Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

– Brzmi rozsądnie – przyznał drow. Deudermont milczał przez chwilę, po czym przytaknął. – Uważam cię za niewinnego – rzekł do Dunkina – i zgadzam się, abyś wrócił do Mintarn po naszej podróży na Caerwich. – A więc wysadzicie mnie w Wyngate – stwierdził Dunkin, lecz Deudermont potrząsnął głową. – Za daleko – odparł kapitan. – Nikt z mojej załogi nie wysiada w Wyngate. Poza tym teraz, gdy muszę wrócić do Mintarn, popłynę z Caerwich północną drogą, omijając Moonshae od północy. – A więc wysadźcie mnie w Wyngate, a ja znajdę sposób, by spotkać się z wami w pomocnym mieście Moonshae – zaproponował Dunkin. – Którym północnym mieście? – zapytał go Deudermont. Dunkin nie miał odpowiedzi. – Jeśli chcesz odejść, możesz wysiąść w Wyngate – zaoferował Deudermont. – Ale nie mogę ci zagwarantować przejazdu powrotnego do Mintarn – z tymi słowy Deudermont odwrócił się i poszedł do swej kabiny. Wszedł do środka, nie oglądając się za siebie, pozostawiając sfrustrowanego Dunkina stojącego z oklapłymi ramionami przy kole sterowym. – Ze swoją wiedzą o Caerwich będziesz dla nas cennym nabytkiem – powiedział Drizzt do mężczyzny, klepiąc go w ramię. – Będziemy ci wdzięczni za twoją obecność. – Ach, no popłyń – dodała Catti-brie. – Spotka cię trochę przygody i trochę przyjaźni. O co więcej mógłbyś prosić? Drizzt i Catti-brie odeszli, wymieniając pełne nadziei uśmiechy. – Ja także jestem tu nowy – odezwał się do Dunkina Harkle Harpell. – Jestem jednak pewien, że będzie zabawnie. – Uśmiechając się i kiwając głupawo głową, czarodziej z dołkami w policzkach odszedł. Dunkin podszedł do relingu, potrząsając głową. Naprawdę lubił Duszka Morskiego, musiał to przyznać. Osierocony za młodu Dunkin został zabrany na morze jako chłopiec i spędził następne dwadzieścia lat na pirackich żaglowcach, pracując wśród najokrutniej szych łotrów na Wybrzeżu Mieczy. Nigdy dotąd nie widział statku tak pełnego koleżeństwa, a ich ucieczka z pirackiej zasadzki na Mintarn wzbudziła w nim pozytywny dreszczyk. Przez ostatnie kilka dni był jedynie narzekającym głupcem, a Deudermont musiał wiedzieć o jego przeszłości lub przynajmniej podejrzewać, iż Dunkin zajmował się kiedyś piractwem. Mimo to kapitan nie traktował go jak więźnia, oraz, zgodnie ze słowami mrocznego elfa, naprawdę chcieli zabrać go ze sobą na Caerwich. Dunkin wychylił się przez reling, zarejestrował wzrokiem ławicę delfinów baraszkujących na falach wzbudzonych przez statek i zanurzył się w rozmyślaniach. * * * – Znów o nich myślisz – dobiegł głos zza ponurego krasnoluda. Był to głos Regisa, głos przyjaciela. Bruenor nie odpowiedział. Stał w miejscu znajdującym się wysoko wzdłuż krawędzi krasnoludzkiej doliny, sześć kilometrów na południe od Kopca Kelvina, miejscu znanym jako Podejście Bruenora. Właśnie tutaj krasnoludzki król oddawał się refleksji. Choć ta kolumna spiętrzonych głazów nie wyrastała wysoko nad płaską tundrę, liczyła zaledwie piętnaście metrów, za każdym razem, gdy Bruenor wspinał się stromym i wąskim szlakiem, wydawało mu się, iż wdrapuje się do samych gwiazd. Regis prychał i sapał, wspinając się ostatnie kilka metrów, by stanąć obok swego brodatego przyjaciela. – Uwielbiam tu być nocą – stwierdził halfling. – Lecz w przyszłym miesiącu nie będzie już wiele nocy! – kontynuował radośnie, starając się wywołać uśmiech na twarzy Bruenora. Jego obserwacje były prawdziwe. W położonej daleko, daleko na północy Dolinie Lodowego Wichru letnie dni były naprawdę długie, lecz jedynie kilka godzin słońca gościło na zimowym niebie. – Niewiele już zostało czasu – zgodził się Bruenor. – Czasu, który chcę spędzić sam. – Mówiąc to, obrócił się do Regisa i nawet w mroku halfling mógł dostrzec grymas na jego twarzy. Regis znał prawdę kryjącą się za tą miną. Bruenor był bardziej skory do warczenia niż gryzienia. – Nie byłbyś szczęśliwy, siedząc tu sam – sprzeciwił się halfling. – Myślałbyś o Drizzcie oraz Catti-brie i tęsknił za nimi tak bardzo, jak ja tęsknię, a o poranku byłbyś istnym warczącym yeti. Nie mogę na to oczywiście pozwolić – powiedział halfling, kiwając palcem w powietrzu. – Zresztą tuzin krasnoludów błagał mnie, bym przyszedł tu i cię rozchmurzył. Bruenor prychnął, lecz nie miał rozsądnej odpowiedzi. Odwrócił się od Regisa, głównie dlatego, iż nie chciał, by halfling ujrzał ślad uśmiechu podnoszący mu kąciki ust. Podczas sześciu lat, które minęły, odkąd Drizzt oraz Catti-brie odeszli, Regis stał się najbliższym przyjacielem Bruenora, choć pewna krasnoludzka kapłanka, nazywająca się Stumpet Rakingclaw, przebywała niemal bezustannie u boku Bruenora, zwłaszcza ostatnio. Pełne chichotu szepty mówiły o coraz mocniejszej więzi narastającej między krasnoludzkim królem a kobietą. Jednak to Regis znał najlepiej Bruenora, Regis, który przyszedł tu, gdy, co Bruenor musiał przyznać, naprawdę potrzebował towarzystwa. Od powrotu do Doliny Lodowego Wichru stary krasnolud niemal bez przerwy myślał o Drizzcie oraz Catti-brie. Jedyną rzeczą powstrzymującą Bruenora przed wpadnięciem w głęboką depresję była głośność prac nad próbami ponownego otwarcia krasnoludzkich kopalni, oraz Regis, zawsze będący obok, zawsze się uśmiechający, zawsze zapewniający Bruenora, że Drizzt i Catti-brie do niego wrócą. – Myślisz, że gdzie są? – spytał Regis po długiej chwili milczenia. Bruenor uśmiechnął się i wzruszył ramionami, spoglądając na południe i zachód, a nie na halflinga. – Tam – to była jego cała odpowiedź. – Tam – powtórzył Regis. – Drizzt i Catti-brie. A ty za nimi tęsknisz, tak jak ja. – Halfling podszedł bliżej i położył dłoń na muskularnym barku Bruenora. – I wiem, że tęsknisz za kocicą – powiedział, znów wyciągając krasnoluda z mrocznych myśli. Bruenor spojrzał na niego i nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Wzmianka o Guenhwyvar przypomniała Bruenorowi nie tylko o konflikcie pomiędzy nim a panterą, lecz również o tym, iż Drizzt i Catti-brie, jego dwoje drogich przyjaciół, nie byli sami i mogli o siebie zadbać. Krasnolud i halfling stali długo tej nocy, w milczeniu, nasłuchując nieustannego wichru, który dał dolinie jej nazwę, i czując się, jakby znajdowali się pośród gwiazd. * * * Zbieranie zapasów w Wyngate poszło dobrze i Duszek Morski, w pełni zaopatrzony i całkowicie zreperowany, wypłynął, wkrótce zostawiając Moonshae daleko za sobą. Wiatry zelżały jednak znacznie zaledwie dzień za zachodnim wybrzeżem Moonshae. Znajdowali się na otwartym oceanie, bez żadnego lądu w polu widzenia. Szkunera nie można było całkowicie unieruchomić, nie, gdy na pokładzie był Robillard. Jednak moce czarodzieja były ograniczone. Mag nie był w stanie utrzymać długo żagli pełnych wiatru i ograniczał się do ciągłego powiewania, które powoli przesuwało statek