Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Siedziałam dalej bez ruchu. Anna przyjrzała mi się uważnie i domyśliła się wszystkiego. - Że nie pracujesz i udajesz przed lustrem pajaca, to twoja sprawa - powiedziała. - Ale że sprawia ci jeszcze przyjemność okłamywanie nas, to oburzające! Dziwiły mnie zresztą bardzo twoje intelektualne poczynania!... Wyszła, a ja siedziałam dalej, owinięta w ręczniki, jak skamieniała. Nie rozumiałam, dlaczego Anna nazwała to "kłamstwem". Przecież mówiłam o tej rozprawie tylko dlatego, żeby jej sprawić przyjemność, a ona nagle miażdżyła mnie swoją pogardą. Przywykłam już do jej nowego stosunku do mnie i ten zimny, upokarzający sposób, w jaki okazała mi lekceważenie, wzbudził we mnie wściekłość. Zrzuciłam z siebie ręczniki, włożyłam spodnie i starą bluzkę i wybiegłam. Upał był nie do zniesienia, ale mimo to biegłam, gnana wściekłością, tym większą, że wcale nie byłam pewna, czy się jej nie wstydzę. Dobiegłam do willi Cyryla i zdyszana zatrzymałam się na progu. W popołudniowym słońcu domy wydawały się dziwnie dalekie i milczące, jakby strzegły swoich tajemnic. Weszłam na górę, do pokoju Cyryla, pokazał mi go, gdy byliśmy z wizytą u jego matki. Otworzyłam drzwi: spał, wyciągnięty w poprzek łóżka, z głową opartą na ramieniu. Przez chwilę patrzałam na niego. Po raz pierwszy wydał mi się taki rozczulająco bezbronny. Zawołałam go cichutko. Otworzył oczy i ujrzawszy mnie usiadł. - To ty? Skąd się tu wzięłaś? Dałam mu znak ręką, żeby nie mówił tak głośno. Gdyby jego matka przyszła i zastała mnie u niego w pokoju, mogłaby pomyśleć... Zresztą kto by nie pomyślał!... Ogarnęło mnie nagle przerażenie i zawróciłam do drzwi. - Dokąd idziesz!? - krzyknął Cyryl. - Wróć... Cecylko! Schwycił mnie za ramię i śmiejąc się przytrzymał. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Zbladł. Ja też chyba byłam blada, bo puścił moją rękę. Ale zaraz objął mnie i przycisnął do siebie. "To musiało nadejść, to musiało nadejść" - tłukło mi się po głowie. A potem... odwieczny krąg miłosnych wzruszeń: strach połączony z pragnieniem, czułość i namiętność, i ta triumfująca, poprzedzona ostrym bólem rozkosz. Miałam szczęście, a Cyryl konieczną w tej sytuacji delikatność, aby zaznać jej już tego pierwszego dnia. Zostałam u niego godzinę, jak ogłuszona. Wszystko było takie zadziwiające. Zawsze słyszałam, że miłość jest rzeczą łatwą; sama mówiłam o niej bez ogródek, z nieświadomością właściwą mojemu wiekowi, a teraz wydawało mi się, że nigdy już nie potrafię wyrażać się o niej brutalnie i obojętnie. Cyryl, leżąc obok mnie, mówił, że chce się ze mną ożenić i mieć mnie przy sobie całe życie. Moje milczenie zaniepokoiło go; podniosłam się, popatrzyłam na niego i zawołałam cichutko: - Mój kochanku! Zbliżył swoją twarz do mojej. Przycisnęłam usta do jego szyi, w miejscu gdzie ciągle jeszcze żywo pulsowała krew, i wyszeptałam: - Mój kochany Cyrylu, mój kochany! Nie wiem, czy to, co czułam dla niego wtedy, to była miłość - nigdy nie byłam zbyt stała i nie zależy mi na tym, aby uważać się za inną, niż jestem - ale w tej chwili kochałam go bardziej niż siebie samą. Dałabym życie za niego. Gdy odchodziłam, zapytał mnie, czy mam do niego żal. To mnie rozśmieszyło. Żal za to szczęście, które mi dał!... Wolnym krokiem, wyczerpana i ociężała, wróciłam przez las do domu. Prosiłam Cyryla, aby mnie nie odprowadzał. To by było zbyt niebezpieczne. Obawiłam się, że na mojej twarzy, w podkrążonych oczach, w nabrzmiałych wargach i w drżeniu całego ciała można będzie wyczytać ślady niedawnej rozkoszy. Przed domem, na leżaku, siedziała Anna i czytała. Przygotowałam sobie szereg świetnych wykrętów na wytłumaczenie mojej nieobecności, ale Anna nie zapytała mnie o nic. Ona nie pytała nigdy. Siadłam więc obok niej w milczeniu, bo przypomniałam sobie, żeśmy się niedawno posprzeczały. Nie poruszałam się, z półprzymkniętymi oczami wsłuchiwałam się w rytm mego oddechu i obserwowałam drżenie palców. Chwilami, na wspomnienie ciała Cyryla, na wspomnienia niektórych momentów tego popołudnia, krew odpływała mi z serca. Wzięłam ze stołu papierosa i potarłam zapałkę o pudełko. Zgasła. Zapaliłam drugą ostrożnie, bo nie było wiatru, tylko drżała mi ręka. I ta zgasła, gdy przytknęłam ją do papierosa. Zaklęłam pod nosem i wyjęłam trzecią. I wtedy, nie wiem dlaczego, ta zapałka nabrała w moich oczach specjalnego znaczenia. Może dlatego, że Anna, wyrwana nagle ze swojej obojętności, patrzyła na mnie uważnie, bez uśmiechu. W tym momencie przestał istnieć czas i wszystko dookoła - istniała tylko ta zapałka, palce, w których ją trzymałam, szare pudełeczko i wzrok Anny. Serce zaczęło mi bić dziko i ciężko, zacisnęłam palce na zapałce, zapaliła się, lecz gdy pochyliłam ku niej szybkim ruchem twarz, zgasła w zetknięciu z papierosem. Upuściłam na ziemię pudełko i zamknęłam oczy. Czułam na sobie ciężki, pytający wzrok Anny. Modliłam się w duchu, aby coś się stało, aby skończyło się to oczekiwanie. Poczułam ręce Anny unoszące moją twarz. Zacisnęłam powieki w strachu, że dojrzy moje spojrzenie i łzy. Płakałam, bo byłam zmęczona, niezręczna i szczęśliwa. I wtedy, jakby zrezygnowała ze wszystkich pytań, Anna ruchem kojącym, zapewniającym, że nie wie o niczym, pogładziła mnie po twarzy. Potem włożyła mi w usta zapalonego papierosa i pogrążyła się znów w swojej lekturze. Nadałam temu jej gestowi symboliczny sens, próbowałam mu taki sens nadać. Ale dziś, gdy mi czasem zabraknie zapałek, odżywa we mnie wspomnienie tej dziwnej chwili, moich gestów tak zupełnie nie wyrażających tego, co przeżywałam, ciężar spojrzenia Anny i ta pustka wokół mnie, ta ogromna pustka. `ty 5 `ty Epizod, o którym wspomniałam, nie miał jednak pozostać bez następstw. Jak niektórzy ludzie bardzo powściągliwi w reakcjach i bardzo pewni siebie, Anna nie uznawała kompromisów. A jednak ta twarda ręka gładząca moją twarz, ten czuły gest był pewnym ustępstwem