Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Trybun żałował, że nie ma rozeznania w sytuacji. Niewiedza mogła się okazać bardziej niebezpieczna niż szara, wilgotna i zimna mgła, która kłębiła się wokół niego. Nadbiegł Viridoviks. Oparł tarczę o biodro, żeby mieć obie ręce wolne, i zapiał pod brodą pasek od hełmu. - Nie wymkniesz się na następną awanturę beze mnie - zapowiedział Skaurusowi. - Chodźmy więc. Mówisz tak, jakbym zrobił to celowo. - Istotnie - zgodził się ponuro Viridoviks. Kiedy jednak Marek spojrzał na niego, by przekonać się, czy mówi poważnie, Celt uśmiechnął się do niego szeroko. Legioniści ruszyli szybkim marszem na południe w ślad za videssańską kawalerią. Marek poczuł nagle pod sandałami coś miękkiego. Mimo mgły i ciemności wiedział co to takiego. Usłyszał, że Viridoviks przeklina po galijsku. Wychwycił imię celtyckiej bogini-klaczy Epony. Sam pośliznął się i omal nie upadł, kiedy z ubitej ziemi wszedł na sypki piasek. Videssańczycy byli nadal niewidoczni w wirującej mgle, lecz Marek usłyszał wołanie ich kapitana. - Wysiadajcie! - Jesteś głuchy, szczurze lądowy? - dobiegła cicha odpowiedź jakiegoś żeglarza. - Moi sondujący omal nie zamoczyli spodni, podpływając tak blisko. Wyślemy łodzie! - Szyk bojowy! - rzucił trybun cicho. Legioniści idący w kolumnie marszowej rozwinęli się w szereg równo jak na paradzie. - Podczas ataku krzyczcie “Gavras”. Niech zdrajcy wiedzą. Obawiał się, że przybyli za późno. Już słyszał plusk wioseł przy brzegu, zgrzytanie lekkich łodzi o piasek. Nie było rady. - Naprzód! - rzucił. - Gavras! - podniósł się krzyk z dwustu gardeł. Z wyciągniętymi mieczami i uniesionymi oszczepami Rzymianie ruszyli przez piasek. Na brzegu zapanował chaos. Videssańczycy zsiedli z koni i oświetlali drogę łodziom. Kiedy ludzie Skaurusa wznieśli okrzyk wojenny, niektóre pochodnie spadły na ziemię. Z boku zarżał jakiś koń. Jeden z Rzymian dostrzegł ruch we mgle i rzucił oszczepem. Jakiś głos, ostry i władczy, zapytał dowódcę videssańskiej kawalerii: - Co za przyjęcie nam zgotowałeś, kapitanie? - Stać! Stać! Stać! - wrzasnął trybun rozpaczliwie, błogosławiąc dyscyplinę legionistów, którzy zatrzymali się w pół kroku. - I co teraz? - warknął Gajusz Filipus. - Mają ze sobą tę dziwkę, i co z tego? Czasami myślę, że imperialni nie potrafią walczyć bez kochanek u boku. Ochrypły głos starszego centuriona przedarł się przez mgłę. Marek dziękował bogom, w których istnienie wątpił, że jego towarzysz mówił po łacinie. Odpowiedział mu w tym samym języku. - Może i jest dziwką, ale to Komitta Rhangawe albo jestem Celtem. Gajusz Filipus zacisnął zęby z wyraźnym zgrzytnięciem. - Kobieta Thorisina? O słodki Jupiterze! Zaczekaj... przecież ona jest po drugiej stronie Końskiego Brodu z innymi babami i bachorami... wybacz mi - dodał pośpiesznie. Marek zbył przeprosiny machnięciem ręki. Skonfundowany, ledwo je usłyszał. Statki nie mogły należeć do Sphrantzesa. Komitta była megierą, ale nie zdrajczynią. Z kolei łodzie skleconej naprędce floty Thorisina już dawno wróciły do zwykłych zadań. Nie było innego wytłumaczenia jak... Do Rzymian zaczęły się zbliżać dwa kołyszące się światła. Marek wystąpił przed swoich ludzi i wyszedł im na spotkanie. Jedną z pochodni niósł videssański kapitan, niski, krępy mężczyzna o czerwonej twarzy, ze szpakowatą brodą i nastroszonymi brwiami. Drugą trzymała Komitta Rhangawe. Jej blada, wąska twarz była piękna i dzika. Upodabniała ją do drapieżnego ptaka. Trybun złożył im dworny ukłon. - Możecie mi, na Skotosa, powiedzieć, co się tutaj dzieje? - wyrwało mu się. Z przerażeniem stwierdził, że się zdradził. Kapitan zmarszczył brwi. Splunął na piasek i spojrzał w niebo, unosząc ręce. Zraniłem jego uczucia religijne - pomyślał Skaurus. Cóż, tym gorzej dla niego. Komitta spojrzała bacznie na Rzymiana. - Imperator zadecydował, że nadeszła pora, by rodziny dołączyły do żołnierzy - powiedziała rzeczowo. - Nie poinformowano was o tym? Szkoda. Była arystokratką w każdym calu. Przepraszała sługę za drobne przeoczenie. Trybun zwalczył pokusę, żeby wziąć ją za toczone ramiona i wytrząsnąć z niej informacje. Uratował go pobożny kapitan. - Statki z Klucza opowiedziały się za Gavrasem, kiedy przystąpił do oblężenia miasta. Przypłynęły podczas ostatniej mgły. Jego Wysokość rozkazał, żeby pozostawały w ukryciu, czekając na następną okazję, żeby bezpiecznie przewieźć rodziny. Udało się. - Klucz - szepnął Skaurus. Gdy usłyszał to proste słowo, kopnął się w myślach za głupotę. Flota Klucza była drugą pod względem wielkości w Videssos, o czym wiedział od roku. Lecz jako szczur lądowy i cudzoziemiec nie przykładał dużego znaczenia do tego faktu, mimo wyraźnych aluzji Thorisina Gavrasa. Viridoviks, który nie poddawał się żadnej dyscyplinie i stał kilka kroków za Rzymianami, teraz podszedł i oburzony położył dłoń na ramieniu Marka. - Więc nie będzie walki? - Na to wygląda - odparł trybun, w dalszym ciągu oszołomiony