Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Kilka dni później był już w Valence, przebrany za żebraka, by mieć przystęp do Klotyldy nie ściągając na siebie uwagi sług Gundebalda. „Takoż pewnego wieczoru – jak powiada nam mnich Aymoin – w porze, gdy rozdawała jałmużnę przy bramie wewnętrznej pałacu, zbliżył się do niej i ucałował kraj jej sukni, z lekka zań pociągając”*. Klotylda, zaintrygowana, pochyliła się nad nim. – Pani – rzekł jej cichym głosem – mam ci coś do powiedzenia. – Mów – odparła Klotylda, pochylając się jeszcze bardziej. – Król Chlodwig chce cię poślubić i śle mnie, by prosić cię o twą zgodę. Na znak prawdziwości mej misji oto pierścień króla. Młodą dziewczynę mogły zdziwić tak osobliwe oświadczyny. Jeśli wierzyć zacnemu mnichowi Aymoinowi, który przytacza tę scenę, tak się jednak nie stało. Posłuchajmy go: – Daj – rzekła Klotylda. – Powiedz swemu panu, by słał po mnie pilnie do Gundebalda, a będę jego żoną. W zamian za pierścień Klotylda dała wysłannikowi sztukę złota, tak jakby postąpiła wobec prawdziwego żebraka. Aurelian, nie tracąc czasu, ruszył do Genewy, gdzie przebywał wówczas Gundebald, i oficjalnie poprosił o rękę Klotyldy. Król burgundzki – powiadają – „zaskoczony był i niezadowolony”, nie śmiał jednak rozdrażniać Chlodwiga odmową... – Bratanica ma zgodzi się na twą prośbę? – Wie o niej i przystaje; jeśli i ty dajesz swe przyzwolenie, zawiodę ją do króla. – Bierz ją – odparł Gundebald, całkiem zawiedziony*. Aurelian powrócił do Valence. Rychło zgotowano wozy do podróży. Gdy załadowano na nie skarby stanowiące posag, dziewczyna wsiadła do wyłożonej futrami, a więc prawie wygodnej basterny*. Rada, że opuszcza Burgundię i udaje się na spotkanie oblubieńca, którego siłę, odwagę i piękno spojrzenia tak jej zachwalano, dała rozkaz odjazdu. Wkrótce wyboistymi drogami konwój toczył się ku południowym stronom. Niestety! Do granicy było jeszcze daleko, gdy jakiś jezdny przypadł uprzedzić Klotyldę, że stryj żałuje swego przyzwolenia i rad by ją zawrócić. – Oddział dowodzony przez Arydiusza wyszedł za wami w pościg – powiedział. Przerażona Klotylda wysiadła natychmiast ze swej ciężkiej basterny, siadła na koń i porzuciwszy posag wśród lasu, ruszyła w towarzystwie Aureliana. Po pięciu dniach wyczerpującej galopady była już bezpieczna. W tydzień później wjeżdżała do Soissons. Chlodwig, ujrzawszy ją, został olśniony. Policzki mu sczerwieniały, szczęka zadrżała. – Mieliśmy pobrać się jutro – rzekł – poślubię cię zaraz. Choć jeszcze bardzo niewinna, Klotylda wyczuła, że w pośpiechu tym jest coś mało stosownego i zarumieniła się. Dworki powiodły ją do izby i przyoblekły w suknię ślubną. Ledwie uporały się z zakładaniem szaty, Chlodwig, szalony z niecierpliwości, wpadł z oczywistym zamiarem, by ściągnąć z niej suknię z powrotem. Służebne rozpierzchły się w popłochu, a król Franków pojął za żonę piękną Burgundkę... * * * Odtąd ich dni wypełnione były pożądaniem, noce – pieszczotami. Chlodwig, kochanek doświadczony (jego pierwszą żoną była księżniczka nordycka), dał odkryć Klotyldzie raj prawdziwy. Z wdzięczności zapragnęła w zamian dać mu poznać raj inny. Postanowiła go nawrócić. Młoda małżonka była bowiem chrześcijanką i przykro jej było patrzeć, że jej ukochany Chlodwig czci bogów pogańskich. Sięgając po argumenty podszeptywane jej przez Świętego Remigiusza, próbowała wykazać, jak mało warta jest jego religia. Król, srodze zakochany, słuchał jej z zakłopotaniem. Wahał się jednak z przyjęciem chrztu, gdyż fakt porzucenia wiary ojców zagrażał jego władzy. W istocie, jak powiada Kurth: „Frankowie widzieli w swych władcach potomków bogów. Tylko bogowie i ich dzieci mieli prawo rozkazywać ludom. Stać się chrześcijaninem znaczyło wyprzeć się przodków, przeciąć łańcuch genealogii, pozbawić się tytułu władzy. Potrzeba było wielkiej odwagi, by przyjąć wiarę Chrystusa”*. Klotylda wiedziała o tym. Przyrzekła sobie wtedy natchnąć Chlodwiga odwagą nawrócenia się, siłą, która pozwoliłaby narzucić jego wojownikom zasadę królestwa oderwanego od bogów