Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie umiejąc sobie odpowiedzieć, po co zajmuje się przybłędą, czuł coś w rodzaju zadowolenia. Może to sprawił fakt, że chłopak w końcu okazał się uległy, może poczucie spełnionego obowiązku wobec skrzywdzonego, a może inne jeszcze jakieś nieuświadomione uczucia, w każdym razie gospodarz był teraz pogodny, niemal wesół. Wyciągnął cały zapas kiełbasy, nieco zeschnięty żółty ser, chleb, masło, a nawet wyszperał dżem śliwkowy, bo pomyślał, że tego wszystkiego może być za mało dla chłopaka, który zapewne jest bardzo głodny. Nastawił czajnik i zaparzył świeżą herbatę. Kiedy ustawił jedzenie na stole w pokoju, uśmiechnął się sam do siebie. Przez długą chwilę stał przed szafką w pokoju i zastanawiał się. W końcu otworzył drzwiczki. Stała tam napoczęta półlitrówka wódki, otoczona niewielkimi kieliszkami. Ujął butelkę w dłoń i patrzył na nią. Wahał się. Sam poczuł ochotę na kieliszek. Nalał więc sobie, wypił szybko, ukradkiem spoglądając ku łazience, czy gość nie zaskoczy go, po czym schował butelkę i kieliszek na powrót do szafki. Chłopak wyszedł z łazienki. W przyciasnej piżamie wyglądał nieco śmiesznie, ale był czysty, zaczerwieniony od ciepłej wody. Lśniły wilgocią przylizane włosy. Był jakiś bezbronny w tym stroju i boso. 11 – Weź moje pantofle – gospodarz podsunął mu łapcie. Chłopak bez protestu włożył je i wszedł do pokoju. Stanął zdumiony na widok zastawionego stołu. Gospodarz z uciechą patrzył na jego zaskoczoną, minę. – Coś tak zbaraniał – powiedział wesoło. – Siadaj, na pewno jesteś głodny. Chłopak chciał coś powiedzieć, może zaprotestować, może podziękować, ale przełknął tylko ślinę i bez słowa zajął miejsce przy stole. Nawet nie czekał na zaproszenie, od razu sięgnął po chleb. Nie umiał zapanować nad sobą. Był głodny i nagle wszystko przestało go obchodzić. Rzucił się na jedzenie z żarłocznością wilka w czasie surowej zimy. Cztery grube na dwa palce pajdy chleba z kiełbasą i serem połknął w oka mgnieniu. I dopiero wtedy sięgnął po herbatę. Wypił całą szklankę niemal jednym haustem i jęknął: – Och, ale mi się chciało pić. – Naleję ci jeszcze – gospodarz, który zaledwie zdążył zjeść jedną kromkę chleba, wstał, poszedł do kuchenki i po chwili wrócił z pełną szklanką, którą postawił przed gościem. Chłopak nagle odsunął talerzyk. Podniósł głowę, popatrzył na swego dobroczyńcę. Ten wytrzymał jego wzrok. Nawet uśmiechnął się zachęcająco: – Jedz jeszcze. Ale chłopak pokręcił przecząco głową i niespodziewanie powiedział: – Dziwny facet z pana. – Tak myślisz? Dlaczego? – No pewnie! Jak mnie tamci obskoczyli, to pan ratował. A mógł pan nieźle oberwać. – Mogłem. – Potem jak mnie męczyli gliniarze, to pan też ich wykołował. Czemu? – Sam nie wiem. – Naprawdę? – Nie możesz tego zrozumieć – gospodarz uśmiechnął się – że obcy jegomość cię ratuje, co? – No właśnie. – Nie martw się, ja też tego nie rozumiem. – O, to jednak mam rację, że pan jest dziwny. – Myślisz pewnie, że trochę stuknięty, co? Chłopak zaczerwienił się. Opuścił wzrok. Gospodarz nadal lekko się uśmiechał. – Zjedz jeszcze coś – podsunął mu talerzyk z dżemem. – Już się najadłem – chłopak pokręcił odmownie głową. – Chyba sobie pójdę. – Nie wstawał jednak, siedział z opuszczonymi oczyma, trochę przygaszony, niepewny, jak powinien postąpić. Gospodarz uważnie mu się przyglądał. Teraz był to już całkiem inny chłopak. Stracił sporo ze swej dzikości, był wręcz bezradny i speszony. – Mógłbyś mi chociaż powiedzieć swoje imię – odezwał się gospodarz. – A po co to panu? – chmurnie odparł chłopak. – Przecież zaraz sobie pójdę i więcej się nie zobaczymy. – Nie chcesz zostawiać po sobie śladów? – Co? – żachnął się i oczy mu zabłysły. Natychmiast zrobił się czujny. Wyprostował się, odchylił głowę do tyłu i patrzył wyczekująco na gospodarza. – Niech pan nie myśli, że... Niczego się nie boję... – Jak chcesz – gospodarz wzruszył ramionami. – Nie mam zamiaru cię badać ani pchać nosa do twoich spraw. Ale jak już jesteśmy razem, to powinniśmy się trochę poznać. Nawet nie wiem, jak mam cię nazywać. – Kostek – burknął chłopak. 12 – W porządku. Ja się nazywam Karaś. Józef Karaś. Nie musisz się mnie bać ani przede mną spowiadać. Nie jestem ani milicjantem, ani prokuratorem, ani sędzią. Jestem zwyczajnym emerytem. Pewnie trochę zwariowanym, jak to pomyślałeś. – Ja nie... Przepraszam... – bąknął chłopak. – Nie czuję się obrażony. Zapadło trochę niezręczne milczenie. Gospodarz zamyślił się. Nie jadł prawie nic, po przeżytych emocjach stracił apetyt. Miał znów ochotę na kieliszek wódki, ale nie chciał wyciągać butelki, bo musiałby poczęstować gościa, a uważał, że nie powinien tego czynić. Chłopak zaś spod oka obserwował starszego mężczyznę i nie wiedział, jak postąpić. Wreszcie poruszył się. Nie patrząc gospodarzowi w oczy powiedział: – To ja już sobie pójdę. – A masz dokąd iść? – Nieważne – zrobił ruch, jakby się chciał podnieść. Karaś machnął dłonią. – Siedź, chyba ci się nie spieszy? – Pewnie że nie – skwapliwie zgodził się Kostek. Dopił herbaty. Z kieszeni spodni wygrzebał zmiętą paczkę sportów. – Można? – zapytał. Karaś skinął głową i chłopak zapalił. Zaciągnął się głęboko, z przyjemnością. Nagle zreflektował się: – Może pan? – Dziękuję, palę fajkę, i to tylko czasem, ale ty się nie krępuj, dym mi nie przeszkadza, nawet lubię... Było już późno. Przez otwarte okno płynęło chłodne, przyjemne powietrze, z pustej ulicy nie dobiegały żadne odgłosy. Tylko skądś od sąsiadów rozlegały się dźwięki muzyki ze zbyt głośno nastawionego radia. Karaś dostrzegł, że chłopak jest zmęczony. Powstrzymywał ziewnięcia, oczy mu przygasły, powieki opadały