Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Sąjadalne dla człowieka. - Jasne - powtórzył Altos. Człowiek i obcy siedzieli naprzeciwko siebie. Ezsanti Kri Ce- sciafo cierpliwie czekał. - Jak to będzie? - zapytał Key. - Bezboleśnie. Przed operacją pozbawią was przytomności. - Mogę prosić, żeby mnie pozwolili zachować świadomość? - Po co? - Ciekawość, Kri. - Wtedy poczujesz ból. - Głupstwo. - Dla człowieka będzie to wyjątkowo nieprzyjemny widok. - Domyślam się. - Zrobię to dla ciebie, Key. - Dzięki choć za to - Altos ziewnął. - Teraz już nie będziecie tego odwlekać? - Wszystko stanie się rano. Chcesz mi coś opowiedzieć? - Nie. Nie chcę. - Rozumiem. Pozwolono mi użyć tortur, ale nie skorzystam z nich. Zbyt dobrze znosisz ból. - Zaprowadź mnie z powrotem, Kri. Chcę spać. Darloksanin wstał, ale nie spieszył się z włączeniem hipertune- lu. - Keyu Altos, dlaczego prosisz, by zostawić ci przytomność do końca? Altos wybrał z misy największy owoc. Podszedł do obcego i pod- niósł owoc do kłębowiska macek, które zadrgało, czując pożywie- nie. - Ciekaw jestem, jak wyglądają prawdziwi Darloksanie. - Jak to zrozumiałeś? - głos obcego po raz pierwszy podniósł się o ton wyżej. Altos starannie włożył owoc w macki, wytarł dłoń o spodnie. - Te ciała zawsze wydawały mi się zbyt samodzielne. Rozumni nie mają tylu instynktów. Jeśli przenosicie świadomość w całości, wniosek nasuwa się sam. - Wiesz zbyt wiele, Key. - Istota, której macki w podnieceniu rozszarpywały niespodziewany dar, podniosła rękę, z wysiłkiem wyrwała owoc i rzuciła na podłogę. - Żałuję, że twój umysł zginie, ałe wyobraź sobie, jak postąpiłoby Imperium, gdyby poznało praw- dę? - Jeszcze tak postąpi, Kri. Nie unikniemy drugiego zarzutu o ge- nocyd. Darloksanin podszedł do Keya i położył mu rękę na ramieniu. Altos nie odsunął się. - Uratowałeś mi życie, Key, gdy byłem w ciele człowieka. ATan jest dla nas niedostępny, więc jestem.ci wdzięczny. - Nawzajem... - Dajesz słowo, że gdy zostawimy cię przytomnym, nie będziesz stawiał oporu? Już i tak przyniosłeś nam niemałe szkody. - Daję słowo do siódmej warstwy prawdy, że nie będę stawiał oporu - obiecał Key, patrząc w twarz obcego. - Idź... Resztę nocy Key przespał. Ale sen nie przyniósł ani odpoczyn- ku, ani sił. Obudzony włączonym światłem, Key umył się, patrząc na śpiącego Artura. Odrobinę pocieszała go myśl, że nie umrze sam. Rozdział 13 Marjan Muhammadi doskonale zgrała się z imperialnymi ko- mandosami. Może dlatego, że ci w swojej pracy przyzwy- czaili się polegać na półrozumnych mechanizmach, a wielu z nich mogło pochwalić się częściami ciała, jakich nie mieli od urodzenia. Izabela Kał patrzyła na to ze spokojem. Nie lubiła mechanistów, a przepowiednie absolutnej cyborgizacji ludzkości doprowadzały ją do szału. Ale teraz to było nieważne, ponieważ wszyscy uczestnicy wypadu, prócz niej i Louisa, byli skazańcami. Komandosi mogli wie- rzyć w opłacony aTan i cieszyć się na ostrą przygodę, ale Kał już przesądziła o ich losie. Artur Curtis i sekrety nieśmiertelności staną się jej kartą przetargową na drodze w górę i nie będzie się z nikim dzielić nawet cząstka tajemnicy. Najważniejsze - to zdążyć. Darlok, w swojej wiecznej pogoni za nowymi agentami, mógł zniszczyć rozum Artura, wykorzystać drogocenny kamień do brukowania ulicy. Kał jeszcze nigdy nie czu- ła takiej nienawiści do obcych. Zetrze ich w pył, wyrzuci z galakty- ki, jeśli Artur van Curtis da jej możliwość wspięcia się po pirami- dzie władzy. Imperium od dawna potrzebowało porządnego wstrząsu. Najpierw przyszli po Wiaczesława. Uśmiechnął się krzywo do Keya i znikł wraz z konwojentem. Potem, niemal jednocześnie, Dar- loksanie zjawili się w celach Keya i Artura. Termin „wspólny los" Darlok traktował bardzo poważnie. Hiperprzejście dostarczyło ich do przestronnej sali. Białe plasti- kowe ściany wyglądały na świeżo umyte, powietrze przepojone było zapachami chemikaliów i świeżej krwi. Cztery metalowe stoły po- środku sali wydawały się wypożyczone z sali operacyjnej. Keyowi to miejsce bardziej kojarzyło się z kostnicą. Jeden Darloksanin z bronią, kształtem przypominającą stanner, stał w odległym kącie sali, obok wielkiego plastikowego kontenera. Kontener był niedomknięty i wystawał z niego rękaw swetra. Są- dząc po rozmiarze zdjęto go z kobiety albo dziecka. Czterech Darloksan, konwojentów raczej, nie miało przy sobie broni. Dwóch pilnowało Keya i Wiaczesława, jeden przytrzymywał za ramię Artura, ostatniemu zwisła na rękach młodziutka rudowłosa dziewczyna. W oczach miała obłęd, nogi odmówiły jej posłuszeń- stwa. - Keyu Altos, czy chcesz zobaczyć wszystko? - zapytał Dar- loksanin ze stannerem. Głos był znajomy. - Tak, Ezsanti Kri Cesciafo - odparł Key. Obcy trzymający dziewczynę zaczął ją rozbierać. Nie sprzeci- wiała się. Key słuchał równego szumu oddechu obcego za swoimi plecami. To, co się działo, przypominało stary, marny, niskonakła- dowy film - obcy szykujący się do zgwałcenia dziewczyny. Ale jej los miał być znacznie bardziej nieprzyjemny. - Sam chciałeś wszystko zobaczyć - rzekł ten, którego Altos znał pod imieniem Barta Paolini, gdy nagą dziewczynę położono na stole twarzą w dół. Key milczał. Próbował odgadnąć, gdzie jest ukryta aparatura służąca do przemieszczenia świadomości. Dopiero gdy otworzyły się drzwi i wszedł jeszcze jeden Darloksanin, Key zrozu- miał, że żadnej aparatury nie ma i nigdy nie było. W rękach obcego zobaczył małe odrażające stworzenie. Żmija. Zwykła półmetrowa cienka żmija, pokryta zieloną łuską. Wąski łepek kończył się wianuszkiem krótkich macek. Oto praw- dziwe oblicze darloksańskiej rasy. Tak małe ciało oczywiście nie mogło zawierać normalnego mózgu. Zresztą, Darloksanie i tak go nie mieli. Urodzeni jako pasożyty, wykorzystywali nie tylko ciało, ale i świadomość nosiciela. W taki sam sposób malutki szpiegowski mikroschemat przestraja komputer, przemieniając go w coś bardzo odległego od zamysłu twórców. - Wasza rasa powinna zniknąć - stwierdził Key. Obcy za jego plecami napiął się, ale milczał. Darloksanie zbyt byli zajęci tym, co się teraz działo. Ten, który wszedł, położył żmiję na plecach dziewczyny. Dziew- czyna drgnęła, ale nie poruszyła się. Uciekła w swój strach, jedyne miejsce pozostawione jej przez los. Żmija poruszyła się i wianek macek wpił się w skórę rudowłosej pomiędzy łopatkami. Trysnęła krew. Artur zaczął krzyczeć. Odwrócił się i usiłował wyrwać z rąk Darloksanina. Kiedy spojrzenie Ezsanti Kri Cesciafo zwróciło się na chłopca, Key skoczył. Zbijając swojego konwojenta z nóg, upadł też sam. Przeturlał się do nóg Kri i gdy lufa stannera przesunęła się w jego stronę, kop- nął Darloksanina w pierś. Promień ześliznął się po podłodze. - Key! - krzyknął Artur. Jego konwojent przycisnął go do pod- łogi i Artur ukląkł