Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie, nie, bo każdy już na pierwszy rzut oka mógł poznać, że wprawdzie ci jego Murzyni może i pochodzą (i prawdopodobnie pochodzili) z kraju znacznie starszego niż Wirginia czy Karolina, ale że na pewno to nie jest kraj spokojny. I każdy już od razu na pierwszy rzut oka mógłby poznać po jego twarzy, że on by wolał Rzekę i nawet pewność stryczka od tego, co musiał przedsięwziąć, nawet gdyby wiedział, że na tej ziemi, którą kupił, czeka na niego zakopane złoto. Nie. Ja nie zamierzam wcale bronić Ellen ani też nie zamierzam bronić siebie samej. Jeszcze mniej bronię siebie, boja przed przyjęciem jego oświadczyn miałam dwadzieścia lat czasu na to, żeby mu się przypatrzyć, a Ellen miała ich tylko pięć. Pięć lat nawet nie na to, żeby go widzieć, ale tylko na to, żeby słyszeć o jego poczynaniach od osób trzecich - słyszeć tylko połowę prawdy, bo, jak się zdaje, o połowie tego, co on rzeczywiście robi, nie wiedział nikt, a znów połowy tego, co było wiadomo, żaden mężczyzna nie powtórzyłby swojej żonie, a cóż dopiero młodemu dziewczęciu. Bo on po przybyciu tutaj przez całe pięć lat urządzał pokazy osobliwości, a Jefferson płaciło mu za tę rozrywkę osłanianiem go przynajmniej tak dalece, że żonom i córkom nie mówiono, co to takiego. Więc Ellen miała mało czasu na to, żeby mu się przedtem przypatrzyć. Ale ja miałam całe życie. Te lat dwadzieścia zwę mym całym życiem, bo najwidoczniej dla jakiejś przyczyny, której się niebu wyjawić nie chciało, mym przeznaczeniem było życie skończyć w pewne wiosenne popołudnie kwietnia lat temu z górą już czterdzieści trzy, bo przecież tego, co ciągnęłam później, nie mógłby nazwać życiem nikt... ktoś nawet, kto życia w pełnej treści tego słowa zaznał tak mało, jak ja go zaznałam od kwietniowego tego popołudnia. Widziałam, co stało się z Ellen, z moją siostrą. Widziałam, jak żyła w samotności nieomal pustelniczej, jak patrzyła na tych dwoje z góry skazanych dzieci, których w bezradności swojej ocalić nie mogła. Widziałam, jaką cenę zapłaciła za ten dom, za ten przepych. Widziałam, jak kolejno zaczynają przypadać terminy płatności tych odręcznych rewersów na dumę I zadowolenie, i spokój, i to wszystko, pod czym ona położyła swój podpis w tamten wieczór, kiedy wkroczyła do kościoła. Widziałam, jak zaręczyny Judith zostają zerwane wskutek zakazu ni w pięć, ni W dziewięć, bez cienia pretekstu. Widziałam, jak Ellen umiera, może tylko do mnie, do dziecka, niedorosłej dziewczyny, zwrócić się z prośbą o uchronienie swego pozostałego dziecka. Widziałam, jak Henry odrzeka się domu rodzinnego i pierworództwa, a potem wraca i nieomal ciska zakrwawione zwłoki ukochanego swojej siostry na rąbek jej ślubnej sukni; i widziałam, jak wraca on, ten człowiek, to źródło zła, to zarzewie, które przetrwało wszystkie swoje ofiary, ten człowiek, który spłodził dwoje dzieci nie tylko po to, żeby one zburzyły sobie życie nawzajem, nie tylko po to, żeby zmarnować własną rodzinę, ale i po to, żeby zmarnować moją rodzinę także, a przecież zgodziłam się wyjść za niego za mąż. Nie. Ja nie zamierzam wcale bronić siebie. Nie usprawiedliwiam się młodością, bo tysiąc osiemset sześćdziesiąty pierwszy rok chyba nie zostawił na Południu żadnego stworzenia - mężczyzny, kobiety, Negra czy muła - które by czas miało albo sposobność już nawet nie żeby być młodym, ale bodaj żeby usłyszeć, co znaczy być młodym, od tych, co kiedyś młodości zaznali. Nie usprawiedliwiam się tym, że on, ten człowiek, był pod ręką: że byłam wtedy młoda, w wieku odpowiednim do małżeństwa, a młodzi mężczyźni, których w normalnych okolicznościach mogłabym była poznać, przeważnie już polegli na polach przegranych bitew; ani tym, że przez dwa lata mieszkałam z nim pod wspólnym dachem. Nie usprawiedliwiam się też koniecznością materialną: faktem, że ja, sierota i nędzarka, musiałam z natury rzeczy zwrócić się z prośbą nie tyle o opiekę, ile o samo utrzymanie do moich jedynych krewnych: do rodziny mojej zmarłej siostry. Chociaż niechby tylko kto spróbował potępić taką jak ja sierotę dwudziestoletnią, młodą kobietę bez żadnych zasobów pieniężnych, za to, że pragnąc nie tylko zalegalizować swoje położenie, ale i bronić honoru rodziny cieszącej się zawsze nieposzlakowaną reputacją swoich kobiet, przyjęła uczciwą propozycję małżeńską mężczyzny, na którego utrzymaniu zmuszona była i tak pozostawać. A przede wszystkim nie szukam usprawiedliwienia w samej sobie - w tym, co czułam ja, młoda kobieta, która wynurzyła się ze zgliszcz stosu ofiarnego samotna, już bez rodziców, bez pewności jutra, w ogóle bez niczego, która widziała, jak to wszystko, co oznaczało dla niej życie, wali się w gruzy u stóp kilku postaci o kształtach ludzkich, ale o staturze i nazwiskach nadludzkich bohaterów - młoda kobieta, powtarzam, rzucona w codzienną, cogodzinną styczność z jednym z owych mężczyzn, który wbrew temu, czym mógł być w swoim czasie, i wbrew wszystkiemu, co ona mogła o nim sądzić czy nawet wiedzieć, walczył przecież przez cztery zaszczytne lata o ziemię i o tradycje jej ojczystego kraju. Walczył o to, więc choćby był łotrem spod ciemnej gwiazdy, musiał w jej oczach, już przez sam tylko swój związek z bohaterami, przybrać również staturę i postać bohatera; poza tym on właśnie wynurzył się tak jak ona z tej samej ofiary całopalnej, nie mając nic, przy pomocy, czego mógłby stawić czoło grozie, jaką dla Południa kryła przyszłość - nic oprócz gołych rąk i szpady, której przynajmniej nie ukorzył przed wrogiem, i pochwały za męstwo otrzymanej od swego pokonanego Naczelnego Wodza. Och, on był waleczny. Nigdy temu nie przeczyłam