Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jessika stała na wprost południowych okien. Niewidzącymi oczami spoglą- dała na gęstniejące kolory wieczoru za łąką i rzeką. Słyszała nie słysząc pytania Mat- ki Wielebnej. Kiedyś odbyła się inna próba —jakże wiele lat temu. Chuda jak patyk dziewczynka o włosach koloru miedzi, z ciałem rozdartym wichrami dojrzewania, weszła do studia Matki Wielebnej Gaius Helen Mohiam, Cenzorki Przełożonej Aka- demii Bene Gesserit na Waliach IX. Jessika spojrzała w dół na swoją prawą dłoń, roz- prostowała palce; ożyła w niej pamięć bólu, trwogi, gniewu. — Biedny Pauł — wyszeptała. — Pytałam o coś, Jessiko! Głos starej kobiety był oschły, władczy. — Co? Och... — Jessika otrząsnęła się ze wspomnień przeszłości i odwróciła twarzą do Matki Wielebnej, siedzącej plecami do kamiennej ściany między dwoma zachodnimi oknami. — Co mam ci powiedzieć? — Co masz mi powiedzieć? Co masz mi powiedzieć? — starczy głos rozbrzmie- wał tonem szyderczego przedrzeźniania. — No i urodziłam syna! — wybychnęła Jessika. I zrozumiała, że celowo spro- wokowano ją do tego wybuchu. — Przykazano ci rodzić Atrydom same córki. — To znaczyło dla niego bardzo wiele — broniła się Jessika. — A ty w swej pysze pomyślałaś, że wydasz na świat Kwisatz Haderach! — Przeczuwałam taką możliwość. — Myślałaś jedynie o tym, że książę pragnie syna — warknęła stara. — A jego pragnienia się tutaj nie liczą. Można było wydać córkę Atrydów za dziedzica Harkon- nenów i załatać dziurę. Beznadziejnie pokomplikowałaś sprawy. Możjemy teraz stra- cić oba drzewa genealogiczne. 25' — Nie jesteście nieomylne — powiedziała Jessika. Skrzyżowała wzrok z nieru- chomym spojrzeniem starych oczu. Po chwili stara kobieta zamruczała: — Co się stało, to się nie odstanie. — Ślubowałam nigdy nie żałować swej decyzji — powiedziała Jessika. — Jakżeż szlachetnie — zadrwiła Matka Wielebna. — Nic nie żałować. Inaczej zaśpiewasz jako zbieg z ceną wyznaczoną na swą głowę, kiedy wszystkie dłonie pod- niosą się przeciwko tobie i będą nastawać na życie twoje i twojego syna. Jessika pobladła. — Czy nie ma innego wyjścia? — Innego wyjścia? I to pyta Bene Gesserit? — Pytam jedynie, co widzisz w przyszłości przy pomocy swych nadzwyczajnych talentów. — Widzę w przyszłości to, co widziałam w przeszłości. Wiesz, jak świat się to- czy. Rodzaj ludzki świadom jest swej śmiertelności i lęka się, by jego dziedziczność nie uległa stagnacji. Ma to we krwi — ów pęd do krzyżowania linii genetycznych bez żadnego planu. Imperium, kompania KHOAM, wszystkie rody wysokie jak unoszo- ne na falach patyki. — KHOAM — mruknęła Jessika. — Przypuszczam, że ustalono już nowy roz- dział łupów z Arrakis. — Czymże jest KHOAM, jak nie wiatrowskazem zaledwie naszych czasów. Im- perator ze swoimi przyjaciółmi dysponują obecnie pięćdziesięcioma dziewięcioma, przecinek sześćdziesiąt pięć procentami głosów zarządzających. Niewątpliwie liczą się zyski i gdy pozostali zwęszą takie same korzyści, należy się spodziewać, że liczba jego głosów wzrośnie. To jest mechanizm historii, dziewczyno. , — To jest niewątpliwie to, czego mi teraz potrzeba — powiedziała Jessika. — Wy- kładu z historii. . — Nie podkpiwaj, dziewczyno! Wiesz równie dobrze jak ja, jakie siły nas ota- czają. Mamy cywilizację na bazie trójkąta: dwór imperialny we wzajemnej przeciw- wadze z rodami wysokimi Landsraadu, a pomiędzy nimi Gildia ze swoim przeklętym monopolem na komunikację międzygwiezdną. W polityce trójkąt jest najmniej sta- bilną konstrukcją. Byłoby i tak nie najlepiej, nawet bez kłopotów z feudalną kulturą handlową, która odwraca się od większości nauk. — Patyki niesione przez fale — powiedziała Jessika z goryczą. — A ten patyk tutaj to jest książę Leto, a ten drugi to jego syn, a tamten to... — Och, zamknij się, dziewczyno. Wdałaś się w to wiedząc, na jak cienkiej tan-, czysz linie. — „Jestem Bene Gesserit; istnieję, aby służyć" — zacytowała Jessika. — Prawda — powiedziała stara kobieta. — A teraz możemy liczyć jedynie na uniknięcie powszechnej pożogi i ocalenie tego, co się da, z kluczowych linii genealo- gicznych. Jessika przymknęła oczy czując łzy cisnące jej się pod powieki. Przezwyciężyła wewnętrzne rozdygotanie, drżenie, nierównomierny oddech, oszalały puls, potnie- nie dłoni. Po chwili odezwała się: 26 — Zapłacę za swój błąd. — I twój syn zapłaci z tobą. — Będę go chronić, jak tylko potrafię. — Chronić! — warknęła stara kobieta. — Dobrze wiesz, czym to grozi! JeśH za 'bardzo będziesz chroniła swego syna, Jessiko, to nie będzie miał nawet tyle siły, by wypełnić jakiekolwiek przeznaczenie. Jessika odwróciła się, spojrzała za okno na zapadające ciemności. — Czy jest aż tak okropna, owa planeta Arrakis? — Wystarczająco, choć niezupełnie. Missionaria Protectiva nieco ją zmiękczyła. Matka Wielebna dźwignęła się z krzesła, wygładziła fałdę togi. — Wezwij chłopca. Niedługo muszę jechać. — Naprawdę musisz? Głos starej kobiety złagodniał. — Jessika, dziecko, chciałabym zająć twoje miejsce i wziąć twoje cierpienia na siebie. Ale każda z nas musi iść w swoją stronę. — Wiem. — Jesteś mi tak droga jak własna córka, ale nie mogę dopuścić, by kolidowało to z obowiązkiem. — Rozumiem...konieczność. — Jessiko, obie wiemy, co zrobiłaś i dlaczego to zrobiłaś. Ale życzliwość zmu- sza mnie do wyznania, że mała jest szansa, aby twój chłopiec był Integralnością Bene Gesserit. Nie możesz pozwolić sobie na zbyt wielkie nadzieje. Jessika starła łzy z kącików oczu. W tym geście był gniew. — Sprawiłaś, że znowu czuję się jak mała dziewczynka recytująca swą pierwszą lekcję. 2 trudem wydusiła z siebie słowa: — „Istoty ludzkie nie mogą nigdy poddać się zwierzętom". -Wstrząsnął nią tłu- miony szloch, dodała cicho: — Jestem taka samotna. — To powinna być jedna z prób — powiedziała stara kobieta. — Ludzie są pra- wie zawsze samotni. Wezwij teraz chłopca. Miał długi, straszny dzień. Lecz miał też i czas na przemyślenia i zapamiętanie, a ja muszę go jeszcze wypytać o te jego sny