Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Odwrócił się do Sharissy i z krzywym uśmiechem zapytał: - Po co mnie wloką ze sobą, skoro nie wierzą w moje słowa? Reegan obrócił się w siodle. - Milcz! Czarodziejka wiedziała, że Faunon ryzykuje za każdym razem, gdy się odzywa, zwłaszcza w zasięgu słuchu Reegana. Następca pragnął jej i zażyłość narastająca między nią a jeńcem nie uszła jego uwagi. Zżerała go zazdrość. Lochivan mówił: - - Dostrzegliśmy niewiele oznak niedawnej aktywności skrzydlatych, ale znaleźliśmy paru martwych. Trudno powiedzieć, kiedy zginęli, wydaje się jednak, że walczyli między sobą. - - Doprawdy? - Barakas pogładził brodę i pogrążył się w głębokiej zadumie. Lochivan czekał na dalsze słowa ojca, bezwiednie drapiąc się po szyi. - Wobec tego możemy zająć jaskinie - wtrącił Reegan jak zwykle bez namysłu i w niewłaściwej chwili. Sharissa niemal mu współczuła. Ale patriarcha tylko pokręcił głową. - Znowu gadasz od rzeczy. Tam muszą być Poszukiwacze. Nie wszyscy okażą się na tyle uprzejmi, żeby uciec lub zginąć dla naszej wygody. Jeśli przypuścimy szarżę, potrząsając mieczami i rzucając czary, najpewniej spotka nas śmierć. Na razie tereny te nadal należą do nich. Będą ich bronić do ostatniej kropli krwi. - - Nie możemy tu zostać, dopóki ich nie wyplenimy - zaprotestował następca. - A w tych skałach może to zabrać całe lata. - - Z tym się zgadzam. - Zastanawiając się nad problemem, władca Tezerenee poklepywał więzienie cienistego rumaka. Nagle przestał stukać i z nowym zainteresowaniem popatrzył na skrzynkę. - Może jest lepszy sposób. Sharissa podjechała bliżej patriarchy. Serce zamarło jej w piersiach, gdy uświadomiła sobie, co mu chodzi po głowie. - - Nie dość go namęczyłeś? Mało ci, że trzymasz go w skrzyni, która sprawia mu katusze? - - To zadanie powinno być względnie bezbolesne, jak mniemam. - - Wiesz, o co mi chodzi! - - Dzięki niemu ocaleje wiele istnień, moja droga Sharisso - odparł Barak as z uśmiechem równie fałszywym jak słowa. - Istnień Tezerenee, oczywiście. Podniósł skrzynkę i zaczął kreślić jakiś wzór nad wiekiem, ten sam co wcześniej, choć jedną ręką. Sharissa wyczuwała więź łączącą władcę Tezerenee z zaklęciem i tym samym z Czarnym Koniem. Nadal nie miała pojęcia, jak uwolnić hebanowego ogiera, i to powstrzymywało ją od ucieczki. Barakas nie był przeciwnikiem, którego mogłaby pokonać w bezpośrednim starciu. Jej szansę mogły wzrosnąć tylko wskutek szczęśliwego zbiegu okoliczności - ale czy kiedyś do niego dojdzie? Czarodziejka nie miała zamiaru czekać aż do ślubu z Reeganem i wydania na świat jego dzieci. Myśl o takim losie natchnęła ją nową determinacją. Może w czasie ekspedycji zdarzy się coś, co ułatwi jej ucieczkę. Pozostawało tylko mieć nadzieję. Barakas podniósł wieko. Ze skrzyni wylała się fala ciemności, niemal jakby patriarcha zastąpił dzień nocą. A jednak ta ciemność wrzeszczała z radości i strachu, wrzeszczała bez słów, powoli zestalając się w postać udręczonego przyjaciela Sharissy. - Ruch! Dźwięk! Widok! Na przeklętą Pustkę, znów jestem wolny! Wolny! Paru Tezerenee poruszyło się nerwowo, gdyż doskonale zdawali sobie sprawę, co mogłoby zrobić to potężne stworzenie, gdyby miało wolną wolę. Synowie Barakasa nie okazali zaniepokojenia, bo mieli pełne zaufanie do władzy, jaką ich ojciec miał nad demonem. Żywiołowa radość z uwolnienia z okropnego więzienia szybko przeminęła i Czarny Koń zgromił wzrokiem swego zakutego w zbroję dozorcę. Reegan i nawet Lochivan, który podniósł się z klęczek i stał teraz obok ojcowego smoka, woleli znaleźć sobie do oglądania coś innego niż lodowate oczy. Barakas, przeciwnie, spojrzał w nie z tą samą wyniosłą obojętnością, z jaką odnosił się do większości innych rzeczy. Wiedział dobrze, kto tutaj rządzi, i wściekłe spojrzenie hebanowego ogiera nie mogło tego zmienić. - - Czego chcesz ode mnie? - ryknął mroczny rumak, drąc ziemię kopytami. Sharissa nie wątpiła, że wolałby zamiast ziemi mieć pod sobą pana klanu. - - Mam dla ciebie zadanie, które, biorąc pod uwagę twoje umiejętności, powinno okazać się łatwe. - - Barakasie, błagam, nie każ mu tego robić! - zawołała czarodziejka, w obliczu powagi chwili zapominając o dumie. Patriarcha odwrócił się i omiótł ją uważnym spojrzeniem. Smoczy hełm przysłaniał większą część jego twarzy, ale wzgardliwy ton mówił sam za siebie. - - Nie poniżaj się, wielmożna Sharisso. Dobry wojownik używa wszelkiej dostępnej mu broni i wyszedłbym na głupca, gdybym nie sięgnął po najpotężniejszą. Demon dopilnuje, żeby nie spotkała cię krzywda. - - Mówisz o Sharissie? - Czary Koń przestał ryć kopytami. Przeniósł spojrzenie z patriarchy na czarodziejkę. - A co jej zagraża? - Nic, Czarny Koniu! On tylko... Okryta rękawicą dłoń dotknęła wieka skrzynki. Demoniczny rumak zastygł w bezruchu, a Sharissa od razu ucichła. - Sharissa Zeree jedzie z nami w góry. Nie mogę zagwarantować jej bezpieczeństwa w przypadku ataku