Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Potrafił rozpoznać kilka innych flag: Richesów, Teranosów, Mutelliów, Ekazów, Dyvetzów, Kanidarów... Pośrodku, największa ze wszystkich, powiewała cesarska chorągiew Korrinów: lew na szkarłatno-złocistym tle. Przybywających witały ogłuszające fanfary. Każdy z wchodzących - głównie mężczyźni, kobiet było jak na lekarstwo - zapowiadany był przez heroldów, wykrzykujących imiona i godności. Leto ze zdziwieniem spostrzegł, że szlachetnie urodzeni stanowią mniejszość w tłumie ambasadorów, polityków i płatnych sykofantów. Sam Leto nie czuł się przesadnie ważny ani nadzwyczajny, chociaż nosił tytuł księcia. Ostatecznie cóż znaczył przywódca rodu średniej wielkości w zestawieniu chociażby z premierem któregoś z najbogatszych rodów? Podlegała mu ludność oraz gospodarka Kaladanu i innych włości atrydzkich, ale było to niewiele w porównaniu z dominiami innych. Przez chwilę wydawało mu się, że jest małą rybką pośród rekinów, zaraz jednak odegnał od siebie takie upokarzające myśli. Stary Książę byłby gniewny. W samej już sali plenarnej zaciekawiło go, które z miejsc były ongiś przeznaczone dla rodu Verniusów; niewielką pociechą było to, że chociaż Bene Tleilax władali teraz Ix, nie dostąpią zaszczytu zasiadania w tych fotelach: Landsraad nigdy ich nie dopuści do swego ekskluzywnego klubu. Leto zazwyczaj wrogo odnosił się do takich uprzedzeń i utrwalonej pogardy, ale to był zupełnie swoisty przypadek. Sesję rozpoczął ciąg nie kończących się formalności. Leto, podobnie jak inni dostojnicy, zasiadł w obitej czarnym i kasztanowym pluszem ławie; Hawat zajął miejsce obok niego. Młodzieniec wszystko bacznie obserwował i zapamiętywał, długo jednak musiał czekać na moment, kiedy przyszła jego kolej. Przywódcy rodów nie uważali za stosowne uczestniczyć we wszystkich sesjach, a Leto szybko pojął dlaczego: błahe kwestie były omawiane rozwlekle i ze zbędnym krasomówstwem. Sprawy były drobne, ale dla ich rozstrzygnięcia spierano się wokół subtelności protokolarnych czy prawniczych. Leto chciał jednak, by jego wystąpienie godne było osoby po raz pierwszy występującej na tym forum. Kiedy wreszcie na tablicy pojawiła się zapowiedź, że teraz czas na niego, przez wielką, wypolerowaną posadzkę samotnie ruszył ku mównicy. Za nic nie chciał myśleć o sobie jako ledwie piętnastolatku; w pamięci przywołał dumną postać ojca i wrzawę, która wybuchła, kiedy obydwaj stali i trzymali za rogi łeb zabitego byka. Stanąwszy na trybunie, Leto spojrzał na mrowie zgromadzonych i głęboko zaczerpnął oddechu. System wzmacniaczy i głośników poniesie jego głos do najbardziej oddalonych słuchaczy, zaś nagrywarki szigarutowe zachowają każde słowo. To była ważna chwila; większość z siedzących na sali go nie znała, przypuszczał też, że wielu po raz pierwszy usłyszało jego imię. Czuł brzemię, które spoczęło na jego ramionach, bo przecież ta przemowa zadecyduje o tym, jakie wrażenie zrobi na innych dostojnikach Cesarstwa. Odczekał chwilę, aby być pewnym, że wszyscy wpatrują się w niegorchoć zarazem miał wątpliwości, jak wiele osób potrafi po tak długim wysiadywaniu w ławach odpowiednio się skupić. - Wielu z tutaj zebranych było przyjaciółmi i sojusznikami mego ojca, Paulusa Atrydy... - zaczął, by już następną część zdania cisnąć niczym granat -...który niedawno zginął, padając ofiarą podstępnego i zdradzieckiego zamachu. Zwrócił oczy ku miejscom, zajmowanym przez dwóch przedstawicieli Harkonnenów, których twarzy ani nawet imion nie znał. Sugestia była klarowna, chociaż nie zostało sformułowane jawne oskarżenie, gdyż Leto nie miał żadnych bezspornych dowodów. Stajenny Yresk zgodnie z jego życzeniem zmarł podczas śledztwa, a chociaż niejasno potwierdził współudział lady Heleny, nie podał żadnych konkretów dotyczących innych konspiratorów. Wygłoszone słowa miały więc przyciągnąć uwagę słuchaczy i to z pewnością udało się młodemu księciu. Harkonnenowie zaszeptali między sobą, rzucając nerwowe i gniewne spojrzenia na mównicę. Leto przestał ich jednak zaszczycać swym spojrzeniem i znowu spoglądał na całą salę. Dokładnie naprzeciw, w ławie rodu Mutelliów rozpoznał starego hrabiego Flamberta, którego, jak mówiono, pamięć opuściła już wiele lat temu, więc jako podręczny zasobnik informacji służył mu przysadzisty, niedoszły mentat, jasnowłosy mężczyzna o postawnej figurze, którego zadanie polegało na natychmiastowym udzielaniu starcowi niezbędnych danych. Głos Leta unosił nad salą tak czysty i wyraźny jak dźwięk boi w chłodny kaladański poranek. - Napis nad drzwiami cesarskiej sali audiencyjnej głosi: „Prawo to najwyższa z nauk”. Otóż staję tutaj dziś przed wami nie w swoim imieniu, lecz w imieniu dawnego Wysokiego Rodu, który dziś nie może tu się stawić, aby wystąpić w swojej obronie. Ród Verniusów był bliskim sojusznikiem mojej rodziny. Kilka osób jęknęło, inni poruszyli się niecierpliwie; dość już się nasłuchali o Verniusach