Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Była zbyt zajęta rozpinaniem i zdejmowaniem z niego surduta. Po chwili był już nagi do pasa. Jej palce dotknęły starych blizn po kwasie. Przycisnęła usta do zranionego ramienia i delikatnie pocałowała. Baxter zamknął oczy pod wpływem wzbierających w nim uczuć. Wciągnął głęboko powietrze, odzyskał równowagę, rozwiązał tasiemki jej sukni. Powoli opuścił stanik i patrzył, jak światło ognia ozłaca jej piersi. Dotknęła kącika jego ust. - Gdy tak na mnie patrzysz, czuję się piękna. Potrząsnął głową, oszołomiony lawiną emocji, które na niego spadły. Delikatnie potarł kciukiem jej brodawki. - Jesteś piękna. - I ty też - powiedziała cicho, ochryple. - Jesteś cudowny. Baxter jęknął i pochylił głowę, by pocałować Charlotte w zagłębieniu piersi. Przywarła do niego pocierając stopą jego łydkę. Chwycił ją pod udo i mocno do siebie przycisnął. Jej spódnica otoczyła ich oboje. Nie mógł czekać ani chwili dłużej. Wziął ją na ręce i położył na sofie. Zatrzymał się jeszcze tylko po to, by rozpiąć spodnie, a potem pochylił się i podsunął jej spódnicę aż do pasa. Powoli rozsunął jej nogi, aż lewa stopa znalazła się na podłodze. Sapnęła zdając sobie sprawę, jak bardzo jest wystawiona na jego spojrzenie. Zbyt późno próbowała złączyć nogi. - Nie. Proszę. Chcę cię widzieć. - Ukląkł koło sofy na jedno kolano. Czuł, że jej noga drży przy jego żebrach. Położył dłoń na gorącym, różowym wzgórku. Charlotte zadrżała. Na podłodze, koło niego, jej noga wygięła się w łuk w odpowiedzi na pieszczotę. - Baxter? - Koniuszek języka ukazał się między wargami i zaraz zniknął, gdy zaczęła cicho kwilić. Pochylił się wdychając cudowny zapach jej ciała. Cała jaśniała w świetle ognia. Rozdzielił delikatne fałdy skóry, by odkryć maleńki pączek. Pochylił głowę i pocałował ją tam z cudownym zadowoleniem. - Baxter. - Jej palce zacisnęły się na jego włosach. - O Boże, co ty robisz? Nie zwrócił uwagi na wydyszane pytanie ani na wszystkie kolejne błagania o wyjaśnienie. Językiem podniecał jej łechtaczkę, dopóki nie nabrzmiała. Nie przerywał, aż wreszcie Charlotte nie mogła już mówić. Gdy cicho jęknęła wbijając paznokcie w jego ramiona, szybko się podniósł, usadowił na niej i wszedł w jej ciasne, gorące wnętrze. Przywarła do niego biorąc go tak głęboko w siebie, że stali się jednym. W alchemii tego związku nie był już sam. Wszystko w nim zesztywniało. W następnej chwili doszedł do szczytu, odczuł gorący, oczyszczający ogień, który go uwolnił w sposób, jakiego nigdy jeszcze nie doznał. Na piecyku tliły się zioła. Wdychał je powoli, głęboko, rozkoszując się poziomem świadomości, na jaki się wzniósł. Niebawem będzie dysponował mocą. Był gotowy. - Odczytaj karty, kochana - szepnął. Wróżka odkryła trzy karty i przez długą chwilę patrzyła na nie. - Złoty gryf zbliżył się do feniksa - powiedziała wreszcie. - To się staje coraz bardziej fascynujące. - I coraz niebezpieczniejsze - ostrzegła. - To prawda. Ale niebezpieczeństwo przydaje smaczku. Wróżka położyła na stole kolejną kartę. - Związek gryfa z damą o czystych oczach staje się coraz silniejszy. - Wypływa z tego wniosek, że ona nie jest przypadkowym wątkiem w tym gobelinie - powiedział. Był zadowolony. Baxter? - Charlotte leniwie się przeciągnęła, przejechała palcami po włosach na jego piersi. - Już późno. - Wiem. - Niechętnie usiadł i spróbował się wyplątać z jej spódnicy. Wstał, poprawił spodnie i spojrzał na zegar. - Do świtu pozostała niecała godzina. Muszę iść. Hamilton będzie się denerwował. Charlotte szybko usiadła i podciągnęła stanik. - A co z biednym Norrisem? To chyba on będzie się bardziej denerwował. - Nie widziałem się z nim. - Baxter sięgnął po okulary, założył je, a potem chwycił koszulę. - Ale Hamilton twierdzi, że jest bardzo spokojny. - Może ten jego nienormalny spokój spowodowany jest transem? - Przeklęty mag. Będzie musiał odpowiedzieć na wiele pytań. - Baxter wygładził surdut i zawrócił, by się pożegnać. Na widok rozkosznie rozczochranej Charlotte rozpaczliwie pożałował, że ma tak naglące, spotkanie. - Gdy tylko będę coś wiedział, przyślę ci słówko. - Baxter, bądź ostrożny. - Z jej oczu zniknął ostatni ślad słodkiej namiętności. Wstała z sofy. - Jestem niespokojna. To była dziwna noc. I jest jeszcze coś, o czym nie zdążyłam ci powiedzieć. - Przyjdę do ciebie po południu... - Baxter gwałtownie przerwał, bo zobaczył na biurku zwiędniętą czerwoną różę. – To ten sam przeklęty kwiat, który już widziałem na balu. Chciałem cię o to zapytać, ale miałem inne zajęcia. Kto ci go dał? - To długa historia. Może poczekać, aż załatwisz sprawę Hamiltona. Nie zwrócił uwagi na lęk malujący się w jej oczach. Przebiegł gabinet i zrzucił różę z biurka. Wtedy zobaczył kartkę. Po karku przebiegł mu zimny dreszcz. - A to co? Słodki bilecik? - Zapewniam cię, że nie ma powodu do zazdrości. - Nie jestem zazdrosny. Nie mam tej gorącej natury, która jest potrzebna, by odczuwać tak śmieszne emocje. - To prawda. - Charlotte zamyśliła się. - Ale ja tak. - Co to, do diabła, znaczy? - Okropnie bym się czuła, gdyby jakaś kobieta przysłała ci kwiaty albo list. Baxtera zdumiała gwałtowność jej tonu. Przez chwilę to, co zobaczył w jej oczach, odwróciło jego myśli od listu. Zakasłał, bo trudno mu było wydobyć głos. - Wątpię, by jakakolwiek kobieta chciała przysyłać mi kwiaty. - Ach, nie bądź tego taki pewny. To cud, że nie musiałam odpędzać rywalek parasolką. I jak podejrzewam, zawdzięczam to tylko temu, że od dawna trzymasz się z dala od towarzystwa, więc nikt cię dobrze nie zna. To, że wolisz spędzać czas w laboratorium, okazało się dla mnie bardzo szczęśliwą okolicznością. Baxter poczuł, jak na policzki wypływa mu rumieniec