Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Oszo³omienie jak po otrzymanym ciosie. Uniesione g³owy. Ucich³o ciosanie i stukanie. - Cicho, Roger! Cicho! - Cicho?! Ja... Roger podniós³ rêce do twarzy. Odezwa³ siê spoza nich ochryple: - Wracajcie do roboty. Po chwili stukanie rozleg³o siê znowu. Roger opuœci³ rêce nie patrz¹c na Jocelina. Odszed³ i swoim niedŸwiedzim krokiem zacz¹³ siê spuszczaæ po drabinach. Dziekan patrz¹c, jak schodzi, uœwiadomi³ sobie jeszcze jedno. "Bojê siê zejœæ - pomyœla³. - Moje miejsce jest tutaj. Ale muszê, bo nikt nie mo¿e ¿yæ z or³ami na szczytach". Zmusi³ siê i zszed³ obok "jaskó³czego gniazda", z rusztowania na rusztowanie, w dó³ po krêconych schodach, w mroczn¹ g³¹b, na ciemn¹ tward¹ posadzkê u podstawy wie¿y. Mia³ interes do majstra, ale Rachela krêci³a siê pomiêdzy nimi, tak ¿e nie móg³ siê oderwaæ od jej gadaniny - ...dla samego ruchu chcia³aby, och, Jak bardzo by chcia³a wejœæ za Rogerem na sam¹ górê, ale to tak wysoko, prawdziwy czyœciec dla niej... - uró¿owana twarz drga³a gwa³townie, ca³e cia³o dygota³o. - Musi wiêc siedzieæ na dole w tym œmietniku na skrzy¿owaniu naw... To prawdziwa zbrodnia, ¿e ten Pangall uciek³ od swoich obowi¹zków, jak to mê¿czyzna... No, nie wszyscy mê¿czyŸni s¹ tacy, mog³aby wymieniæ paru, co by tak nie post¹pili... Pójœæ sobie w œwiat, bez s³owa, i zostawiæ Goody w ci¹¿y na domiar wszystkiego... Biedaczka... Taka mi³a, kochana kobietka i teraz sama... Szalony gniew porwa³ Jocelina, wœciek³oœæ na pijaka w rynsztoku i na tamtego drugiego w gospodzie "Pod Trzema Beczkami". Krzykn¹³ w stronê odwróconej twarzy Rogera: - Synu! Musisz wykorzystaæ mój autorytet. Poœlij jednego z ludzi na dobrym koniu do gospody "Pod Trzema Beczkami". Ka¿ mu wzi¹æ bat i u¿yæ go w razie potrzeby. Odszed³ w g³¹b nawy, uciekaj¹c od nieporz¹dku i gadaniny. Szed³ przed siebie, a ³zy sp³ywa³y mu po policzkach. "O, nauczy³em siê - myœla³ - jaka jest si³a w tej wysokiej wie¿y i jaka jej cena!" Gdy znalaz³ siê przy drzwiach od strony zachodniej, opanowa³ siê zupe³nie. Odwróci³ siê powoli i powiedzia³ ochryp³ym g³osem w kierunku wielkiego o³tarza: — Us³ysza³eœ moje modlitwy. Bo¿e. A to s¹ ³zy radoœci, ¿eœ nie zapomnia³ o s³udze swoim. ROZDZIA£ SZÓSTY Kiedy wróci³ na wie¿ê, g³owy œpiewaj¹ce "hosanna" wmurowane ju¿ by³y nad ka¿dym oknem. Wychyli³ siê nad rosn¹cym teraz szybko murem i popatrzy³ na nie z góry: ka¿da mia³a rozwiane w³osy i nos stercz¹cy jak dziób. Krzycza³y do œladów odciskanych przez stopy w dole, nie zwracaj¹c uwagi na ptaki, które siada³y na nich i brudzi³y je bia³ym ka³em. Patrz¹c w szyb wie¿y widzia³ przebudowane sklepienie; pozostawiono w nim jedynie okr¹g³y otwór, przez który widaæ by³o kamienn¹ posadzkê, tak ciemn¹, ¿e prawie nie móg³ jej dojrzeæ. Belki podawane na sztorc z do³u odbierali przez ten otwór robotnicy. Bra³ w tym udzia³ - lub raczej obserwowa³, wciœniêty w k¹t, jak w szaleñczym stuku, zgrzycie i krzyku uk³adano na szczycie wie¿y te belki maj¹ce utworzyæ pod³ogê w po³owie jej wysokoœci. Bo wie¿a w drugiej kondygnacji mia³a siê wznieœæ o nastêpne osiemdziesi¹t stóp, z jeszcze wiêksz¹ iloœci¹ okien, g³ów wyœpiewuj¹cych "hosanna", z nastêpnymi rusztowaniami i drabinami, a¿ siê w g³owie krêci³o na sam¹ myœl o tym. Krêci³o siê przynajmniej tu na górze, gdzie ciê¿ki masyw tkwi³ miêdzy niebem a ziemi¹, wœród unosz¹cych siê nad nim ptaków, i dech zapiera³o ponad zmniejszaj¹cym siê ci¹giem kwadratów z okr¹g³ym otworem na dnie, które równoczeœnie by³o sklepieniem. Trawiony nieugiêtoœci¹ w³asnej woli wiedzia³, ¿e praca ta jest b³ogos³awiona. W grudniu zdarza³y siê dni, kiedy do katedry nie dociera³o s³oñce, a nawa przypomina³a jaskiniê. W takie dni trudno by³o robiæ coœkolwiek w mrocznym koœciele poza cierpliwym trwaniem w przekonaniu, ¿e wreszcie wszystko skoñczy siê dobrze, choæ ciê¿ar ni¿szej czêœci wie¿y i wy¿szej rosn¹cej teraz w górê czu³o siê nieomal we w³asnej g³owie. W takie dni wspina³ siê ¿wawo po drabinach jak dziecko szukaj¹ce pociechy u matki. Stara³ siê jednak nie myœleæ o matce. Bo gdy pomyœla³, Goody z rudymi w³osami ukrytymi pod chust¹ stawa³a mu w myœli, rani¹c jak sztylet i wyciskaj¹c ³zy z oczu. W jeden z takich dni szed³ przez dziedziniec ze swego mieszkania do drzwi w œcianie zachodniej katedry, zaledwie widz¹c w³asne stopy z powodu mg³y. W nawie jej nie by³o. Panowa³y tam ciemnoœci, choæ oko wykol. Wszed³ krêconymi schodami na górê i stan¹³ na le¿¹cych tam belkach w oœlepiaj¹cym blasku. Bo tu œwieci³o s³oñce. Lecz promienie zalewaj¹ce pomost nie dorównywa³y moc¹ blaskowi jarz¹cemu siê wy¿ej, który z³oci³ o³ów, kamieñ, szk³o i spód belkowanego dachu, tak ¿e widaæ by³o wyraŸnie ka¿dy œlad topora. Gdy dziekan wspi¹³ siê na wy¿sz¹ kondygnacjê i po drabinach i pomostach, gdzie robotnicy ze zsinia³ymi rêkami pracowali wytrwale, dotar³ na nie wykoñczony jeszcze szczyt, s³oñce oœlepi³o go do bólu i musia³ na chwilê przycisn¹æ d³onie do oczu. W dole widzia³ ziemiê, lecz ¿adnych na niej szczegó³ów. Nad dolin¹ i miastem rozpoœciera³a siê mg³a, któr¹ przebija³a tylko wie¿a. Dziwnie go to pocieszy³o i na razie uspokoi³o. Przychodzi³y te¿ inne dni, kiedy nawet wie¿a tonê³a we mgle. Wtedy praca sz³a wolniej lub ustawa³a zupe³nie, a on czu³ siê jak uwiêziony na ziemi i przyt³oczony ciê¿arem tego wszystkiego. Brygada pracowa³a jakby na dnie morza, ciosaj¹c drzewo w szopach. W szopie stoj¹cej ko³o otworu w œcianie nawy pó³nocnej le¿a³y zbite z belek oœmioboki, uk³adane w piramidy. Ros³y te stosy wy¿sze od cz³owieka. Cieœle kreœlili na nich dziwne znaki, a potem znów je rozbierali, majster zaœ duma³ nad kratkowanym modelem wie¿y, który mia³ kszta³t oœlej czapki. Prawie siê do niego nie zbli¿ano, bo sta³ siê niepopularny wœród swoich ludzi. By³ zbyt ponury, zbyt szorstki, zbyt czêsto wpada³ we wœciek³oœæ, a po takim ataku zamyka³ siê w sobie i tylko Rachela, uró¿owana, podniecona, paplaj¹ca bez przerwy kr¹¿y³a wtedy ko³o niego. Jocelin, który czu³ teraz g³êbokie wspó³czucie dla tego niewolnika pracy, z przykroœci¹ patrzy³, jak wspina³ siê on wolno, uparcie po drabinach, jak sta³ patrz¹c w górê lub w dó³, wci¹¿ z t¹ sam¹ uwag¹ pos³uguj¹c siê przyrz¹dem pomiarowym - albo te¿ przystawa³ na skrzy¿owaniu naw i nas³uchiwa³. Czêsto by³o czego s³uchaæ. Pod koniec grudnia kamienie znów zaczê³y dr¿eæ wydaj¹c œpiewny dŸwiêk. Nie rozbrzmiewa³ on jednak stale