Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Krzyk powsta³ rozg³oœny, kilkadziesi¹t strza³ów pad³o po ró¿nych stronach, rozbieg³o siê potem ca³e myœliwstwo, ale trup ani jeden nie pozosta³ na miejscu. Ko³o po³udnia, odg³osami tr¹bki siê wabi¹c, zebrali siê znowu w jedno miejsce myœliwi, a lubo mina u wszystkich by³a rzadka i humor nie osobliwy, jednak po przek¹sce na nowo rozpoczêto robotê. Ale siê na nic nie zda³a. Nocowano wiêc w lesie a o œwicie znowu zaczêto, ale ten upór, wszelkim prawom myœliwskim przeciwny, nietylko ju¿ ¿e ¿adnego nie przyniós³ owocu, ale nawet to przyniós³ za sob¹, ¿e pan Urbañski, wyczerpawszy wszelk¹ cierpliwoœæ do ostatka, nic nikomu nie powiedziawszy, gdzieœ znikn¹³ bez wieœci. S³udzy jego powiadali, ¿e ju¿ dawno na siedm ryglów zamkniêty, spaæ musi w Jab³onkach w swym gabinecie, bo mia³ zwyczaj w ten sposób unikaæ wstydu przed ludŸmi po ka¿dej nieudanej imprezie. Inna szlachta tak¿e, nie widz¹c gospodarza, ani pewnej o nim nie maj¹c wieœci, gubi³a siê po jednemu, a który móg³ i mia³ ochotê po temu, œpieszy³ prêdko do siebie i przebrawszy siê, bieg³ jeszcze na wesele do Kainic. Oko³o po³udnia myœliwstwo ze psami poczê³o siê tak¿e gromadziæ i zabieraæ do domu. S³oñce w³aœnie co rozpoczê³o by³o drug¹ po³owê swego dziennego biegu, kiedy bracia œlubni zdybali siê tak¿e ze sob¹ na Rabbskiej granicy. Zdybawszy siê i pogadawszy na sucho o feralnoœci dnia dzisiejszego, w którym choæby zaj¹ca albo lisa ubiæ ka¿dy z nich pragn¹³ tak jak dusznego zbawienia, a i to siê ¿adnemu z nich nie uda³o, wypró¿nili swoje torby i wypocz¹wszy cokolwiek pod starych jode³ cieniem, puœcili siê na dó³ ku karczmie Rabbskiej, gdzie czeka³y ich konie. Tam wsiad³szy na nie i strzelby jeszcze nie wystrzelone zawiesiwszy na plecy, ruszyli w milczeniu do domu. Przebrodziwszy atoli Hoczewkê i wjechawszy na drogê wprost ku Balogrodowi wiod¹c¹, pomimo to, ¿e ju¿ po kilka razy o fatalnoœci dnia i o nieszczêœciu tego polowania by³a pomiêdzy nimi mowa, zabra³ jeszcze g³os Osuchowski i rzek³: — Jak d³ugo mnie nogi nosz¹, jeszczem z niewystrzelonym nabojem z ¿adnych choæby najmniejszych ³owów nie wróci³. — Ani te¿ ja — odpowiedzia³ na to zamyœlony Bobowski. — Bo ju¿ te¿ prawdê mówi¹c — poderwa³ znów tamten — ja od wczoraj od po³udnia, lubo przedepta³em kilka mil lasu, przecie za onemi dzikami ju¿ nie chodzi³em, jeno pieska mego za sob¹ wodz¹c, radbym ju¿ by³ nakoniec i szarakowi, gdybym go by³ zdyba³, i jarz¹bka by³bym mo¿e nie pozostawi³ w spokoju, ale by te¿ wróbel przelecia³ ko³o mnie, tfu! jako ¿yjê, nic podobnego mi siê nie wydarzy³o, — Ani te¿ mnie — odrzuci³ zawsze jednakowym g³osem Bobowski. — Ot, tu na tym ¿byrku — rzek³ znowu pan £owczyc, wskazuj¹c praw¹ rêk¹ na wzgórze olszyn¹ innym krzewiem zaroœniête, a po prawej stronie drogi siê podnosz¹ce — kiedyœmy z panem Haleckim podtenczas Balogroda dzier¿awc¹, za moich lat pacholêcych z flintami biegali, ma³o sto zajêcy sam w³asn¹ rêk¹ zabi³em; nie móg³¿eby teraz choæ jeden wybiegn¹æ? — Ej! daj pokój panie bracie — odpowiedzia³ na to pan Stolnikowicz, kiedy zaj¹c drogê przebiegnie, nie dobra to przepowiednia. — A nie da³bym mu drogê przebiedz, jak mnie Bóg mi³y, bo mnie ju¿ a¿ prze pod piersiami, ¿e tak pró¿no wracamy do domu. W tem w samej rzeczy z krzaków za onem wzgórzem , które œród tej rozmowy ju¿ bracia œlubni pominêli, wysun¹³ siê zaj¹c i skacz¹c zwolna i rozpatruj¹c siê, wybieg³ na sam¹ drogê, zmierzaj¹c prosto ku brzegowi, który wisia³ nad rzek¹, a którym prowadzi³a ta droga. Na widok ten obadwa bracia nie bêd¹cy dalej jak na trzydzieœci kroków od tego zaj¹ca, przytrzymali swe konie i jak gdyby na komendê obadwa razem siê do niego zmierzyli, ale maj¹c ju¿ palce na cynglach, obadwa tak¿e przez chwilkê powstrzymywali siê z strza³em, a nie czyni³ tego ¿aden przez grzecznoœæ dla drugiego, jeno przez zarozumienie o sobie i roztropnoœæ myœliwsk¹, która ka¿e zawsze naprzód gorszego strzelca wypuœciæ a dopiero po nim poprawiæ. Ale kiedy tak ka¿dy z nich siê ze strza³em koci¹ ga, pada nagle strza³ inny z po nad drogi po prawej stronie i zaj¹c wywraca siê koz³em na drodze. Przestraszeni tym niespodziewanym strza³em bracia œlubni, opuœcili obadwa strzelby swoje ku ziemi i nim jeszcze mieli czas s³owo przemówiæ do siebie, zaszeleœci³o nagle coœ w krzakach i w tym¿e momencie wysunê³o siê z nich dziwne zjawisko. A tem zjawiskiem by³a cudnej urody dziewica czy niewiasta, bo tego na pierwszy rzut oka nie mo¿na by³o rozpoznaæ, siedz¹ca na ma³ym kasztanowatym koniku i trzymaj¹ca flintê w prawicy. Dziewica ta by³a rzeczywiœcie nie pospolitej urody