Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

.. Ściemniło się. Na niebo wzeszedł Bóg Snów, duży i jasny. - Nnanji? Zaśpiewaj nam coś. - Nie. - Tak! - poprosili wszyscy chórem. Jonaszowie byli teraz w łaskach. Przynieśli zysk. Czwarty w końcu dał się namówić. Głos miał drżący i niezbyt silny, ale dzięki darowi naśladowania poradził sobie z linią melodyczną. Słowa nie stanowiły dla niego problemu. Wybrał sagę o dziesięcioletnim oblężeniu Uli, o wielkim bohaterze Akiliso Siódmym, który rozpaczał po stracie ulubionej niewolnicy. Była to znana opowieść, ale Nnanji potrafił oddać jej nastrój jak prawdziwy minstrel. Gdy dotarł do fragmentu, w którym zaprzysiężony brat Akiliso rusza konno do boju, nagle zamilkł. - Myślę, że wystarczy na jeden wieczór. Dokończę kiedy indziej. Kajuta zatrzęsła się od braw i pochwał. Parę osób ocierało łzy. Brota też była pod wrażeniem pieśni. Może starzec ma rację i Shonsu wyzdrowieje, nim dotrą do Dri, a wtedy Bogini uwolni Szafir. Trzysta sztuk złota za ładunek drzewa sandałowego! Uważała jednak, że Siódmy umrze. W środku zrobiło się już ciemno. Tylko przez okna wpadał księżycowy blask. Na suficie igrały refleksy światła. - Adepcie Nnanji? - dobiegł z mroku głos Matarro. - Co zrobisz, jeśli lord Shonsu umrze? - Nie twój interes, chłopcze - skarciła go matka. - W porządku - odezwał się Czwarty. - Jest szermierzem, więc ma prawo pytać. Ja też umrę, nowicjuszu. Po plecach Broty przebiegł zimny dreszcz. - Pora spać! - oświadczyła głośno, wstając ze skrzyni. Dzieci jej posłuchały, ale dorośli siedzieli i czekali. - Nnanji! Co masz na myśli?! - krzyknął Katanji. - Nie doszło do naruszenia kodeksu! - stwierdziła Brota. - Tomo został wyznaczony na stróża porządku! l - Zgadza się. Nie będzie żadnego oskarżenia. Widzisz, nowicjuszu, gdyby wiązała mnie z lordem Shonsu tylko pierwsza albo druga przysięga, nie byłoby kłopotu. My jednak złożyliśmy sobie ważniejszą przysięgę, więc spróbuję go pomścić. Tomiyano wydał nieartykułowany dźwięk. - Myślę, że do tego nie dojdzie, ale powstaje interesująca kwestia. - Nnanji był tak opanowany, jakby rozmawiał o cenie ryb. - Kapitan nie jest szermierzem, więc nie mogę go wyzwać. Nie było przestępstwa, więc nie mogę ogłosić wyroku i zabić Trzeciego. Chyba musiałbym dać mu miecz i uprawnienia stróża porządku. Lecz te rozważania są niepotrzebne, bo Shonsu nie umrze. - Przeklęty szczur lądowy! - warknął Tomiyano. - Myślisz, że ci się upiecze? - Ani przez chwilę. Zasztyletowałbyś mnie albo przeszył mieczem Gdybym ja cię zabił, pozostali by mnie dopadli. Mężczyźni potwierdzili te słowa gniewnymi pomrukami. - Nie martw się więc. Nie zrobię nic bez ostrzeżenia. Shonsu nie umrze, a jeśli nawet, dostaniesz mnie pierwszy. - Musiałbyś wyzwać wszystkich świadków! - krzyknęła Brota. - Tak, wszystkich! - Tak, ale przysięga to przysięga - powiedział Nnanji chłodno. Kobieta zaklęła głośno, uciszając narastający gwar. - To przesądza sprawę! Jutro wysiadacie na pierwszej przystani, którą zobaczymy. Wszyscy. Nigdy w życiu nie złamałam umowy, ale ta wygasa! Załoga głośno ją poparła. - Dużo zarobiłaś na drewnie, pani? - rozległ się w ciemności głos starca. Brocie nagle zrobiło się zimno. Nie tylko przyjęła klejnot od Shonsu, ale teraz również złoto od Bogini. W dodatku tak przeciążyła statek, że nagły szkwał groził jego zatopieniem. - Cóż... zaczekajmy do jutra - powiedziała niepewnie. Kajutę wypełniły okrzyki niedowierzania. Wszyscy uznali, że Brota zwariowała. Ona również tak uważała. 4 Cztery dni po opuszczeniu Ki San, późnym popołudniem, Brota wysłała Tomiyano po Nnanjiego. Chudy rudzielec stał oparty o reling i w posępnym nastroju patrzył na Rzekę. Obok miedzianego kucyka iskrzył się szafir. Blask słońca tańczył na srebrnej rękojeści chioxina. Nikt z obecnych na pokładzie nie odważył się zagadnąć młodego szermierza. Brota obserwowała z ławki sternika, jak syn zbliża się do Czwartego, celowo trącając po drodze parę mosiężnych garnków. Oligarro i Holiyi też czuwali w pewnej odległości. Kapitan coś powiedział, Nnanji zerknął na Brotę, wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę rufy. Jeśli bał się odwrócić plecami do żeglarza uzbrojonego w sztylet, nie dał tego po sobie poznać. - Pani? Był zaciekawiony, ale ostrożny. Piąta wskazała na prawą burtę. W oddali rysowała się cienka linia wschodniego brzegu, na którym bystre oko mogło dostrzec budynki, a przy odrobinie wyobraźni - wieżę. Dalej, niczym skrystalizowane niebo, majaczył masyw RegiVul. - Wal? - spytał Nnanji. - Wal. Kobieta skinęła głową ku lewej burcie. Podążając za jej wzrokiem, Czwarty ujrzał niegościnne, bagniste tereny porośnięte gąszczem krzaków. Na tym brzegu od wielu godzin nie wypatrzyli ani jednej chaty, nie mówiąc o osadach. Nnanji spojrzał w górę na żagle, a potem zdziwiony na Brotę. - Co niby mam zobaczyć? Szczur lądowy! - Niebo. - O! Znad lądu nadciągały gigantyczne chmury burzowe, oślepiająco białe u góry, ciemne u podstawy i przecinane błyskawicami. - Statek jest przeciążony, tak? - zapytał Nnanji. Patrzył z rozbawieniem na Piątą. - Nawet gdyby nie był, i tak szukałabym portu. Nigdy nie widziałam, żeby burza zbliżała się tak szybko. Raptem Czwarty uśmiechnął się szeroko. - Ona chce, żebyśmy zawinęli do Wal. Brota nie widziała żadnego powodu do wesołości. Wykręciła sterem. Szafir zareagował niechętnie. - Nie mamy wyboru - stwierdziła kobieta ponuro. - Świetnie. Idę do nadbudówki. Tomiyano wskazał na swoje oparzenie. Na jego twarzy malowała się nienawiść. - Ja też - oświadczył. Godzinę później Brota znowu wezwała Nnanjiego. Tym razem adept przyszedł sam. Statek szedł pod wszystkimi żaglami, pchany kapryśnym wiatrem, a Wal niewiele się przybliżyło