Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W mojej wsi. Nie w innych. Nie wtedy. Ale ja to pamiêtam. Powiedzia³ coœ po arabsku do pozosta³ych mê¿czyzn i znikn¹³ na ciemnych schodach. — ChodŸ — rzek³ ch³opiec o twardym wzroku, wskazuj¹c ka³asznikowem na drzwi. — Po co? — Powiedzia³, ¿e poczêstuje ciê herbat¹. 413 cg Imiê nic nie mówi³o inspektorowi Ibrahimowi, ale sier¿ant policji kairskiej, bêd¹cy w pokoju, us³yszawszy je, spojrza³ ostro. — Znacie go, sier¿ancie? — zapyta³ inspektor. — Tak. — Sier¿ant pos³u¿y³ siê arabskim okreœleniem œmieci. — Zatem wiesz, o co chodzi. Zrób to teraz i nie przejmuj siê drobiazgami. Zdobêdê pe³nomocnictwa. Dwie godziny póŸniej myœleli, ¿e maj¹ wszystko, co by³o potrzebne. Ten cz³owiek by³ zawodowym kryminalist¹. Mia³ ma³y domek w pobli¿u Port Saidu, odziedziczony po ojcu, niskiego szczebla pracowniku administracji pañstwowej, który pewno marzy³ o czymœ lepszym dla syna. Ludzie wiedzieli o nim, bo niekiedy zabiera³ tam przyjació³. By³o to w odleg³oœci zaledwie paru kilometrów od pla¿y. — Oni tam bêd¹ — powiedzia³ Ibrahim. — We dwóch, mo¿e trzech. I ona. — Co zamierza pan teraz zrobiæ? — zapyta³ Tarik. Inspektor przeniós³ wzrok z niego na Seana i znowu spojrza³ na Tarika. — Doktorze Misry, panie McCourt, nie chcê was straszyæ, ale nie mam dobrych przeczuæ. Ten facet jest tylko czyimœ narzêdziem. Za porwaniem stoi ktoœ inny. Czy szef zdo³a uzyskaæ pieni¹dze, czy nie, uwa¿am, ¿e wyda³ rozkaz zabicia Gabrielle. Wed³ug mnie powinniœmy tam wejœæ i odbiæ j¹. Pos³u¿yæ siê granatami og³uszaj¹cymi i napaœæ na nich. Mo¿emy to zorganizowaæ o brzasku. Zapewniam was, ¿e jesteœmy zawodowcami. Zastosujemy wszelkie œrodki ostro¿noœci, aby zapewniæ kobiecie bezpieczeñstwo. — Ja... ja nie wiem — wyb¹ka³ Tarik. — To wydaje siê bardzo niebezpieczne. — Nie tak niebezpieczne jak czekanie. Nie tak niebezpieczne, jak mo¿e okazaæ siê sytuacja zak³adniczki. Tarik spojrza³ na Seana. Sean skin¹³ wolno g³ow¹. — A wiêc odbijcie j¹ — powiedzia³ Tarik. Inspektor zwróci³ siê w stronê telefonu. Sean zatrzyma³ go. 414 — Jeszcze jedno. Idê z wami. W przeciwnym razie nie zgadzam siê. Ibrahim wpatrywa³ siê w niego przez chwilê. — Bardzo dobrze. Ale proszê nie przeszkadzaæ. Myœlê, ¿e pan to rozumie. Gaby wiedzia³a, ¿e nadszed³ poranek, kiedy mia³a umrzeæ. Zrozumia³a sytuacjê, s³uchaj¹c tego, co mê¿czyŸni mówili miêdzy sob¹. Mówili te¿ o tym, co jej zrobi¹, zanim j¹ zabij¹. By³o jasne, ¿e nie mieli pojêcia, i¿ zna³a ich jêzyk. By³a g³odna i brudna. Dano jej tylko wodê i pierwszego ranka trochê chleba. Sta³o tam wiadro, do którego mog³a siê za³atwiaæ. W ci¹gu dnia w pomieszczeniu panowa³o dusz¹ce gor¹co. Wydawa³o jej siê, ¿e istnia³y dwie mo¿liwoœci. Ka¿da z nich mia³a jedn¹ zaletê — by³y lepsze od biernego poddania siê. Pierwsz¹ by³a walka. Wymaga³o to jednak ogromnego szczêœcia. Gdyby w momencie, kiedy po ni¹ przyjd¹, krzyknê³a nagle po arabsku i pos³u¿y³a siê wiadrem jako broni¹, mog³aby ich na tyle zaskoczyæ, by zdo³aæ odebraæ któremuœ broñ. Inn¹ szans¹ by³a próba przekonania mê¿czyzn, aby puœcili j¹ wolno. I tu znowu arabski móg³by pomóc. Potarguj siê z nimi. Mia³a bogatego ojca, i oni mogliby siê wzbogaciæ. By³a przyjació³k¹ Farida Hamzy, który postanowi ich œcigaæ bez wzglêdu na to, dok¹dkolwiek zamierzaliby uciec. Lepsze to ni¿ nic, ale i tak niewiele. Co robiæ? Wkrótce bêdzie musia³a podj¹æ decyzjê. W szparze pod drzwiami pojawi³a siê zapowiedŸ œwiat³a poranka — mê¿czyŸni przynajmniej zdjêli jej przepaskê z oczu. Us³ysza³a, jak jeden z nich poruszy³ siê w s¹siednim pokoju. Jeœli postanowi walczyæ, bêdzie to niemal równoznaczne z samobójstwem. W tych jednak okolicznoœciach walka dawa³a szansê. Z drugiej strony, jeœli zaczê³aby z nimi rozmawiaæ, mo¿e przynajmniej zyska³aby na czasie. Gdzieœ tam jej szukali. Policja. Farid Hamza. Sean. 415 Myœl o Seanie by³a prawie nie do zniesienia. To, ¿e mog³aby go ju¿ nigdy nie zobaczyæ. W s¹siednim pokoju rozleg³y siê jakieœ pomruki, odg³osy budz¹cych siê ze snu mê¿czyzn. Jeden gani³ drugiego, który powinien by³ czuwaæ. Gdyby tak tylko jeden wszed³ do niej, mia³aby wiêksze szanse na zdobycie broni. Wówczas jednak trzymano by j¹ w tym pokoju jak w pu³apce. Mê¿czyŸni coœ jedli. Burcza³o jej w ¿o³¹dku. Niesamowite, ¿e w takiej chwili mog³a odczuwaæ g³ód. Wydawa³o siê jej, ¿e wszystkie zmys³y ma wyostrzone. Teraz rozmawiali g³oœno. Œwintuszyli. Zda³a sobie sprawê z tego, ¿e oni siê tym podniecali. Podniecali, by j¹ zgwa³ciæ i zabiæ. Z ty³u za œcian¹ pos³ysza³a dziwne drapanie. Czy¿by jakieœ zwierzê? Zaskrzypiawszy, drzwi otworzy³y siê. Ukazali siê w nich dwaj mê¿czyŸni. Jeden za drugim. Obydwaj gapili siê na ni¹ po¿¹dliwie. Czas na decyzjê. Zaczêli siê ku niej zbli¿aæ. Nagle nast¹pi³ oœlepiaj¹cy b³ysk i wybuch, który rzuci³ j¹ pod œcianê. Potworny ból w uszach. Usi³owa³a wstaæ, lecz nie mog³a. Wszêdzie zaroi³o siê od mê¿czyzn. Jeden z nich wygl¹da³ jak Sean. Zemdla³a. — Pêkniête b³ony bêbenkowe — orzek³ lekarz. — Lekki wstrz¹s mózgu. Nic jej nie bêdzie. Na noszach przenosili j¹ do czekaj¹cej karetki. Sean trzyma³ Gaby za rêkê. — Co ty tu robisz? — spyta³a s³abym g³osem. — Tak siê z³o¿y³o, ¿e by³em w pobli¿u i pomyœla³em, ¿eby na chwilê wpaœæ — powiedzia³. ¯art nie zdo³a³ ukryæ troski w jego oczach. Ani mi³oœci. 416 By³ tam jeszcze jakiœ inny cz³owiek. Egipcjanin. Podziobana twarz. Wygl¹da jak ten brzydki aktor. Jak on siê nazywa? — Ci dwaj wcale nie s¹ z d¿ihadu — powiedzia³ mê¿czyzna. — S¹ niczym. Moi ludzie lada moment przechwyc¹ w Kairze poœrednika. — A co z Omarem? — zapyta³ Sean. — Nasz wspólny przyjaciel prosi³ o przyjemnoœæ odwiedzenia go. Te s³owa nie wydawa³y siê Gaby sensowne. Trzyma³a rêkê Seana i czu³a ciep³o s³onecznych promieni. — Ju¿ po wszystkim — szepta³a. — Ju¿ w koñcu jest po wszystkim. — Ale¿ o czym ty mówisz, kochanie? To, co najlepsze, dopiero jest przed nami. Za godzinê Omar skontaktuje siê z bankiem. Jeœli wszystko dobrze posz³o, nast¹pi seria przelewów, zakoñczona czekiem na okaziciela póŸniej, po po³udniu. A jeœli coœ siê nie uda³o, mia³ bilet na samolot i zapewnione fundusze w Ameryce Po³udniowej. Oczekiwanie jednak by³o wyczerpuj¹ce. Do gabinetu wszed³ s³u¿¹cy. — Genera³ Hamza chce siê z panem zobaczyæ. Hamza. A to niespodzianka. Z drugiej jednak strony, musieli przecie¿ wys³aæ kogoœ z wiadomoœci¹, ¿e Gaby nie ¿yje. Hamza by³ przyjacielem rodziny. Stary mê¿czyzna stan¹³ w drzwiach. — Generale, có¿ za mi³a niespodzianka! Czemu zawdziêczam pañsk¹ wizytê? — Myœlê, ¿e pan wie — odpowiedzia³ Hamza. Jego g³os nie brzmia³ miêkko. — Zapewniam pana, ¿e... — Omar zobaczy³, ¿e za genera³em stoj¹ jacyœ inni mê¿czyŸni. Mê¿czyŸni w mundurach. Jeden z nich wyst¹pi³ do przodu. 417 Myœl o Seanie by³a prawie nie do zniesienia. To, ¿e mog³aby go ju¿ nigdy nie zobaczyæ