Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
A poza tym nawet odporny na wstrz¹sy œrodek wybuchowy wybuchnie pewnie i bez detonatora, jeœli spuœciæ go z wysokoœci przesz³o trzech kilometrów. Odchyli³ dr¹¿ek w lewo do oporu. Centrum Obywatelskie pod nimi zaczê³o siê powoli obracaæ, jakby umieszczone by³o na gigantycznej osi. — Nie, sukinsynu! — wrzasn¹³ jeszcze raz Ed i nagle coœ w rodzaju m³otka walnê³o Ralpha w bok, niemal go parali¿uj¹c i prawie ca³kiem odbieraj¹c dech. D³oñ zeœlizgnê³a mu siê z dr¹¿ka, a tymczasem Ed uderzy³ go po raz drugi, tym razem pod pach¹. Uda³o mu siê odzyskaæ kontrolê nad samolotem, szarpn¹³ dr¹¿ek, i centrum, które przeœlizgnê³o siê ju¿ w stronê krawêdzi szyby, obracaj¹c siê powoli, wróci³o na jej œrodek. Ralph chwyci³ dr¹¿ek. Ed opar³ mu d³oñ na czole i pchn¹³ mocno. — Czemu nie potrafi³eœ pilnowaæ w³asnych spraw! — war- kn¹³. — Czemu upar³eœ siê wtr¹caæ! — Podwin¹³ wargi, wy- szczerzy³ zêby we wœciek³ym grymasie. Samo zdumienie, ¿e ktoœ pojawi³ siê w lec¹cym samolocie, powinno go sparali¿o- waæ, ale jakoœ nie sparali¿owa³o. Oczywiœcie, ¿e nie! Przecie¿ to szaleniec! I nagle Ralph wrzasn¹³ panicznie „wewnêtrznym" g³osem. [Kloto! Lachesis! Pomó¿cie, na litoœæ bosk¹!] Nic. Nie odczu³ nawet, by krzyk ten siê z niego wydosta³. Bo 601 i czemu mia³by to odczuæ? Znajdowa³ siê na poziomie Krót- koterminowych, a to znaczy³o, ¿e zdany jest wy³¹cznie na siebie. Od Centrum Obywatelskiego dzieli³o ich niespe³na trzysta metrów. Ralph widzia³ wyraŸnie ka¿d¹ ceg³ê, ka¿de okno, ka¿d¹ stoj¹c¹ na zewn¹trz osobê... Prawie rozpoznawa³, kto niesie transparent, a kto nie. Ludzie patrzyli w niebo ciekawi, co te¿ tam robi ten zwariowany samolot. Na ich twarzach nie by³o jeszcze strachu, ale za dwie — trzy sekundy... Znów skoczy³ na Eda, ignoruj¹c parali¿uj¹cy ból w boku. Zamachn¹³ siê praw¹ piêœci¹, kciukiem podpar³ ostry czubek kolczyka, staraj¹c siê jak najbardziej wysun¹æ go spomiêdzy palców. Stary Kawa³ z Kolczykiem zadzia³a³ przeciw Karmazyno- wemu Królowi, lecz Ralph by³ wówczas wy¿ej, no i lepiej wykorzysta³ element zaskoczenia. Tym razem te¿ wymierzy³ w oko, ale Edowi uda³o siê uchyliæ w ostatniej chwili i ostrze tylko skaleczy³o mu twarz tu¿ nad koœci¹ policzkow¹. Machn¹³ rêk¹, jakby ogania³ siê od uprzykrzonej muchy. Lew¹ d³oni¹ nadal zaciska³ dr¹¿ek* Ralph rzuci³ siê na dr¹¿ek. Piêœæ Eda trafi³a go w czo³o nad lewym okiem i odrzuci³a na fotel drugiego pilota. Kabinê wype³ni³ czysty i wysoki dŸwiêk, jakby ktoœ uderzy³ w znaj- duj¹cy siê miêdzy nimi kamerton. Œwiat poszarza³ i rozmy³ siê jak na gazetowej fotografii. [RALPH! POŒPIESZ SIÊ!\ Krzycza³a Lois, wyraŸnie przera¿ona. Wiedzia³, czego siê boi. Czas ju¿ mu siê koñczy³. Zosta³o jakieœ dziesiêæ, najwy¿ej dwadzieœcia sekund. Zaatakowa³ znowu, tym razem jednak jego celem nie by³ ani Ed, ani dr¹¿ek, lecz przyklejona nad wysokoœciomierzem fotografia Helen i Natalie. Zerwa³ j¹, podniós³ w górê, zacz¹³ gnieœæ w palcach... Nie wiedzia³, jakiej reakcji oczekiwa³, ale reakcja Eda Deep- neau przeœcignê³a jego najœmielsze marzenia. — Oddaj je! — wrzasn¹³ Ed i zapominaj¹c o dr¹¿ku, rzu- ci³ siê do wzniesionej rêki. W tym momencie Ralph dostrzeg³ w nim to, co widzia³ ju¿ wczeœniej — tego dnia, kiedy Ed pobi³ ¿onê — cz³owieka g³êboko nieszczêœliwego, przera¿o- nego tym, ¿e rz¹dz¹ nim si³y nie do opanowania. £zy nie tylko b³yszcza³y mu w oczach, lecz tak¿e ciek³y po poli- czkach. 602 Czy¿by p³aka³ ca³y czas? — Oddaj je! — wrzasn¹³ znowu Ed i Ralph ju¿ wcale nie by³ pewien, czy to on jest adresatem tego ¿¹dania. Byæ mo¿e jego by³y s¹siad krzycza³ do istoty, która wtargnê³a w jego ¿ycie, rozejrza³a siê dooko³a .sprawdzaj¹c, czy teren bezpieczny, a potem po prostu je przejê³a. Kolczyk Lois lœni³ w policzku Eda jak barbarzyñski ornament pogrzebowy. — Oddaj je! — wrzasn¹³. — One s¹ moje! Ralph trzyma³ pogniecion¹ fotografiê tu¿ poza zasiêgiem wymachuj¹cych panicznie r¹k. Ed podskoczy³ w fotelu, pas bezpieczeñstwa wbi³ mu siê w ¿o³¹dek i w tym momencie Ralph waln¹³ go ze wszystkich si³ w grdykê