. - Może dziś wieczór? Dziś wieczór mogę też zaprosić na obiad ciebie i twoją żonę. Co ty na to? - Co ja na to? Gówno. - Tom stał już w otwartych drzwiach. - Możesz przyjść kiedy obejrzeć mnie na ringu. I przyprowadź Gretchen. Na to zgoda. Ale nie fatygujcie się odwiedzinami w garderobie. - Zastanów się jeszcze. W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć - bąknął słabo Rudolf; nie przywykł do niepowodzeń, więc to go wyczerpało. - W każdym razie mógłbyś przyjechać do Whitby zobaczyć się z matką. Nieraz dopytuje się o ciebie. - Dopytuje? O co? "Czy już go powieszono?" - Tom uśmiechnął się krzywo. - Mówi, że chociaż raz chciałaby cię zobaczyć, zanim umrze. - Na romantyczną nutę, no nie? Rudolf skreślił szybko adres w Whitby i numer telefonu. - Tam mieszkamy - powiedział. - Może w przyszłości zmienisz zdanie. Tom zawahał się, ale wziął kartkę i niedbałym gestem wcisnął ją do kieszeni. - Zobaczymy się, bracie, za dziesięć lat - powiedział. - Może. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi, a bez niego pokój wydał się jak gdyby znacznie większy. Rudolf popatrzył na drzwi. Jak długo może trwać nienawiść? W rodzinie chyba na zawsze. Tragedia w domu Jordachów, odmienionym teraz w supermarket. Podszedł do łóżka, zebrał rozrzucone banknoty, ułożył je porządnie i schowawszy do koperty zapieczętował. Było zbyt późno, by udać się do banku. Na noc zostawi depozyt w hotelowej kasie. Jedno jest pewne. Nie weźmie tych pieniędzy dla siebie. Jutro kupi za nie akcje "De-Ce" na nazwisko brata. Na pewno kiedyś przydadzą się Tomowi, a wtedy będzie to dużo, bardzo dużo, więcej niż pięć tysięcy. Za pieniądze nie da się kupić przebaczenia, lecz mogą one podgoić nieco dawne rany. Był straszliwie zmęczony, ale o drzemce nie myślał nawet. Sięgnął znów po rysunki architektów - wyobrażone z rozmachem papierowe marzenia, nadzieje długich lat niedoskonale przedstawione. Zapatrzył się w ołówkowe kreski, z których za pół roku powstanie neon z nazwiskiem Calderwooda - powstanie, zajaśnieje na północnym niebie. Skrzywił się z niesmakiem. W tej chwili zadzwonił telefon. To był Willie w wyśmienitym humorze i trzeźwy. - Witaj, o książę kupców - powiedział Willie. - Może wpadłbyś tutaj, zjadł obiad z moją starą i ze mną? Później wdepnęlibyśmy do jakiejś pobliskiej knajpy. - Bardzo mi przykro, Willie, ale wieczór mam zajęty. - Mógłby książę choć jeden zarezerwować kiedy dla mnie. No to cześć! Zobaczymy się wkrótce. Rudolf powoli odłożył słuchawkę. Nie zobaczymy się wkrótce, Willie, pomyślał. A w każdym razie nie na obiedzie u ciebie. Dobrze uważaj, Willie, gdy przestępujesz próg własnego domu. Rozdział VII 1 "Kochany synu - czytał słowa skreślone krągłym charakterem pisma uczennicy. - Twój brat Rudolf był tak dobry, że dał mi Twój nowojorski adres, a zatem korzystam ze sposobności, aby nawiązać od nowa kontakt z dzieckiem utraconym przed tak wieloma laty." Cholerny świat! - pomyślał. Jeszcze jeden głos z innego kraju. Dopiero co wszedł do przedpokoju i zobaczył na stole list, który go oczekiwał. Słyszał, że Teresa stuka garnkami w kuchni, a dziecko coś pokrzykuje. - Już jestem! - zawołał, wszedł do bawialni i sprzątnąwszy strażacką sikawkę, usiadł na kanapie. Była to kanapa kryta jaskrawopomarańczowym atłasem, na której kupno uparła się Teresa. Siedział tam teraz, trzymał list w opuszczonej ręce i zastanawiał się, czy nie podrzeć go z miejsca. Teresa w gospodarskim fartuchu, w asyście małego weszła do pokoju. Małe kropelki potu połyskiwały na jej malowanej twarzy. - Dostałeś list - rzuciła. Ostatnimi czasy nie była usposobiona najżyczliwiej, zwłaszcza gdy usłyszała, że mąż wybiera się do Anglii, a ona zostanie w domu. - Aha. - To kobiece pismo. - Dostałem list od matki. - I myślisz, że ci uwierzę? - No to zobacz sama! - podsunął jej pod nos ćwiartkę papieru. Pochyliła się, by list odczytać. Miała wzrok bardzo krótki, ale za nic nie chciała nosić okularów. - Jak na matkę to diablo młodociany charakter pisma - powiedziała przystępując niechętnie do odwrotu. - Teraz znów matka! Twoja rodzina mnoży się jak króliki. Odwróciła się i wyszła do kuchni zabierając dziecko, które wrzeszczało, że chce zostać z tatusiem. Tom postanowił - na złość Teresie - że list przeczyta, zobaczy, co stara jędza ma do powiedzenia. "Rudolf przedstawił mi okoliczności waszego spotkania - czytał - i muszę przyznać, byłam wstrząśnięta dokonanym przez Ciebie wyborem zawodu. W istocie rzeczy jednak nie powinnam się dziwić biorąc pod uwagę charakter Twojego ojca, a także przykład, jaki Ci dawał okładając pięściami obrzydliwy worek, który stale wisiał na kuchennym podwórku. W każdym razie przypuszczam że to uczciwy sposób zarabiania na życie, a Twój brat powiada, że masz obecnie żonę i dziecko, więc jak tuszę, musisz być szczęśliwy. Rudolf nie mówił nic mi o Twojej żonie, ale spodziewam się, że Twoje życie rodzinne jest o wiele szczęśliwsze, niż było moje z Twoim ojcem. Nie wiem, czy Rudolf wspomniał Ci przy okazji, że pewnej nocy Twój ojciec przepadł wraz z kotem z piekarni. Ja czuję się niedobrze i mam wrażenie, że moje dni są policzone. Chciałabym wybrać się do Nowego Jorku, aby zobaczyć syna oraz wnuka, ale wszelkie podróże są teraz dla mnie bardzo trudne. Gdyby Rudolf kupił automobil zamiast motocykla, na którym ugania się po mieście, zapewne wyprawa byłaby możliwa. Mógłby też wozić mnie w niedzielę do kościoła, dzięki czemu zaczęłabym pokutę za pogaństwo, do którego Twój ojciec zmuszał mnie przez tak wiele lat. Ale nie powinnam się skarżyć, bo ogólnie biorąc, Rudolf jest bardzo dobry, otacza mnie troskliwą opieką, a nawet kupił mi telewizor, skutkiem czego długie, samotne dni stały się znośne. Obecnie jest tak zajęty swoimi własnymi sprawami, że rzadko kiedy wraca na noc do domu. Sądząc według rozmaitych rzeczy a zwłaszcza według tego, jak się ubiera, musi powodzić mu się dobrze. Ale on zawsze był strojnisiem i zawsze potrafił mieć trochę pieniędzy w kieszeni