Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Oni jednak sprawiali wrażenie marnych. Po bardzo długim czasie udało mi się dojść do okna i wyjrzeć. Przestraszony zobaczyłem całkiem mi nieznany krajobraz świat leżał przede mną okropnie biały i połyskliwy. Ogar nq1 mnie potworny strach. Góry wokół biale, z moich ust wydobywał się biały obłok, nie pojmowałem niczego. Chyba nigdy żadna żywa istota nie czuła się taka -samotna! Dygotałem z zimna, musiałem się mocno trzymać, żeby nie upaść. Na całym świecie nie było nikogo, z kim mógłbym zamienić słowo. Na dół nie moglem zejść, a w tym lodowa tym, białym świecie... Płacząc z rozpaczy spędziłem dzień lub dwa, w końcu poczułem głód. Wyruszyłem-, po jedzenie do tego specjalnego miejsca, w którym je przechowywaliśmy, nasiona i rośliny znajdowały się wtedy u nas i nie były aż, takie duże jak obecnie. Ale, niestety, niczego nie znalazłem. Nigdzie nawet śladu jedzenia, żadnej rośliny, najmarniejszego nasionka, nic. Co miałem robić? Najpierw usiadłem, żeby umrzeć, tym razem z głodu ale iskra życia we mnie nie chciała zgasnąć. Przypomniałem sobie, że mieliśmy kiedyś nieduży zapas nasion roślin przedłużających życie. Odszukałem skrzyneczkę i ziarna wyglądały na nie uszkodzone. Znalazłem też odrobinę ziemi, w której posiałem ziarenka. Potem mogłem już tylko czekać. Przez cały czas marzłem niemiłosiernie. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że idzie ku wiośnie, coraz częściej w środku dnia robiło się ciepło i te okresy trwały coraz dłużej. Rzecz jasna większość naszego wyposażenia uległa zniszczeniu, ale co nieco zostało i w końcu udało mi się uruchomić ogrzewanie jednego pokoju. Było mi teraz ciepło również w nocy. To właśnie ciepło sprawiło, że zapragnąłem ocucić moich przyjaciół. Och, jakże ja się z nimi namęczyłem! Masowałem ich, nacierałem olejkami, które znalazłem w twierdzy, chociaż olejki były twarde niczym wysuszona smoła, udało mi się jednak je ogrzać, a potem również roztopić. Próbowałem wdmuchiwać powietrze do ich płuc, a kiedy posiane ziarenka wypuściły delikatne kiełki, sporządziłem z nich wywar i wlewałem przyjaciołom do ust. Były to przecież rośliny życia! Czy możecie pojąć moją radość, kiedy dostrzegłem pierwsze oznaki życia? Najpierw u Tama. Potem, kiedy on już naprawdę odzyskał przytomność, wspólnymi siłami cuciliśmy Ticha i poszło nam naprawdę szybko. Mijały tygodnie, tymczasem nauczyliśmy się jeść wszystko, co udało nami się znaleźć w zamczysku. Wciąż coś żuliśmy, również liny, chociaż zbutwiały i smakowały obrzydliwie, ale musieliśmy jako,, utrzymać się przy życiu, dopóki posiane przeze mnie rośliny nie dojrzeją. Zbieranie plonów to była cudowna chwila. Wiele myśleliśmy o Misie. Nie zdołaliśmy wyjść na zewnątrz, nadal pozostawaliśmy niewolnikami, nie była żadnej drogi z tej twierdzy. Nagle któregoś dnia latem usłyszeliśmy wołanie Misy. Odpowiedzieliśmy natychmiast, rzuciliśmy się do drzwi, prosiliśmy, by otworzyła. - To musiała być naprawdę cudowna chwila dla was wszystkich znowu słyszeć jej glos - rzekła Taran cicho. - Och, nawet nie możesz sobie tego wyobrazić! Oka zalo się więc, że Misa i ja obudziliśmy się, że tak powiem, sami z siebie, mniej więcej w odstępie trzech miesięcy jedno po drugim. Dwaj nasi towarzysze zostali obudzeni. - Wy pochodzicie z silniejszego rodu - przyznał Tich, uśmiechając się do kuzynostwa Misy i Chora. - Ale i my obudziliśmy się bardzo prędko - dodał. - To prawda - potwierdził Chor. - Otwarcie drzwi za jęło Misie sporo czasu. Nie bardzo mogła sobie poradzie z kodem, czyli magicznym zamkiem Sigiliona. W końcu jednak jej się to udało i znowu byliśmy razem wszyscy czworo. Misa najadła się do syta i, mimo strachu i puczucia bezsilności, byliśmy szczęśliwi. Wszyscy siedzieli bez słowa. Próbowali postawić sil w sytuacji tej czwórki - obudzić się w nieznanym czasie. w jakimś całkiem nowym świecie, a przy tym w staranni( zamkniętym więzieniu, w kompletnej izolacji. Danieli: ukradkiem ocierała łzy. - Natychmiast też zaczęliśmy planować ucieczkę - za brał znowu glos Chor. - W dolinach dostrzegaliśmy ś1ady życia w miejscach, gdzie przedtem żadnego życia nigdy nie było, od południowej strony. Istniała dla nas tylko jedna droga. W dół. W dół tam tędy, którędy dopiero co przeszedł Villemann, ale dużo- dużo niżej, mijając po drodze sterczące skały. 'To białe, co - jak się potem dowiedzieliśmy, było śniegiem - nadal pokrywało większość gór, zwłaszcza najwyższe majestatyczne szczyty. Natomiast wokół zamku Sigiliona, leżały tyko tu i ówdzie biale płaty, im niżej, tym mniej. No i rozpoczęliśmy ucieczkę, ale było to od początku nieudane przedsięwzięcie. Skończyło się na tym, że zawiśliśmy między niebem a ziemią, bowiem liny, jakie znajdowały się w twierdzy, albo przegniły, albo my sami zjedliśmy większość po przebudzeniu, ta odrobina, jaka została, nie mogła wystarczyć... I wtedy pojawił się Sigilion. Prawdopodobnie on też ocknął się zaraz po nas, przypuszczalnie dzięki ociepleniu klimatu, właśnie tak jak to się stało w przypadku Misy. Bez gadania ściągnął nas z powrotem do twierdzy. Tak więc znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. - Acz nie do końca - wtrącił Tich. - Sigilion odkrył, że w dolinie znajdują się żeńskie istoty, przedstawicielki nowej, bardziej urodziwej rasy