Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Gęsty mrok zdawał się sprzyjać rozprzestrzenieniu woni białej smagliczki kwitnącej na grządce pod domem. Co roku, przygotowując plany ogrodnika, Libby zaznaczała, by koniecznie w tym miejscu zasiał właśnie smagliczkę, która później rozrastała się w gęsty kobierzec. 381 W ciągu dnia zastanawiała się, czy przypadkiem nie skorzystać z zaproszenia na obiad u Palmerów. W swoim notatniku miała tę wizytę zapisaną w rubryce: „możliwe". Wydało jej się wtedy, że ma ochotę pokazać się publicznie. Skłonił ją do takiej decyzji Dell Palmer, trzeci, a zarazem najmłodszy mąż Lois Ward Palmer. W wieku Lois Ward małżeństwo z człowiekiem tak energicznym, pełnym temperamentu i prostolinijnym było aktem odwagi. Inne zamożne starsze panie wolały przelotne romanse. Lois Ward porwała się na zadanie przekraczające jej siły, ale trzydziestoośmioletni Dell, przystojny byczek o dużych dłoniach i stopach zdradzających proste pochodzenie, nawet teraz, sześć miesięcy po ślubie, dokładał wszelkich starań, by sprawiać wrażenie człowieka z towarzystwa. Ostatnim razem, gdy Libby była u nich na obiedzie, Dell cztery razy próbował ją poderwać. Wraz z upływem dnia mijała Libby chęć na wizytę u Palmerów. Zadzwoniła do Lois Ward i uprzedziła, że nie przyjdzie, podając pierwszą lepszą wymówkę. Skwapliwość, z jaką to zostało przyjęte, wydała się Libby nieco nie na miejscu. Lois mogłaby przynajmniej trochę ponalegać. Libby zaczęła się zastanawiać, czy i ją także inni uważają za nudziarę. Gdy zapadł zmierzch, powoli spłukała z siebie napięcie całego dnia. Ogarnęło ją błogie lenistwo. Była zadowolona z życia,' przestały ją denerwować drobne problemy codzienności. Czuła się znakomicie, W paru miejscach wtarła w skórę odrobinę perfum Guerlaina, po czym zdecydowała się nałożyć ciemnoniebieską pidżamę i zajęła miejsce w swym ulubionym fotelu. Dokładnie na dziesięć minut wpuściła do pokoju dwa psy. Czarno--białe spaniele zareagowały na to z żywiołowym entuzjazmem. Widząc, że ręka Libby zaprasza je na fotel, nie mogły się powstrzymać od kilku radosnych szczeknięć. Spaniele w ogóle nie miały psiego zapachu i nawet w ich oddechu można było odkryć przyjemną woń. Libby bawiła się z nimi, wodząc kostką zgiętego palca wzdłuż zagłębienia pod dolną szczęką każdego z psów. Na koniec ujęła je po kolei w obie dłonie i, czując pod palcami pracę drobnych żeber, postawiła na podłodze. Zamówiła obiad. Uznała, że powinien być wczesny i lekki, oraz postanowiła, że zje go w sypialni. Podwójny suflet z sera Gloucester z chrupiącą skórką. Do tego sałatka z cykorii i butelka białego, szwajcarskiego wina. Wino kazała podać sobie wcześniej, Dezaley FArbalete rocznik 52 ze stoków otaczających nieckę Jeziora Genewskiego. Sącząc powoli wino, Libby zaczęła przeglądać katalog aukcji, jaka wkrótce miała się odbyć w Saratodze. Jej szczególną uwagę zwrócił 382 dpewien roczny źrebak. Sekretariat po Kołowrocie i Chorągiewce. Libby kilkakrotnie zakreśliła tę pozycję w katalogu swoim szczerozłotym piórem Du Ponta, co w jej przekonaniu przesądzało o losie rocznika, niezależnie od sum licytowanych przez Teksańczyków, Japończyków czy Kuwejtczyków. Usłyszała odgłos otwieranych a następnie zamykanych drzwi, lecz nie zadała sobie trudu, by odwrócić głowę i sprawdzić, kto przyszedł. W świecie, gdzie niemal bez przerwy kręci się mnóstwo służby, należało rozwinąć w sobie taką właśnie postawę. Pewne zdziwienie wzbudził w niej jedynie fakt, że wchodzący — kimkolwiek był — nie pofatygował się nawet, żeby zapukać. Wciąż nie patrząc w stronę przybyłego, udzieliła mu stosownej reprymendy. O tym, że jej spokój zakłócił Wintersgill, dowiedziała się dopiero wówczas, gdy wszedł w głąb pokoju. — Tomasz! — Wymówiła jego imię tonem osoby, którą spotkała właśnie przykra niespodzianka. Wintersgill pozdrowił ją prawie niedostrzegalnym skinieniem głowy. Sprawiał wrażenie człowieka zainteresowanego jedynie wystrojem wnętrza. Rozglądał się powoli, jak gdyby zamierzał wycenić zdobiące sypialnię sprzęty. Libby nie życzyła sobie, by ktokolwiek wchodził bez zaproszenia do jej prywatnych apartamentów. Zakaz dotyczył również Wintersgilla. Po raz ostatni podejmowała go w tej sypialni przed trzema laty. — Co to ma znaczyć? — spytała kategorycznie. Nie odpowiedział. Wyprostowała się raptownie, odstawiając jednocześnie kielich z winem na sąsiadujący stolik. Był to celowy ruch; dawała do zrozumienia, że za chwilę przejdzie do działań bardziej zdecydowanych. — Masz stąd natychmiast wyjść — powiedziała mocnym głosem. — Wynocha! — Musimy omówić parę spraw — odparł Wintersgill, nawet nie spojrzawszy w jej stronę. Przysunął sobie krzesło, bardziej cacko niż mebel, usiadł naprzeciwko niej, założył nogę na nogę, splótł na kolanie palce obu dłoni. Libby na powrót rozparła się wygodnie w fotelu. Przyrzekła sobie w duchu, iż na te bzdury przeznacza pięć minut i ani sekundy więcej. Miała jeszcze nadzieję, że potem zdoła odzyskać swój poprzedni nastrój. A swoją drogą, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego Tomasz nie powiedział wprost, co go sprowadza? Jeżeli zjawił się po to, by w dalszym ciągu marudzić o małżeństwie, nie bacząc na nic, zwolni go z pracy. Niech sukinsyn wróci do poprzedniego zajęcia, niech znów organizuje drobne akcje charytatywne na rzecz jakiegoś 383 tam podrzędnego baletu czy chylącego się ku ruinie domu starców. A przy okazji niech zgarnia ile wlezie do własnej kieszeni. Odesłanie do takiego kurestwa dobrze mu zrobi. Niech no tylko wspomni o małżeństwie. Ułożyła usta w imitację uśmiechu i zaczęła obracać w palcach nóżkę kryształowego kielicha. Przypatrywała się Tomaszowi przez chwilę, oczekując, że wyjaśni, dlaczego złamał wszelkie zakazy i wtargnął do sypialni