Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Uspokoi mi serce. Teraz mam serce zupełnie spokojne. Wrócę do domu." * * * Stefan usadowił się koło Ojca w kącie wagonu kolejowego w Kingsbridge. Jechali nocnym pociągiem do Cork. W chwili ruszania pociągu przypomniał sobie swój dziecinny podziw sprzed lat i każde wydarzenie pierwszego dnia pobytu w Clongowes. Teraz już nie żywił podziwu. Oto mroczniejące pola -uciekają wstecz, milczące słupy telegraficzne co cztery sekundy szybko migają w oknie, pociąg odrzuca za siebie słabo oświetlone stacyjki, na których czuwa kilku milczących kolejarzy, a stacyjki te lśnią przez chwilę w mroku jak iskry, które wyścigowy koń wykrzesuje spod kopyt. Słuchał bez współczucia słów ojca wywołującego w pamięci Cork i obrazy swej młodości; opowieść tę przerywały 'westchnienia lub pociąganie z płaskiej flaszeczki, ilekroć ukazywał mu się wizerunek któregoś ze zmarłych przyjaciół lub raptownie wspominał o celu obecnych odwiedzin. Stefan słuchał tego, lecz •nie mógł jakoś wzbudzić w sobie współczucia. Cienie tych nieboszczyków obce mu były "wszystkie z wyjątkiem wujka Charlesa, którego obraz ostatnimi czasy zacierał mu się w pamięci. Wiedział, że miano sprzedać z licytacji majątek ojca, a ponieważ tego rodzaju wywłaszczenie dotyczyło również jego, odczuwał to jako brutalny cios zadany przez świat jego wyobraźni. W Maryborough zasnął. Gdy obudził się, pociąg mi 92 nął już Mallow, a ojciec spał w najlepsze, wyciągnąwszy się na drugiej ławce. Zimne światło świtu sączyło się na okolicę, na bezludne pola, na pozamykane chałupy. Senny lęk więził mu jeszcze duszę, gdy przyglądał się martwemu krajobrazowi i gdy od czasu do czasu dochodziło go głębokie westchnienie ojca lub nagłe jego poruszenie się przez sen. Sąsiedztwo niewidocznych, śpiących pasażerów napełniało go niesamowitą obawą, jak gdyby przed jakąś krzywdą z ich strony, więc zaczął się modlić, by wkrótce nastał dzień. Modlitwa ta, nie skierowana ani do Boga, ani do żadnego ze świętych, rozpoczęła się dreszczem, gdyż chłodny wiatr poranny wśliznął mu się pod nogi przez szparę u spodu wagonowych drzwiczek, a skończyła lawiną bezsensownych słów, które wygłaszał do wtóru natrętnemu rytmowi pociągu. Słupy telegraficzne stanowiły w przerwach czterosekundowych nieme znaki taktów w pędzących nutach tej muzyki. Ta wściekła muzyka uciszyła w nim lęk, więc oparłszy się o ramę okienną znów przymknął powieki. Wczesnym jeszcze rankiem jechali kariolką przez Cork. Stefan położył się później spać w pokoju, hotelu "Wiktoria". Jasny, ciepły blask słoneczny płynął przez okno wraz z hałasem ulicznego ruchu. Ojciec stał przed toaletą i bardzo starannie oglądał sobie włosy, twarz i wąsy, wyciągając szyję nad dzbanem i skłaniając ją w bok, by lepiej widzieć. Podczas tego nucił sobie, szczególnie jakoś akcentując i układając słowa: Kojarzy stadła Głupota, młodość. A więc, najdroższa, Próżne twe krzyki; Ran nie wyleczy Ten, co odwlecze, Więc ja pojadę Do Hameryki. Dziewczę me piękne, Dziewczę me smukłe. 93 Jak dobra wódzia Krew mi rozgrzewa; Lecz jak gorzała Mocno zwietrzała Mierzi i ziębi Przekwitła dziewa. Świadomość słonecznego, ciepłego miasta za oknem i miękkie tremola, którymi ojciec ukwiecał dziwnie smętną a pogodną melodię, spędziły Stefanowi z duszy mgłę przykrego 'nocnego nastroju. Wstał szybko, żeby się ubrać, a gdy piosenka urwała się, rzekł: - To już ładniejsze aniżeli te inne twoje ballady; - Naprawdę? - zapytał pan Dedalus. - Podoba mi się - stwierdził Stefan. - To ładna stara melodia - powiedział pan Dedalus kręcąc koniuszki wąsów. - Ach, gdybyś słyszał, jak ją śpiewał Mick Lacy! Biedny Miok Lacy! Śpię-. wał ją zawsze z takimi obiegnikami i ozdobnikami, że trudno powtórzyć. Ten ci umiał śpiewać ballady; Pan Dedalus zamówił na śniadanie kiszkę, a podczas jedzenia wziął kelnera w krzyżowy ogień pytań na tematy miejscowe. Po największej części nie mogli się nawzajem zrozumieć, kiedy bowiem padało jakieś nazwisko, kelner miał na myśli jego obecnego właściciela, a pan Dedalus ojca lub, być może, dziadka. - No, spodziewam się, że nie przenieśli nigdzie Queen's College - rzekł pan Dedalus - bo chciałbym pokazać tę szkołę mojej latorośli. Wzdłuż Mardyke drzewa były w kwieciu. Weszli w obręb szkoły, na podwórze, oprowadzani przez gadatliwego furtiana. Posuwali się jednak po żwirze z przerwami, przystając co kilkanaście kroków za każdą jego odpowiedzią. - Ach, co też pan powiada? Więc biedny Pottiebelly nie żyje? - Nie żyje, proszę pana. Umarł, mój panie. W czasie tych przystanków Stefan stał w zakłopotaniu za plecami ojca i furtiana, gdyż sprawy tę 94 nie ciekawiły go i niecierpliwie czekał na podjęcie powolnej wędrówki. Gdy przeszli przez podwórze, niecierpliwość spotęgowała się w nim do najwyższego stopnia. Dziwił się, że ojciec, skądinąd niegłupi i nienaiwny, tak łatwo idzie na lep służalczych słów furtiana, a żywy południowy akcent, który tak go bawił przez cały ranek, obecnie raził mu słuch. Weszli do sali anatomicznej, w której pan Dedalus przy pomocy furtiana zaczął szukać swoich inicjałów na pulpitach ławek. Stefan nie poszedł za nimi. Mrok i cisza sali oraz unosząca się w niej atmosfera wytężonej, suchej nauki przygnębiały go bardziej niż kiedykolwiek. Na jednym z pulpitów wyczytał słowo foetus, wycięte kilkakrotnie w poczerniałym i poplamionym drzewie. Nagłe pojawienie się tego [wyrazu wzburzyło mu krew; miał uczucie, że znajduje się w otoczeniu nieobecnych studentów tej szkoły. Aż cofnął się przed tymi ludźmi. Wizja ich życia, której nie były w stanie wywołać słowa ojca, zamajaczyła mu przed oczami, kiedy ujrzał słowo wycięte na pulpicie. Jakiś szeroki w barach, wąsaty student z powagą wycina litery scyzorykiem. Reszta studentów stoi i siedzi wokół niego, śmiejąc się ze snycerskiego wyczynu. Ktoś trąca go w łokieć. Gruby student zwraca się do sprawcy z marsem na czole. Ma na sobie luźne szare ubranie i żółte buty. Zawołano Stefana. Szybko zbiegł ze stopni amfiteatru, aby znaleźć się możliwie najdalej od tej wizji, pochylił się jak najniżej nad inicjałami ojca i ukrył w ten sposób zaczerwienione oblicze. Jednak gdy szedł z powrotem przez podwórze w Stronę bramy, słowo to i wizja tańczyły mu przed oczami