Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Naziemna kolejka przemknęła z hałasem o czwartej trzydzieści nad ranem. Starsza kobieta zdawała sobie sprawę, jak ogromnego poświęcenia wymaga samodzielne wychowywanie dziecka. Potrzeba było bezgranicznego oddania, ogromnej pasji, by zrobić wszystko dla dziecka, które nigdy nie pozna własnego ojca. Jean przyjrzała się swemu maleństwu następnego ranka, gdy pielęgniarka przyniosła je po raz pierwszy do karmienia. Patrzyła na maleńką buzię, ciemne, jedwabne włoski, które wytrą się niebawem, jak mówiły pielęgniarki. Czuła instynktownie, że będzie musiała poświęcić wszystko dla tego maleństwa. Nie przerażało jej to jednak. Tego właśnie chciała. Dziecka Andy'ego. To był ostatni prezent od niego. Będzie troszczyła się o nie i zrobi wszystko, by mu zapewnić to, co w życiu najlepsze. Będzie żyła, oddychała, pracowała tylko dla niej. Gotowa jest oddać temu dziecku całą swą duszę. Podczas gdy usteczka jak pączek róży, ssały pierś Jean, ona uśmiechała się na myśl o tym nie znanym dotąd uczuciu. Trudno jej było uwierzyć, że upłynęły dwadzieścia cztery godziny, odkąd dowiedziała się o śmierci Andy'ego. Do pokoju weszła pielęgniarka, żeby zobaczyć, jak przebiega karmienie. Obie radziły sobie jednak doskonale. Dziecko było stosunkowo duże, biorąc pod uwagę fakt, że urodziło się o cztery tygodnie za wcześnie. — Wygląda na to, że ma świetny apetyt. — Kobieta w wykrochmalonym, białym fartuchu i czepku na głowie, przyglądała się matce i niemowlęciu. — Czy tatuś już ją widział? Nie mogła przecież wiedzieć... nikt nie wiedział... nikt poza Jean i Helen Weissman. Oczy Jean wypełniły się łzami i pokręciła przecząco głową. Pielęgniarka poklepała ją po ramieniu, nic nie rozumiejąc. Nie, tatuś jej nie widział i nigdy nie zobaczy. — Jak będzie miała na imię? Zastanawiali się nad tym w listach i wreszcie wybrali imię dla dziewczynki, mimo że oboje mieli nadzieję, że to będzie chłopiec. To zabawne, ale po chwili zaskoczenia i niemal rozczarowania dziewczynką, teraz Jean uważała, że to najwspanialsze, co mogło ją spotkać. Tak jakby od początku dokonała takiego właśnie wyboru. Widać natura wiedziała, co dla niej najlepsze. Gdyby urodził się chłopiec, dostałby imię po ojcu. Ale Jean już miała imię dla dziewczynki, które jej się podobało i nadeszła właśnie chwila, kiedy miała wypowiedzieć je po raz pierwszy. Jej oczy błyszczały dumą, tuląc niemowlę odparła: — Nazywa się Tana Andrea Roberts. — Tana.... Uwielbiała melodię tego imienia i doskonale pasowało ono do jej córeczki. Pielęgniarka uśmiechała się, odbierając małe zawiniątko po zakończonym karmieniu. Zgrabnym ruchem poprawiła pościel i spojrzała na Jean. Proszę teraz odpocząć, pani Roberts. Przyniosę pani Tanę, gdy będzie gotowa. Drzwi zamknęły się za nimi, a Jean leżała z głową opartą na poduszkach, starając się nie myśleć o Andym, tylko o dziecku.... Nie chciała myśleć o tym, jak zginął, o tym, co mu zrobili... czy wzywał ją w obliczu śmierci... Wydała z siebie cichy jęk obracając się, by poleżeć na brzuchu, po raz pierwszy od miesięcy. Wtuliła twarz w poduszkę i jęczała tak długo, aż wreszcie zapadła w sen. Śniła o jasnowłosym chłopcu, którego kochała... i dziecku, które jej pozostawił... Tana... Tana... Rozdział trzeci Jean Roberts podniosła słuchawkę telefonu od razu po pierwszym dzwonku. W ciągu kilkunastu lat intensywnej pracy nauczyła się wykonywać swoje obowiązki bardzo sprawnie i z dużą dozą profesjonalizmu. Zaczęła tu pracować dwanaście lat temu. Miała wtedy dwadzieścia osiem lat, Tana sześć. Jean nie mogła już znieść myśli o nudnej pracy sekretarki w kolejnym biurze adwokackim. W ciągu sześciu lat zmieniła trzy miejsca pracy i każde następne zajęcie wydawało się jej jeszcze mniej ciekawe. Ponieważ jednak dostawała niezłą pensję, nie szukała innej posady ze względu na Tanę. Ona zawsze stała na pierwszym miejscu. Była oczkiem w głowie Jean. — Na litość boską, daj dzieciakowi odetchnąć... —powiedziała kiedyś jedna z jej koleżanek z pracy. Od tej pory Jean traktowała ją ozięble. Wiedziała dokładnie, co ma robić. Zabierała Tanę do teatru, na balet, do muzeów, bibliotek, galerii sztuki i na koncerty. Starała się, by dziewczynka mogła uczestniczyć we wszelkich wydarzeniach kulturalnych, na jakie Jean było stać. Niemal wszystkie pieniądze wydawała na edukację i rozrywki córki. Całą rentę po Andym udawało jej się odkładać. Tana nie była jednak zepsuta. Jean chciała, by jej córka zaznała tego, co w życiu najlepsze i czego tak bardzo jej samej brakowało. To było bardzo ważne. Trudno teraz ocenić, czy tak samo wyglądałoby ich życie, gdyby był z nimi Andy. Najprawdopodobniej wynająłby łódź i zabrałby je na Long Island Sound. Od małego uczyłby Tanę pływać, zbierać mięczaki, biegałby z nią po parku, jeździliby na wycieczki rowerowe... rozpieszczałby swoją śliczną, jasnowłosą córeczkę, która wyglądała dokładnie tak samo jak on. Szczupła, zgrabna, zielonooka blondynka, z tym samym co ojciec figlarnym uśmieszkiem na twarzy. Pielęgniarki w szpitalu miały rację. Jedwabiste, czarne włoski wytarły się wkrótce po urodzeniu i zastąpiła je burza bladozłotych kędziorków. Potem zaczęły bardziej przypominać złociste, proste łany zboża. Wyrosła na śliczną dziewczynkę i Jean była z niej bardzo dumna. Gdy Tana miała dziewięć lat, Jean udało się przenieść ją ze szkoły publicznej do szkoły Panny Lawson. Miało to dla niej wielkie znaczenie, a dla dziewczynki była to wspaniała szansa na lepszą przyszłość. Artur Durning okazał się bardzo pomocny w tej sprawie, mimo że nazywał to tylko drobną przysługą. Wiedział, jak istotną kwestią było umieszczenie dziecka w dobrej szkole. Sam miał dwoje dzieci, które chodziły do ekskluzywnych szkół: Cathedral i Williams w Greenwich. Były starsze od Tany; jedno o dwa, a drugie o cztery lata. Jean dostała tę posadę przez przypadek. Artur Durning kilkakrotnie przychodził do biura, w którym pracowała. Odbywał długie konferencje z jednym z właścicieli, Martinem Pope. Pracowała dla Pope'a, Madisona i Watsona już dwa lata i umierała z nudów. Ponieważ jednak płacili jej nieźle, nie mogła pozwolić sobie na to, żeby się zwolnić i szukać jakiejś pracy „dla przyjemności". Musiała pamiętać o Tanie. Myślała o niej w dzień i w nocy. Celem jej życia było wychowanie córki. To właśnie powiedziała Arturowi, kiedy zaprosił ją na drinka po dwóch miesiącach przypadkowych spotkań w biurze Martina Pope'a. Artur i Marie żyli wtedy w separacji — Marie przebywała w „prywatnej klinice" w Anglii. On niechętnie o tym mówił, a Jean nie naciskała